Выбрать главу

Lodówka to w tym pokoju jedyne działające urządzenie. Wystarczy zobaczyć jak ciągną nasi trzej nowi, żeby ocenić ich pociąg do alkoholu.

Capone bierze się na odwagę, podchodzi do biurka i pyta:

– Szefie, mamy przyjść ze sprzętem?

I wskazuje pod pachę, gdzie chętnie założyłby kaburę.

– Za kogo ty nas masz? Jesteśmy handlowcami, a nie gangsterami.

Jacky potwierdza:

– Sprzedajemy używane samochody za granicą.

– Nic innego. Jasne, Capone?

Zrozumiał i siada, rozczarowany.

– No dobra, a teraz do roboty. Idziemy do hangaru. Trzeba przygotować ciężarówki.

Indianin niemądrze protestuje.

– Ale nie jesteśmy odpowiednio ubrani.

– Chcecie pracować, tak czy nie?

– Tak, tak.

– No to idziemy.

***

Landary stoją w wielkim hangarze, oddzielonym od dzielnicy przemysłowej obszernymi nieużytkami. Cała budowla to długi blaszany dach podtrzymywany słupami. Blaszane przepierzenia pełnią funkcję ścian. Z zewnątrz widać tylko kilka stosów opon, które trzeba było zostawić na dworze. Miejsce jest odosobnione. Padający mokry śnieg i szare niebo dopełniają ponurego wyglądu całości.

Wewnątrz zainstalowane jest mocne oświetlenie. Wszędzie pozawieszane są lampy przenośne. One i Two zajęci są spawaniem. Jeden trzyma, drugi puszcza iskry. W jedynym wolnym miejscu ustawiono metalową beczkę, która pełni rolę piecyka. Z wnętrza wynurzają się długie płomienie. Albana wstaje, żeby nas przywitać.

– Nie pracujesz, Albana?

Rozumie groźbę i pogrąża się w tłumaczeniach, których nie słucham.

– Won stąd. Zabieraj swoje rzeczy i won.

Patrzy na mnie nieruchomo, zaskoczony. Chętnie bym mu poobrywał uszy, ale zasłania je kominiarka, poza tym polecali mi go klienci. Jako dobry Afrykanin próbuje dyskutować.

– Ależ szefie, właśnie przez parę chwil odpoczywałem. Muszę nabrać sił, żeby…

– Albana.

– Tak, szefie.

– Podejdź do mnie.

Staje przede mną prawie na baczność.

– Zdejmij kominiarkę.

Waha się. Wszyscy podeszli bliżej i przyglądają się całej scenie w całkowitym milczeniu. Albana zdejmuje czapkę i kiwam, żeby podszedł jeszcze bliżej.

– Masz teraz uszy na wierzchu?

– Tak szefie.

– Dobrze słyszysz?

– Tak szefie.

– Więc ci wytłumaczę.

Jest całkowicie nieruchomy, patrzy na mnie swoimi wielkimi oczami, w których widać strach, cały zrobił się szary. Trzej nowi stoją na boku i w milczeniu przyglądają się.

– Albana, Jacky powiedział mi, że nic nie robisz. Traktujesz One i Two, którzy są moimi pracownikami, jak gówno, i ukradłeś im pieniądze. To już są trzy błędy. To moje ostatnie ostrzeżenie. Jeszcze jeden błąd i wypieprzam cię, niezależnie od tego, gdzie będziemy. Jasne?

– Tak.

– Zrozumiałeś?

– Tak, szefie.

– Więc teraz rusz dupę i bierz się do roboty.

Rusza. Z kominiarką w garści idzie w kierunku ciężarówek, ze zwieszoną głową.

– Albana.

Na dźwięk mojego głosu przechodzi go dreszcz. Odwraca się.

– Powtórz, że zrozumiałeś…

– Tak, zrozumiałem.

– Więc rusz dupę, skurwielu.

Tym razem porusza się szybciej i znika za ciężarówką. Wkrótce dobiegają stamtąd odgłosy walenia młotkiem, z których wynika, że zostałem dobrze zrozumiany.

Miał szczęście. Kilka lat wcześniej nie ostrzegałem ludzi przed przejściem do rękoczynów. Była to metoda szybsza. Trzej Francuzi obejrzeli całą scenę i zrobiła na nich odpowiednie wrażenie. Wallid, otrzaskany z moimi metodami, podchodzi się przywitać, jak gdyby nigdy nic. W tym momencie Jos decyduje się.

– Od czego zaczynamy, szefie?

Punkt dla niego. Wskazuję na stos części, zajmujących połowę hangaru. Wszystko to trzeba załadować na ciężarówki. Ogarnia wzrokiem ogrom roboty i pyta spokojnie:

– W jakiej kolejności?

Dwa punkty.

– W żadnej. Wszystko ładujesz w maksymalnym bałaganie. To sposób na celników. Im większy burdel, tym mniej sprawdzają.

Śmieje się i ciągnie za sobą tamtych dwóch. Rozpoczyna się praca.

***

Ciężarówki ustawione są pod ścianą hangaru. Jest to ciąg blach o niejasnych kolorach. Całość uzupełniają rdza i wygięcia.

To stare landary, przestarzałe modele, które już wyjeździły swoje. Nie kosztują mnie drogo i nie interesuję się zbytnio ani ich pochodzeniem, ani stanem ich karoserii. Jedyna istotna rzecz to, żeby silniki wytrzymały aż do Mali. Nawet wysłużony silnik może jeszcze długo popracować, jeśli nie żałuje mu się oleju i wody w chłodnicy.

Nauczyłem się tego w Afryce.

Po drugiej stronie, zajmując sporą powierzchnię w hangarze, leżą nasze towary. Są tu setki opon, ułożonych po pięć lub sześć, do wszystkich możliwych typów samochodów i ciężarówek, w najróżniejszym stanie. Znaleźć tu można zarówno opony nowe jak i łyse, nie zapominając o poszarpanych. Trzy czwarte z nich to używane, bieżnikowane ogumienie, które w Afryce na szlaku nie zdaje egzaminu, ale daje się mimo wszystko sprzedać. Oprócz tego są tu części zapasowe, mnóstwo stosów złomu, który Chotard skupuje na wagę na cmentarzyskach według marek albo modeli samochodów. Wreszcie, nieco z tyłu, ustawiono kilka skrzyń z najróżniejszymi towarami.

Chotard przedstawił mi listę tego wszystkiego, co będziemy przewozić. Na papierze wygląda to niemal równie imponująco jak w rzeczywistości. Wszystko zostało poklasyfikowane, co daje prawdziwy inwentarz na trzydziestu stronach.

Jest tam nawet karabin na słonie, nowiutki Weatherby 458. To prezent dła malijskiego przyjaciela, który chciałby zapolować na motyle.

***

Kazałem urządzić coś w rodzaju salonowego kącika na wolnej przestrzeni pod ścianą. Wokół siedzeń samochodowych, znalezionych w naszym składzie, ustawiono kilka blaszanych piecyków. Tutaj też zwołuję swój sztab na przegląd sytuacji.

Jacky i Chotard siadają ze mną. Trzyma się przy nas Samuel Grapowitz. Jest już ciemno. W hangarze tętnią odgłosy działalności, którą uruchomiłem. Samuel Grapowitz otwiera usta, żeby ponownie dać upust swojej fantazji. Przerywam mu.

– Teraz poważnie, chłopaki. Ile czasu potrzeba na przygotowanie wszystkiego?

Chotard odpowiada, że dwanaście dni, żeby wszystko załadować, zakończyć prace nad karoseriami i przeglądy ciężarówek oraz załatwić sprawy papierkowe… Jedną z cech charakteru Chotarda jest wieczny pesymizm. Taki defetyzm w działaniu denerwuje mnie. Jacky ma bardziej pozytywne nastawienie i liczy na dziesięć dni.

– Dobra. Wyjeżdżamy za pięć dni.

Jacky zgadza się. Chotard trochę mniej, ale zaczyna się przyzwyczajać. Natychmiast robimy listę problemów i rozdzielamy zadanią. Chotard ma zająć się wyrobieniem praw jazdy dla wszystkich.

– To znaczy, że trzeba zrobić zdjęcia nowo zatrudnionym. Załatw to jeszcze dziś wieczór. Potem poślij ich, żeby pożegnali się z żonusią, pieskiem itd. Jutro wszyscy tutaj o siódmej.

Na następne dni musi nam jeszcze znaleźć dwóch dodatkowych kierowców, zawodowców, jeśli nie znajdzie nikogo innego, w miarę możności nie całkowitych matołów. Musimy się maksymalnie sprężać, żeby szybko wystartować, i nie chcę tkwić tutaj z powodu braku pracowników. I wreszcie do Chotarda należy zaopatrzenie. Potrzebujemy dwóch posiłków dziennie w hangarze, jedzenie musi być obfite i pożywne. Chcę, żeby ludzie dobrze jadali. Chotard rezerwuje dla nas pokoje w tym samym motelu co zawsze, przy szosie dwa kilometry stąd. Pracownicy będą spać na miejscu. Następnie idę rzucić okiem na załadunek w towarzystwie Jacky'ego.