Выбрать главу

Dookoła naszego kręgu, utworzonego na wzór pionierów Dzikiego Zachodu, nie ma nic. Piaszczysta równina ciągnie się aż po horyzont. Szybko załatwiamy sprawy organizacyjne i kolacja przebiega w rozluźnionej atmosferze.

Moi ludzie są pod wrażeniem tej ogromnej otaczającej nas przestrzeni, a trudne chwile dziesieJszego ranka spodobały im się. Przejechaliśmy względnie szybko i to napawa ich otuchą. Pustynia już nie wydaje im się trudna. Nie wiedzą jeszcze, co ich czeka.

Na zewnątrz kręgu palą się jeszcze ogniska pomocników, a jeszcze dalej biwakują pasażerowie. Mój klient z Reggane, hadżi, który chce zarejestrować swoją ciężarówkę w Mali, dołączył do nas peugeotem 403. Jeden za drugim ludzie idą spać. Ja idę odwiedzić pomocników.

W nocy prawie nie śpią. Drzemią w ciągu dnia, czekając, aż będzie dla nich jakaś robota. Wystarcza im parę godzin nocnego snu. Korzystają z chłodu i spokoju, prowadzą długie rozmowy.

Siadam z Karą i paroma innymi. Te chwile spędzane w towarzystwie tych spokojnych facetów to jedna z moich przyjemności. Palę i puszczam w obieg parę skrętów, słuchając ich opowieści i odpowiadając na ich pytania. Dziś wieczór Kara mówi o jednej ze swoich podróży. Zna pustynię na pamięć i któregoś dnia zapuścił się aż do Oranu. Widział tam morze i tłumaczy pozostałym, co to jest. Najwyraźniej mają kłopoty ze zrozumieniem. Nie potrafią wyobrazić sobie dużej powierzchni wody. Kara wymachuje swoimi długimi rękami, poziomo, starając się przedstawić nieskończoność. Mówię im, że jest to jak Tanezruft, ale bez piasku, tylko niebieska woda. Powoli do naszej grupki dołączają inni pomocnicy i słuchają, jak wielki Kara opowiada o morzu.

***

Budzimy się ze świtem. Wcześnie rano jest prawie chłodno. Pomocnicy odmawiają pierwszą modlitwę dnia. Moi ludzie jedzą śniadanie. W szlafroku i wysokich butach siedzę czekając, aż Capone skończy mnie golić. Nie spieszę się. Pierwsze godziny afrykańskiego dnia to rozkosz. Jest akurat wystarczająco ciepło, by zapomnieć o chłodzie nocy i przygotować się do późniejszego upału.

Dla zabawy pytam chłopaków, w którym kierunku trzeba teraz jechać. Ustawiając się na noc zatoczyliśmy koło. Nie ma żadnych punktów odniesienia, poza śladami na szlaku. Ale w którym kierunku za nimi podążać? Capone rozgląda się na wszystkie strony mrucząc: "Coś takiego!", tak samo zagubiony jak pozostali. W rzeczywistości wystarczy spojrzeć na słońce, ale żaden Europejczyk nigdy o tym nie pomyśli. Na szlaku częste są anegdoty o facetach, którzy po przebudzeniu ruszyli w drogę z powrotem. Mój mały kawał dał im odczuć, do jakiego stopnia są zdezorientowani.

***

W momencie kiedy dochodzę do mojej ciężarówki, wydawszy polecenie odjazdu, natykam się na zrozpaczonego Karę. Z szacunkiem odpowiada jednemu z pasażerów mojego wozu, staremu, ubranemu na biało facetowi, bardzo czystemu, z ogoloną głową. Ten zwyczajnie go opieprza.

– Czego od ciebie chce ten stary?

– On marabut, szefie. On bardzo się gniewa, wszystkie jego naczynia potłuczone.

– I co z tego?

– On mówi, to twoja wina. Niedobrze załadowane.

Ten będzie mi tu zawracał głowę jakimiś potłuczonymi naczyniami! Mówię do marabuta, żeby zabierał swoje rzeczy i złaził z wozu. Kara wybałusza szeroko oczy, ale tłumaczy. Stary nie wierzy własnym uszom.

Marabut to czarownik, osoba, która wzbudza lęk i szacunek. Mruczy coś, nie rozumiejąc. Nie zostawia się kogoś pośrodku Tanezruftu! Mam to gdzieś. Niech mu Allach pomoże.

Wśród ogólnej ciszy każę znieść jego rzeczy i daję rozkaz odjazdu. Stary stoi nieruchomo i wygląda, jakby nie wierzył.

W moim lusterku wstecznym biała nieruchoma sylwetka szybko znika w tumanie pyłu, jaki podnosi nasza kolumna. Czuję wśród pomocników zaskoczenie, niedowierzanie i lęk. Nigdy nie rozumieją, jak daleko może posunąć się moje szaleństwo. Jadę piętnaście kilometrów, zatrzymuję wozy i czekam pół godziny, zanim wreszcie zawracam. Ta lekcja powinna wystarczyć.

Stary nadal tkwi w miejscu, gdzie go zostawiłem, stoi nieruchomo. Zataczam szerokie koło wokół niego. Kara wysiada.

– Przetłumacz mu: tutaj jedynym, któremu wolno wrzeszczeć, jestem ja.

Kara tłumaczy.

– Chcesz wsiąść z powrotem, stary?

Uśmiech starego rozciąga się od ucha do ucha. Widać ulgę, radość prostego człowieka: zostawiam go pośrodku pustyni, a on uśmiecha się do mnie, kiedy po niego zawracam.

– Ty rozumieć? Ty już nie krzyczeć?

Szeroki uśmiech. Twarz przepoławia mu się od prawej do lewej.

– Nie, proszę pana, już nie krzyczę, jestem grzeczny, zesrałem się ze strachu.

– Kara, ładuj jego rzeczy.

***

Ciężarówki jadą tyralierą. Pracujące na pełnych obrotach silniki słyszalne są zapewne o kilometry stąd, o ile jest tam ktoś, żeby słuchać. Za konwojem wzbija się w górę ogromny tuman białego pyłu. Tworzymy nieregularną linię na całej szerokości szlaku. Karoserie lśnią w słońcu.

Na naczepach stosy towarów i tabuny ludzi, pasażerów i pomocników, wzmagają jeszcze wrażenie nadmiaru. Dwanaście potworów rozpędzonych na szlaku pożera piasek. Upajam się potęgą, jaka emanuje z tej małej armii prącej do przodu. Wszyscy odpowiadają na moje długie, wesołe trąbienie klaksonami. Nic nas nie powstrzyma, Doprowadzę wszystkich na drugi brzeg. Jacky i ja zgarniemy fortunę, która się nam należy.

***

W swojej norze celnik Rabah krztusi się pewnie z wściekłości. Myślał, że potrafi mnie powstrzymać. U pompiarza w Adrarze zostawiłem dla niego małą karteczkę. Ehszisz Fizokak, "mam cię w dupie", celniku. I podpisałem. Celniku, celniku, wściekły jesteś, co? Charlie jeszcze raz cię wykołowal.

Lubię tego Rabaha. On też jest częścią tej przygody.

Chłopaki trzymają się dobrze. Są zadowoleni, że są tutaj. Od czasu do czasu Capone podjeżdża do mojej ciężarówki i głośno trąbi albo posyła mi wielkie znaki ręką. Z naczepy na naczepę pokrzykują do siebie pomocnicy. Lubię ich. Dobrze zrobiłem, że zabrałem aż tylu.

Obok mnie Kara zasnął. To prawdziwy kumpel, prosty i inteligentny. Dobrze się o mnie troszczy. Co wieczór przygotowuje mi łóżko. Pomaga mi zdjąć buty i założyć szlafrok. Lubię go.

Ja wszystkich lubię.

***

Niedługo będę z Radijah, moją małą Tamachek. Mam wszystkie prezenty z listy, którą przygotowała swoją rączką uczennicy, na kratkowanym papierze. Mam również wszystkie prezenty dla jej ojca. Ożenię się z moją małą dziewczynką z pustyni, za kilka dni, w Tessaiicie. Nie chcę już dłużej czekać. W końcu ktoś mi ją zabierze, jeśli nie położę na niej łapy.

Jest uosobieniem czystości, której tak potrzebuję i której kobiety nigdy nie dają, chyba że kłamiąc. Tam, w Tessalicie, wszyscy czekają na to wesele. Podczas ostatniej podróży mały Murzynek podszedł do mnie jak do kolegi i z ważną miną powiedział mi, że moja narzeczona chodziła z nim do jednej klasy, to znaczy do pierwszej.

To jeszcze jedna z tych rzeczy, które zdarzają się niewielu ludziom.

Później, kiedy będzie już fizycznie gotowa mnie przyjąć, nauczę ją. A potem zawsze zapewnię jej należną księżniczce pozycję.

***

Dwukrotnie długo naciskam klakson. Ciężarówki zwalniają. Konwój ustawia się gęsiego za mną, po czym staje. One i Two zajmują się olejem i wodą. Każę Capone'owi zatankować wozy ze swojej cysterny. Jestem w doskonałej formie i Samuel Grapowitz będzie ofiarą mojego dobrego humoru.