Dołączył do nas Jacky, i zaczynamy interesy w cieniu pod plandeką.
– Chotaaard!
Będę potrzebował księgowego. Już dawno go nie widziałem. Właściwie co rano stawał do raportu, ale ponieważ nic do niego nie miałem, nie zwracałem na niego uwagi.
– Chotard, do cholery, gdzie się podziewałeś tyle czasu?
– Jak to… przecież jestem tutaj cały czas.
Spytałem go tak tylko, przyjaźnie, a on od razu się nastroszył.
– No dobra, mamy robotę, uważaj.
Badu Traure rzuca się na niego.
– Księgowy. Jak zdrowie, księgowy?
Chotard nie cierpi spoufalania się. Nie wyciąga dłoni do poklepania. Spuszcza wzrok i chowa się za swoimi papierami.
Badu Traure chce dużo sprzętu. Ma wszystkie zalety dobrego handlowca. Jest wytrzymały, uparty, przebiegły i umie oszukiwać. Biznes zajmie nam trochę czasu.
– Abdulaj, robię interes, jeśli ciężarówki dobre.
Odpowiadam mu, że wszystkie moje ciężarówki są dobre, i wybucha śmiechem. Zwraca się do swojego pracownika:
– Słyszysz? Charlie przywozi tylko dobre ciężarówki. O tak! Dobre ciężarówki, Charlie ualaj.
Chyba pięć minut trwa napad śmiechu, który nim wstrząsa, zanim mogę dowiedzieć się, o co chodzi.
– Wiesz, jakie są twoje ciężarówki?
Opowiada mi epilog jednej z moich ostatnich transakcji. Jednemu facetowi z Sevare, dalekiemu kuzynowi Badu Traure, sprzedałem małą, trzy i półtonową ciężarówkę. Ponieważ nie podobał mi się ten przecinek w dowodzie rejestracyjnym, zmieniłem ładowność na dziesięć ton i tak sprzedałem wóz.
Jak wszyscy Afrykanie mój klient pomyślał sobie, że skoro wóz może udźwignąć dziesięć ton, to wytrzyma i piętnaście. Załadował towar i podwozie złamało się.
Mówię do Badu Traure, że był to błąd księgowego w dokumentacji i że coś takiego jemu nie może się przytrafić.
– Wiem, Charlie. Ty jesteś dla mnie bratem. Mam do ciebie zaufanie. Jesteś przyjacielem.
Ponowne pocałunki. Klepanie po plecach. Nie przeszkadza to, że chce wszystko sprawdzić, ciężarówki i części zamienne. Zlecam Chotardowi sporządzenie inwentarza. Przez całe popołudnie chodzi po obozowisku z hadżim, jego pracownikami i Josem, który wyciąga sprzęt.
W piasku leżą tysiące małych kamyków, poza tym jest płasko i goło jak okiem sięgnąć. Jesteśmy o jakieś sześćdziesiąt kilometrów od Tessalitu, pośrodku no man's landu.
Nasze trzy klakklaki usiadły sobie na uboczu, odrzucone przez wszystkich. Pomocnicy z daleka obchodzą to miejsce, żeby zanadto się do nich nie zbliżać.
Samuel Grapowitz, wyprostowany i swobodny jak w eleganckim salonie, siedzi z nimi i rozmawia.
– Jacky, zauważyłeś?
– Tak, nie rozstaje się z nimi. Był tam już przy śniadaniu w Bordż.
– Słuchaj, nie chodzi o to, że to on, ale mam tego dość, kapujesz?
Mój plan jest prosty. Trzeba oderwać go od dziewczyn każąc mu przyjść do mnie na rozmowę. Kiedy będziemy sobie gadać, Jacky pójdzie do klakklaków i zapyta pielęgniarkę, czy ma penicylinę, tłumacząc jej, że to dla Samuela Grapowitza, i już będzie spalony do końca życia.
Samuel Grapowitz przybiega na wezwanie. Nie mógł się powstrzymać, żeby nie zapuścić sobie czegoś, co ma udawać wąsy, naśladując Jacky'ego i mnie. Bez przerwy gładzi tych parę włosków dwoma palcami. Najwyraźniej jest wniebowzięty.
– Chciałeś się ze mną widzieć, Charlie? Jestem. Czym mogę służyć?
– Niczym, stary. Chciałem się dowiedzieć, czy wszystko w porządku, nic więcej. Podoba ci się pustynia?
– Cudowna.
– To świetnie, stary. Słuchaj, widziałem, że nieźle ci idzie z dziewczynami.
Aż podskakuje.
– Zauważyłeś. Widziałeś, nie? Widziałeś?
– To jasne, stary. Podobasz im się. Jak ty to robisz, żeby tak szybko dawać sobie radę z kobietami?
Promieniejąc z radości Samuel wygłasza egzaltowaną tyradę. Wyznaje mi, że te trzy dziewczyny to dla niego okazja, by odżyć.
– Rozumiesz, Charlie, seks to warunek równowagi ogólnej, rozumiesz?
Patrzę w kierunku klakklaków. Jacky właśnie do nich podszedł i rozmawiają. Obok mnie Samuel opowiada o miłości grupowej, o wymianie partnerów. W oddali pudel grzebie w swoim plecaku. Samuel Grapowitz głośno marzy, podczas gdy o dwadzieścia metrów dalej wspaniała przyszłość, która się przed nim otwiera, zostaje zniszczona jednym celnym kopniakiem.
– Samuel…
– Hmmm?
– Nie powinieneś zostawiać ich samych. W takim obozowisku to błąd, który może się zemścić. Wiesz, ilu facetów na nie czyha?
Kładzie mi rękę na ramieniu, drugą dłonią przygładza swoich parę włosków pod nosem.
– Masz rację, Charlie. Masz całkowitą rację. Idę, biegnę tam natychmiast.
Nie może już ustać w miejscu.
– Czeka na mnie szczęście, Charlie, idę tam na-tych-miast! i biegnie ku katastrofie.
Jacky był nieco nadgorliwy. Zgodnie z umową powiedział dziewczynom, że Samuel Grapowitz ma syfa. Dodał, że dobrze mu tak, bo nie powinien był rżnąć owiec. Mam niemal wyrzuty sumienia, kiedy pomyślę, że wysłałem go tam z powrotem.
Badu Traure ogląda części i ciężarówki. Korzystamy z tego z Jackym, by oddać się bezczynności. Kara przyrządza nam herbatki. Jest w złym humorze. Zdaje się, że coś się nie układa wśród pomocników. Chyba były jakieś nieporozumienia. Nie mieszam się do tego.
Samuel Grapowitz też jest w złym humorze. Siada z nami. Bez słowa kolejno odmawia skręta, herbaty, kawy. Nie chce niczego. Jest rozczulający.
Jacky i ja palimy w milczeniu. Dopiero po godzinie Samuel Grapowitz otrząsa się ze stanu prostracji i oświadcza:
– Charlie, chcę wrócić do domu.
Wydajemy okrzyki zaskoczenia, mówimy, żeby został z nami, że fajnie się razem bawimy. Nie chce o niczym słyszeć.
– Dziś rano między tymi dziewczynami a mną była nić prawdziwego porozumienia. Zaczęliśmy się rozumieć. Wszystko zmierzało do doskonałego związku. A teraz się na mnie boczą, kiedy ja właśnie miałem pokazać im małego. I nazwały mnie zoofilem.
Wstaje, stoi chwilę i patrzy w ogień.
– Tak, męską świnią i zoofilem, tak powiedziały.
Ze spuszczoną głową idzie prosto przed siebie, powoli, jego rozpaczliwa sylwetka powoli maleje na tle pustyni.
Unikam dyskusji z Badu Traure. Rokowania będą trwały godzinę i wolę odłożyć to do jutra. Schroniliśmy się już z Jackym w kabinie, kiedy znów pojawia się Samuel Grapowitz.
Leżę na pryczy. Jacky robi skręta za skrętem. Samuel Grapowitz, siedząc na stopniach ciężarówki, lamentuje półgłosem. Od czasu do czasu słychać niepohamowany wybuch śmiechu Jacky'ego, jako tło. Regularnie dostaję nowego skręta.
– W Barcelonie… Zaczęło się w Barcelonie… Cewniki. A wszyscy inni rżnęli się bez przerwy… Kleopatra… Miłość orientalna, rzeczywiście!… To wina Charliego… Zastrzyk… Marokanka…
Rano jeszcze tam siedzi, otoczony niedopałkami skrętów. Butelką po koniaku jest pusta. Jacky zasnął tam, gdzie siedział. Nadchodzi Capone z kawą. Trzeba będzie zabrać się do pracy.
Aż do drugiej po południu Chotard walczy z Badu Traure. Siedzę razem z nimi, ale ograniczam się do wyrażenia zgody względnie manifestowania swojej dezaprobaty. Hadżi chce kupić trzy ciężarówki, obie cysterny oraz biały ciągnik z naczepą, a także dużą ilość części. Dyskusja koncentruje się na alternatorach, wtryskiwaczach, uszczelkach głowicy, i nudzę się potwornie.