Выбрать главу

– Nie mogę cię zatrzymać przy sobie, Yssouf. Wszyscy są przeciwko tobie. Nie byłoby tu dla ciebie bezpiecznie. Kiwa głową. W oczach pojawiają się łzy.

– Chotard zapłaci ci, ile jesteśmy ci winni. Odeślę cię do Gao natychmiast. Ciao, Yssouf.

– Do widzenia, szefie.

Wołam hadżiego z Reggane:

– Bierz swojego peugeota i zawieź Yssoufa do Gao. Tam się spotkamy. Wyjeżdżasz natychmiast.

– Rozumiem, Charlie. Ale nie zapomnisz o mojej ciężarówce, co?

– Nie martw się o to. Pośpiesz się.

***

Kara zadziwia mnie po raz kolejny. Nawet jeśli jego turban zamortyzował uderzenie, po raz pierwszy zdarza mi się widzieć, by facet po wstrząsie mózgu dostał tak po głowie i wyszedł z tego cało. Albo ma niesamowitą odporność, albo boi się umrzeć.

Dwa dni po tym zdarzeniu jest już gotów do dalszej drogi, choć może jeszcze nie do pracy. Wszyscy są trochę pokaleczeni. Capone obnosi się z podbitym okiem, opuchniętym i sinym. Chotard ma rozbitą górną wargę. Najdotkliwiej poranili się pomocnicy, choć nie wydaje się, by zbytnio cierpieli. Raz jeszcze nasze miłe klakklaki mają ręce pełne roboty, ich zabiegi stanowią dla mnie rzeczywistą pomoc.

Okres odpoczynku jest wystarczający, by wszyscy przyszli do siebie. Pasażerowie, którzy dotąd żyli na uboczu, wracają na naczepy. Chłodnica naprawiona przez Karę nadal działa i ciąg dalszy odbywa się w mniej urozmaiconych okolicznościach.

***

Trzy dni później jedziemy wzdłuż doliny Telemsi, zamieszkanej przez nomadów oraz mieszkańców nielicznych wiosek, wszyscy to wyłącznie Tamachekowie. Jest to pogranicze Sahelu, regionu od dawna cierpiącego z powodu suszy i nędzy. Pięćset kilometrów szlaku wśród ludu, który umiera.

Nie wierzę w Boga, ale jeśli takowy istnieje, powinniśmy móc dobrze się rozumieć. Przy każdym większym skupisku namiotów zatrzymujemy się, by rozdać żywność i mleko w proszku tym ludziom, którzy nic nie mają. Całe szczęście, że studnie nie wyschły całkowicie, bo nasze puszki z mlekiem wyglądałyby wówczas na żart.

Nie ma wspanialszego uczucia niż to, które związane jest z pomaganiem innym. Wielkość, którą się wtedy odczuwa, nie ma sobie równych. Radość dzieci działa na mnie kojąco. Uwielbiam je: są w wieku, kiedy człowiek jest najbardziej naturalny. Całymi tuzinami nadbiegają, kiedy tylko pojawią się ciężarówki. Chłopcy mają włosy obcięte na Mohikanina. Chudość ich nóżek, sterczących spod koszul, sprawia mi ból. Niektórzy mają twarze starców, poważne, bez włosów. Inni nic nie mówią i skupiają się wokół otwartej naczepy. Chotard, wspomagany przez paru innych, otwiera pudła. Po dary wyciągają się dziesiątki rąk. Nieco dalej, na obrzeżu tłumu, najsłabsi, którzy nie dali rady przedrzeć się do przodu, przyglądają się smutnie. Kobiety przychodzą czerpać z pootwieranych worków ryż.

Capone wyspecjalizował się w rozdawaniu długopisów, których domagają się wszystkie dzieciaki. Popychany, nastroszony, rozdaje ich całe pudełka.

Kiedy jest taka możliwość, kupuję cztery albo pięć razy więcej owiec, niż wynoszą nasze rzeczywiste potrzeby, i każę je rozdawać. Tutaj jeszcze bardziej niż gdzie indziej nie sposób jeść pod spojrzeniem dziesiątek osób o twarzach wychudzonych przez głód.

***

Najwięcej energii całej sprawie poświęcają coraz sympatyczniejsze klakklaki. Początkowo zaskoczone działalnością, której nie oczekiwały, same wykonują teraz dużą część roboty. Domi leczy, ile się da, robi seryjnie zastrzyki i rozdziela całą swoją apteczkę. Czerwonawa rozczula się do łez. Jest idealna do rozdawania darów wśród dzieci. Mała Yannick zawsze ma jedno lub dwoje dzieciaków na ręku. Wszystkie trzy robią, co się da, żeby dystrybucja naszych prezentów odbywała się możliwie sprawiedliwie, sympatycznie i szybko.

Teraz mają do nas zupełnie inny stosunek. Yannick zaczyna myśleć, że nie jestem taką wredną świnią, jak sądziła. W tej sytuacji mój urok osobisty zaczyna działać. Żeby ją ukarać, udaję, że nie dostrzegam jej wysiłków w ubieraniu się i jej uśmiechów. Trzeba było zrozumieć od razu.

***

Samuel Grapowitz przeżywa bajkowy sen. Dostarczyliśmy mu narzeczoną. W jego urodzinowy wieczór odbyłem rozmowę z Jackym. Ani on, ani ja nigdy nie spędziliśmy samotnie urodzinowej nocy. Była okazja, żeby zrobić coś dobrego dla naszego kolegi. Poszliśmy do czerwonawej, żeby porozmawiać z nią w cztery oczy. Jacky wytłumaczył jej, że zrobiliśmy im kawał z Samuelem i że teraz ten głupi żart zamienia się w dramat.

– Od tamtej pory umiera z miłości do ciebie.

– Pisze nawet wiersze.

Jej pierwszym odruchem jest odmówić naszemu koledze. Ale dziewczyna ma dwie zalety. Jest głupiutka i miła. W paru starannie opracowanych zdaniach dajemy jej do zrozumienia, że Samuel Grapowitz bliski jest samobójstwa dla niej. Wkrótce dziewczyna ustępuje, tym łatwiej że Samuel ma przyjemną gębę, że ona sama to prawdziwe brzydactwo i że nieczęsto musi się jej zdarzać okazja, by ktoś się nią poważnie zajął.

Radość Samuela Grapowitza, kiedy pojawiliśmy się przy stopniach jego ciężarówki z naszym zarumienionym prezentem pośrodku, była głośna i energiczna. Złapał grubą i zatrzasnął drzwiczki za swoim szczęściem. Radosny śmiech z nawiązką wynagrodził nam nasze wysiłki.

***

Następnego dnia cały konwój stoi, w oczekiwaniu na Samuela Grapowitza. Pościł przez ponad miesiąc i teraz stara się przedłużyć przyjemność. Z jego ciężarówki dobiegają krzyki, przerywane głośnymi wybuchami śmiechu. Zaintrygowani pracownicy podchodzą małymi grupkami. Wkrótce wokół mana siedzą w kółku wszyscy uczestnicy konwoju, i komentarze płyną wartko. Jest to prezent, nie można przerywać nocy poślubnej, ale jego witalność mimo wszystko zadziwia mnie.

Około dziesiątej, kiedy zaczynam się już niepokoić o grubą, drzwiczki wozu otwierają się i pojawia się Samuel Grapowitz w wielkich białych gaciach. Uśmiecha się nieznacznie, widząc publiczność, pozdrawia obecnych wielkim machnięciem dłoni, stawia nogę na stopniu i sztywno osuwa się na ziemię.

***

Długie godziny spędzam w namiotach z Tamachekami. To spokojni i piękni ludzie. Cierpią z godnością, pozbawieni wszystkiego i bez żadnej nadziei. Są zaniepokojeni. Pora deszczowa zakończyła się, i nie spadła ani jedna kropla deszczu. W studniach poziom wody opada. Przewidują nadejście nowej fali głodu, a to znów oznacza śmierć.

Dojechaliśmy do turbiny wiatrowej, osiemdziesiąt kilometrów od Gao. Droga nadaje się już do jazdy citroenem 2CV trójki dziewczyn. Mają ogromne opóźnienie w stosunku do zaplanowanego przejazdu i wyraziły chęć wyjazdu już nazajutrz. W tej sytuacji proszę małą Yannick, miękkim i ciepłym głosem, by tego wieczoru była moja. Jej oddech robi się szybszy, kiedy na nią patrzę. Z uroczą minką zgadza się.

Każę urządzić na piasku wygodne legowisko i przynieść wody. Yannick ma do swojej dyspozycji mydło i perfumy, żeby mogła się przygotować. Kiedy wracam, jest świeża i czysta, ubrana tylko w jedną z moich koszul. Stanowi zupełnie wyjątkowy widok czegoś kobiecego w środku pustyni.