Выбрать главу

Przychodzi namydlić mi plecy, po czym mnie wyciera. Przyciągam ją do siebie, żeby ją pocałować. Jej drobne ciało drży. Niosę ją na legowisko, nie słysząc prawie miłosnych zaklęć, które do mnie szepcze. Biorę ją brutalnie i szybko, i po paru sekundach leży pozostawiona sama sobie, rozwarta, z kolanami przy ramionach.

– I co, malutka, szczęśliwa?

Mój śmiech wykazuje jej, że tak naprawdę jestem tylko wredną świnią. Nie pozwalam jej uciec. Mocno i czule przytulony do niej zasypiam szczęśliwy.

To mój ulubiony kawał z dziewczynami.

Zaczynała już brać mnie za jakiegoś bohatera, a ja nie lubię uchodzić za harcerza. Faktem jest, że uratowałem jej życie parę dni wcześniej.

Przynajmniej ona tak sądzi.

Za każdym razem, kiedy łapię skorpiona, obcinam mu żądło i wkładam go do pudełka po zapałkach. Pozwala to później na robienie kawałów w najlepszym guście.

Tym razem kładę jednego na ramieniu Yannick i czekam, aż ona go zauważy, kątem oka śledząc powolne ruchy okaleczonego zwierzęcia. Zobaczyła go i zaczyna krzyczeć, ale Tarzan jest tuż…

– Nie ruszaj się. Przede wszystkim nie ruszaj się.

Stoi jak skamieniała, blada.

– Stój spokojnie, Yannick. On wyczuwa, kiedy się boisz. Jak w najlepszych horrorach powoli wyciągam rękę i błyskawicznym ruchem starego saharyjskiego wyjadacza łapię, rzucam na ziemię i rozgniatam obcasem biedne, bezbronne zwierzątko, które nikomu nic nie zawiniło.

***

Następnego dnia wyładowujemy 2CV. Domi, czyli pudel, żegna się ze mną męskim uściskiem dłoni, po koleżeńsku. Czerwonawa powstrzymuje łzy, co nadaje jej jeszcze bardziej krowi wygląd. Yannick nawet na mnie nie spojrzała podając mi rękę z dystansem i zdecydowanie odwraca się do mnie plecami. Patrzę, jak oddala się ta dupcia, wroga i zamknięta, i ogarniają mnie wyrzuty sumienia.

Zdarza mi się mścić na kobietach. Zbyt wiele nakłamano mi na ich temat. Kiedy byłem mały, wyobrażałem sobie, że życie pełne przygód da mi w nagrodę dziewicę na wieży, czystą i czułą, która potrafi zająć się mną, kiedy wrócę z bitwy. Bardzo wcześnie sprawdziłem, jak wygląda ta dziewica, i spróbowałem się dowiedzieć, co powinienem jej zrobić. Szybko przekonałem się, że moja dziewica z wieży śmierdzi rybą! Ale tym razem pełne dezaprobaty spojrzenie tej małej dupci przeszkadza mi. A gdyby tak zaczęła wkoło rozpowiadać, że Charlie nie umie dogodzić kobiecie? Nie to. Człowiek broni się przed reputacją paskudnego samca, ale ma jednak swoją dumę.

Wziąłem Yannick za rękę. Zaciągnąłem ją do mojej ciężarówki, nie słuchając jej protestów.

– Wsiadaj.

Oddaliłem się od kowoju jadąc na pełnym gazie, żeby nie mogła wyskoczyć w biegu.

Całym ciężarem swojego ciała przygniatam ją do maski. Obrzuca mnie wyzwiskami i okłada małymi piąstkami, po czym ulega. Załatwiam ją przez cztery godziny.

Krzyczy z rozkoszy, ale także z bólu. Piasek jest parzący, a blacha, na której ją rozłożyłem, jeszcze bardziej. Jej ciało pokryte jest różnymi rodzajami czerwonych plam. O sto metrów dalej zajeżdża na pełnym gazie ciężarówka Samuela Grapowitza i dobiegają z niej dzikie wrzaski. Samuel Grapowitz też się żegna. Yannick od dawna już jęczy, żebym przestał, kiedy ją wreszcie puszczam. Już dwukrotnie podjeżdżał do nas i trąbił citroen 2CV. Czerwona i rozczochrana Yannick za każdym razem kazała mu jechać do diabła.

W jakiś czas później naprawdę rozstajemy się. Żegnamy się ostatecznie.

– I co, malutka, szczęśliwa?

Odpowiada mi "tak" z uśmiechem. Urocze dziecko.

***

Moi ludzie dają już sobie doskonale radę. Obozy są rozbijane i zwijane bez problemów. Wyładowanie 2CV było sprawą banalną i szybko załatwioną. Jos powoli dochodzi do siebie na diecie składającej się z wody po gotowaniu ryżu, która ma silne własności wstrzymujące, za to teraz dokuczają mu zęby.

One i Two cieszą się wracając w rodzinne strony. Wioska, z której pochodzą, znajduje się w rejonie Gao, i będą mogli tam powrócić, kiedy tylko im zapłacę. Wallid również na pewno zostanie w Gao i pozbędę się Albany, który do końca jest trudny do zniesienia. Mnie samemu nie spieszy się do przejazdu do Czarnej Afryki, i staram się przedłużyć farniente wśród Tamacheków.

Dziś po południu niedaleko obozowiska zatrzymują się trzy ciężarówki, wszystkie w paskudnym stanie. To typowe używane wozy, jakie sprzedaje się w Afryce, pierwszą reakcją moich ludzi jest głęboka nieufność.

– Spokojnie, chłopaki, jednego znam.

***

Freda, faceta z Bordeaux, którego poznałem w Niamey, spotykam dwa albo trzy razy w roku. Wesoły Alain, jego kumpel, nie zajmuje się już handlem w Afryce. Fred nadal jeździ szlakiem do Nigru, i utrzymujemy dobre stosunki. Znam również obu jeleni, których zabrał ze sobą. Pierwszego spodziewałem się jeszcze gdzieś tutaj spotkać, to facet z tych, co latami potrafią robić to samo. Jest nim Francis, zwany Sygneciarzem, alfons z Bordeaux i etatowy frajer afrykańskich szlaków. Raz pomogłem go obrobić u Ministra Dobrych Interesów.

Spotkanie trzeciego jest niespodzianką. To Ciastkarz, facet, którego wystawiłem do wiatru i któremu wyjąłem cały szmal trzy lata temu, z Miguelem.

Ależ to było dawno!

Nie jest zachwycony widząc mnie, ale nie jest to też dla niego niespodzianka, bo mówiono mu już o mnie. Mimo wszystko wielkość mojego konwoju robi na nim wrażenie. Sygneciarz rozpływa się w komplementach.

Za plecami Ciastkarza tłumaczy mi obficie gestykulując to, co już dawno zrozumiałem: Ciastkarz to jeleń. Podczas gdy tak się rzuca, stojący z tyłu jak zwykle z kamienną twarzą Fred jednym mrugnięciem oka przekazuje mi drugi aspekt tej sprawy. Jeśli Sygneciarz sądzi, że w całej tej historii jest tylko jeden jeleń, będzie okrutnie rozczarowany.

Fred nie zmienił się. Za okularami intelektualisty ukrywa się bezlitosny pirat, naciągający każdego frajera, jaki mu się nawinie. Jako zawodowiec nie może nie mieć się przede mną na baczności, choć nie ma żadnego powodu. Ich pobyt nie trwa długo i odjeżdżają do Gao.

Konwój wjeżdża na teren Czarnej Afryki. Wyjechaliśmy już z pustyni. Piasek porośnięty jest teraz drzewami, karłowatymi i wysuszonymi, ale jednak zielonymi.

Jesteśmy w drodze od pięćdziesięciu trzech dni, trwa to o wiele dłużej niż zwykle. Ciężarówki zmieniły wygląd. Wszystkie odsłonięte powierzchnie pokryte są skorupą suchego piasku. Opony, łyse już w momencie wyjazdu, są miejscami poszarpane. Przednie szyby są matowe. Niektóre wozy zdradzają objawy mechanicznego zmęczenia. Będę musiał się ich pozbyć w pierwszej kolejności.

Ale zmęczony jest nie tylko materiał.

Ludzie również mają dość. Kiedy konwój ustawił się już na parkingu wielkiego hotelu Atlantide w Gao, polecam Josowi, by zorganizował warty, żeby nie dopuszczać ciekawskich zbyt blisko, po czym zarządzam ogólny odpoczynek.

***

W sali hotelowego baru rozpoczyna się dzień rozrywki i zabawy. Miejska elektrownia nie działa i lodówki nie chłodzą. Zdobywamy jednak lód. Anyżówka to jedyny zimny napój, jaki możemy znaleźć. Wszyscy z rozkoszą rzucają się na nią. Siadam z Jackym i Chotardem, który karmi mlekiem małego feneka, kupionego w Tabankort kilka dni temu. Na pierwszy rzut oka zwierzę przypomina feneka: cztery łapy, ogon i uszy.

– Jacky, jesteś pewny, że to naprawdę fenek?

– Jasne, że jestem pewien!