Выбрать главу

Ona też utknęła tutaj. Przyjechała do Afryki z mężem, wysłanym służbowo. On wrócił, ona została. Biedaczka zaznała wszystkich możliwych nieszczęść. We Francji była całkowicie anonimowa, prowadziła ciężkie życie, jej seks był prosty i nieciekawy.

Afrykańskie słońce rozbudziło jej zmysły i wreszcie odkryła w sobie zdolności uwodzicielskie. Tutaj podobała się. Była pożądana i szybko ustąpiła pod naporem argumentów czarnuchów, złaknionych cywilizacji.

Jej dom wkrótce zapełnił się boyami do wszystkiego i jej życie zmieniło się. Któregoś dnia jej mąż miał tego dość. Początkowo, choć zaskoczony, był wyrozumiały, lecz szybko zmęczył się i ten tchórz bez serca zostawił ją samą na pastwę goryli. Od tej pory dziewczyna zarabia na ulicy.

Jest to w Afryce przypadek klasyczny, i liczne są, piękne romanse, które umierają na tym kontynencie.

Poza tym jest miła, jakby lekko zmęczona tymi wszystkimi przygodami. Miguel ją pociąga, i szybko zaprasza nas do siebie, do domu, który dzieli ze swoimi środkowoafrykańskimi koleżankami. Tak jak się domyślałem, ten dom to po prostu burdel zamieszkany przez grupę dziewczyn mniej więcej z jednej rodziny. Jest tu dosyć duże zaniedbane podwórze, otoczone sporą liczbą pokoi. W jednym kącie około dziesięciu dzieciaków siedzi spokojnie i bawi się z psem. Osiem czy dziesięć koleżanek Francoise leży w spódnicach, z gołymi piersiami, z oczami zaczerwienionymi od dymu papierosowego, dookoła rozżarzonego piecyka. Francoise przedstawia nas:

– Miguel i Charlie. To kumple. Właśnie przyjechali i są bez forsy.

Po czym bierze Miguela za rękę i znikają w jednym z pokoi. Dziewczyny patrzą, jak siadam obok nich, nie przywiązując do mojego przybycia szczególnej wagi. Aby przełamać lody, robię grubego skręta i puszczam w obieg, co zostaje przyjęte bez problemów.

Nie wiem, co robić. Zwykle jest tak, że to ja rżnę dziewczynę, a Miguel czeka. Na szczęście atmosfera jest przyjemna. Dziewczyny pociągają ogromne sztachy z mojego skręta. Przychodzi jeszcze jedna z jakimiś ciastkami, inna robi kawę i częstuje mnie. Wszystkie te panienki spokojnie jedzą podwieczorek wśród głośnych wybuchów śmiechu.

Widać, kto tu jest szefem, to wysoka dziewczyna, która poczęstowała mnie kawą, wydaje innym polecenia i opieprza Murzyniątka, kiedy w kącie robi się zbyt głośno.

W pewnym momencie moja sąsiadka z lewej wstaje, to mała kobietka z lasem zaplecionych warkoczyków na głowie, i zdejmuje spódnicę, pod którą nie ma niczego. Naturalnym ruchem rozsuwa nogi. Schylając głowę kładzie pod krocze małe lusterko i zaczyna się drapać palcem wskazującym. Na lusterko spada pełno małych wszy, słychać ich uderzenia o szkło. Cierpliwie drapie aż do chwili, kiedy nic już nie zostało, po czym zsypuje wszystko z lusterka w ogień i zakłada spódnicę. Musiałem się roześmiać na ten widok, bo Aissa śmieje się patrząc na mnie. Wydaje się, że czuje do mnie sympatię. Robię drugiego skręta i podaję jej, a ona siada koło mnie, połyka ogromny kłąb dymu, i mówi:

– Pracujesz tu?

Pytanie to zadaje zapewne wszystkim swoim klientom. Potrząsam głową.

– Nie, jestem nowym papieżem!

Wybucha śmiechem waląc się w uda przez dobrych pięć minut. Przyglądam się jej uważniej. Jej twarz nie jest zbyt ładna, jak zwykle u Murzynek, ale ma królewskie ciało, szczupłe i giętkie jak liana, co jest tutaj rzadkością. Zauważa moje spojrzenie, które nie wydaje się jej krępować.

– Bum-bum, malutka?

Tym razem wybuch śmiechu jest powszechny. Moje określenie wydaje się im podobać, powtarzają je sobie, bum-bum, i śmieją się jeszcze głośniej. W końcu Aissa zaciąga mnie do swojego pokoju, gdzie czeka mnie kolejna niespodzianka. Pokój jest całkowicie pusty, z wyjątkiem ogromnego łóżka z baldachimem, które pamięta lepsze czasy. To naprawdę fajne miejsce. Zostaniemy tu jakiś czas. I tak mijają spokojne dnie, spędzane z dziewczynami.

***

Około siódmej wieczorem cała �rodzinka" zabiera się do roboty. Panienki biegają we wszystkich kierunkach, przenoszą wiadra wody do mycia i naręcza czystych ubrań. Wymieniają rzeczy między sobą i hałas jest w całym domu. Około ósmej są wreszcie gotowe, przebrane za europejskie kurewki. To pora pracy, i czasem im towarzyszymy.

Spędzają wszystkie wieczory w dyskotece hotelu Rock, gdzie bez problemu znajdują klientów wśród Europejczyków, którzy mają ochotę na małą Murzyneczkę.

W nocy Aissa przychodzi do mnie na parę przyjacielskich bum-bum, do samego rana. Na ogół wszyscy śpią długo. Po Południu siedzą w kucki w spódnicach i objadają się pysznymi ciastkami z sąsiedniej cukierni, palą i wygłupiają się. Wszystkie są miłe i bardzo sympatyczne. Robią �z dupy sklep" bez problemów, a co więcej, ich nocne przygody dają im tematy do jeszcze więkych wygłupów.

Ich ulubiony skecz to imitowanie głupoty donżuanów poprzedniego wieczora, okrzyków i westchnień tych panów.

– I co, malutka, zadowolona?

I walą się po udach z uciechy.

– Czujesz mnie, powiedz, czujesz?

Siedząc w kucki z wypiętymi brzuchami małe piękności dla tubabów śmieją się do łez. Te białaski chciałyby je zadowolić! Odgrywają przed nimi komedię przez cały wieczór i całą noc, żeby nie poczuli się zawiedzeni. Popołudniami wszystkie razem powtarzają swoje role, w kręgu dookoła piecyka.

– Teraz, teraz, weź mnie, dobrze mi.

– Już, już, juuuuż…

Są niesamowicie autentyczne w tej grze podpatrzonej na filmach porno, i daje im to okazję do zabawy. Potem dobry skręt, parę ciastek, kawa…

Czas by jednak pomyśleć o wymarszu.

***

Któregoś dnia, siedząc nad rzeką i rozkoszując się chwilą samotności, wpadłem na niezły pomysł. Jechaliśmy już ciężarówką, szliśmy piechotą, teraz można by spróbować pirogą. Popłynęlibyśmy w dół Oubangui, aż do Kongo, które doprowadziłoby nas bezpośrednio do portu w Pointę Noire. Stąd Miguel popłynąłby statkiem, ja wróciłbym do Europy i zająłbym się poważnie tą Saharą, która wciąż na mnie czeka.

Miguel natychmiast kupuje pomysł. Francoise i Aissa są gotowe sfinansować budowę wielkiej tratwy złożonej z trzech piróg połączonych drewnianymi balami. Wynajęliśmy więc paru czarnych, mianowałem Miguela kierownikiem budowy i jako inżynier nadzoruję prawidłowy przebieg operacji.

Od tej pory spędzamy całe dnie nad brzegiem rzeki. Miejsce jest przyjemne, w pełnym słońcu, z widokiem na Zair naprzeciwko. Na obu brzegach kobiety piorą bieliznę i rozkładają ją na ziemi, co tworzy ogromne kolorowe plamy.

***

W ciągu tych dni odkryłem, że Republika Środkowoafrykańska, nie mająca żadnego dostępu do morza, posiada Marynarkę Wojenną. Każdego ranka bowiem, w licznym towarzystwie, obserwuję wciągnięcie bandery na małej przystani z desek, przy której zacumowane są dwie motorowe pirogi, o jakieś dziesięć metrów od naszego placu budowy. W tej ważnej uroczystości uczestniczy pełny skład osobowy Marynarki Wojennej w komplecie: pięciu dzikich, którzy podzielili między siebie jeden jedyny mundur francuskiego marynarza. Najgrubszy admirał, ma na sobie praktycznie całość stroju oprócz butów, które zastąpiły sandały z opon, wygodniejsze. Jego zastępca, zapewne bosman, ma buty. ale za to jest bez spodni. Dwaj inni mają na spółkę nakrycie głowy: jeden ma beret, drugi wpiął sobie we włosy czerwony pompon. Piąty dusi się w ogromnej żółtej sztormowej pelerynie, zapiętej pod szyję. Wszyscy zachowują śmiertelną powagę starając się stać na baczność. Z brzuchem wypiętym do przodu, tyłkiem odstającym i stopami do wewnątrz grubas dmucha w gwizdek i facet z pomponem, najniższy stopniem, wyćwiczonym ruchem chwyta banderę. Następnie podbiega do masztu, wspina się na niego, zamocowuje szmatę na wysokości pięciu metrów od ziemi i, schodzi. Ponowny dźwięk gwizdka i cała armia, na czele z admirałem, znika.