Выбрать главу

Giordino przyjrzał mu się z lisim uśmiechem.

– A może to bardzo zdolny aktor? Może odgrywa tu przed nami komedie?

Verenne był już kompletnie załamany.

– Co mam zrobić, żebyście mi uwierzyli?;

– Co do mnie – powiedział Pitt – uwierzę dopiero, jak zrobisz nam sumienny raport o swoim szefie. Wszystko: brudne interesy, przestępcze powiązania, a zwłaszcza wykańczanie ludzi; z dokładnymi datami i personaliami ofiar.

– On mnie zabije – szepnął przerażony Verenne.'

– Wolisz, żebym ja to zrobił? – spytał spokojnie Giordino. – Tylko pamiętaj, że u mnie dwa razy bardziej boli.

Verenne opadł ciężko na krzesło. Przez chwilę patrzył na Giordina w niemym przerażeniu; potem z iskierką nadziei w oczach przeniósł wzrok na Pitta. Zrozumiał, że jeśli chce uratować życie musi dokonać wyboru.

– Napiszę ten raport – powiedział słabym głosem.

– Powtórz, bo nie dosłyszałem – zażądał Pitt.

– Wszystko, co wiem o działalności Entreprises Massarde. Wszystko panu przekażę i podpiszę.?

– Łącznie z informacjami o działaniach nielegalnych i czynach przestępczych?

– Wszystko. Na piśmie albo na dyskietkach.

Nastąpiła chwila ciszy. Pitt popatrzył przez okno na Massarde'a.

Biała skóra Francuza zdążyła już spurpurowieć, Podszedł do Giordina i położył mu dłoń na ramieniu.

– To twoja działka, AL Wyciśnij z tego dupka wszystko, co wie.

Giordino chwycił Verenne'a pod ramię. Tamten skulił się ze strachu.

– Chodź, przyjacielu; musisz zaraz zabrać się do pracy – powiedział Amerykanin ciepło.

– Zacznij od listy ofiar Massarde'a – przypomniał Pitt. – To jest najważniejsze.

– Właściwie dlaczego? – spytał Giordino, zaintrygowany.

– Jeśli znajdziemy to, co Massarde schował na Wyspie Clippertona, podzielę to między ofiary i ich rodziny.

– Pan Massarde nigdy na to nie pozwoli – zabełkotał Verenne; najwyraźniej tracił poczucie rzeczywistości.

– Aha, skoro już mówimy o tym łajdaku – rzekł Pitt – myślę, że wystarczająco się przypiekł.

Massarde wyglądał z przodu jak dobrze ugotowany rak. Musiał zapewne bardzo cierpieć; na skórze pojawiły się wielkie bąble. Stał jednak prosto, bez niczyjej pomocy, między dwoma milczącymi gorylami Brunone'a, naprzeciw swojego własnego biurka, za którym teraz urzędował Dirk Pitt.

– Nie ujdzie ci to na sucho – sykną! z wściekłością – nawet gdybym umarł. Mam swój sposób, żeby cię dosięgnąć i zza grobu.

– A więc masz także organizację tajnych mścicieli! Trzeba przyznać, że jesteś bardzo przewidujący – rzekł Pitt z fałszywym podziwem. – Ale może jakoś cię przebłagam: pewnie chce ci się pić po tym solarium. Zaraz dostaniesz coś do picia. Al, daj wody panu Massarde'owi.

Giordino wyjął z lodówki dwie butelki francuskiej wody mineralnej i podał jedną Massarde'owi. Ten osunął się na krzesło, chwycił butelkę i opróżnił ją w ciągu paru sekund.

Giordino bez pytania podał mu następną.

Pitt z zainteresowaniem obserwował zachowanie Massarde'a. Ten człowiek sprawiał wrażenie, jakby w pełni panował nad sytuacją. Wypił do dna drugą butelkę, po czym rozejrzał się po swoim gabinecie.

– Gdzie jest Verenne? – spytał.

– Nie żyje – odparł spokojnie Pitt.

Po raz pierwszy Massarde był zaskoczony. Najwyraźniej tego się nie spodziewał.

– Zamordowaliście go?!

– Przesada – mruknął Pitt, wzruszając ramionami. – Raczej zabiliśmy w obronie własnej. Rzucił się na Giordina z nożem do rozcinania kartek. Przyznasz, że to głupota atakować w ten sposób człowieka uzbrojonego w pistolet maszynowy.

– Nie wierzę, żeby Verenne to zrobił. Ten tchórz?

Pitt i Giordino wymienili porozumiewawcze spojrzenia. W rzeczy-wistości Verenne siedział pod strażą w piwnicy i pisał swój raport.

– Mogę ci pokazać jego zwłoki, jeśli chcesz. Ale mam lepszą propozycję.

– A co ty mi możesz zaproponować? – Massarde uśmiechną] się ironicznie.

– Zmieniłem zdanie. Mogę cię wypuścić bez spełniania dalszych warunków. Wystarczy, że obiecasz poprawę, a możesz stąd wyjść, zapakować się do swojego śmigłowca i odlecieć, gdzie ci się żywnie podoba.

– To ma być dowcip?

– Bynajmniej. Po prostu mam cię szczerze dosyć, a im szybciej znikniesz mi z oczu, tym lepiej.

– Pan chyba nie mówi serio – wtrącił się Brunone. – Ten człowiek jest cholernie niebezpieczny. Będzie się mścił.

– Wiem, to przecież "Skorpion". Tak cię nazywają, Massarde, prawda?

Francuz milczał.

– Zastanów się, czy dobrze robisz – odezwał się Giordino.

– Nie ma się nad czym zastanawiać – odparł Pitt stanowczo. – Chcę się pozbyć tego łajna, i to natychmiast. Kapitanie Brunone, niech pan go zapakuje do śmigłowca i dopilnuje, żeby jak najszybciej odleciał.

Massarde podniósł się z krzesła wolno i niepewnie. Spalona skóra ściągnęła się i przy każdym ruchu sprawiała nieznośny ból. Mimo to zdobył się na uśmiech. Postanowił być grzeczny, by zyskać trochę na czasie.

– Niech mi pan da parę godzin na spakowanie rzeczy osobistych i notatek.

– Masz dokładnie dwie minuty na opuszczenie zakładu.

Massarde zaklął szpetnie, widząc że jego uprzejmość na nic się nie zdała.

– Człowieku, chyba nie wyrzucisz mnie tak jak stoję, bez ubrania.- Miejże odrobinę przyzwoitości!

– A co ty wiesz o przyzwoitości? – spytał Pitt beznamiętnie. – Kapitanie Brunone, niech pan zabierze stąd tego skurwysyna, bo go zastrzelę.

Brunone nie musiał nawet powtarzać tego rozkazu swoim ludziom. Skinął tylko głową, a oni natychmiast powlekli przeklinającego i wrzeszczącego z bólu Massarde'a na dziedziniec.Trzej mężczyźni, którzy pozostali w gabinecie szefa Entreprises Massarde, nie odezwali się ani słowem. Po chwili zobaczyli, jak strażnicy wrzucają upadłego potentata do kabiny śmigłowca i zatrzas-kują za nim drzwi. Maszyna niemal natychmiast uniosła się w powietrze i pomknęła nad pustynią.

– Poleciał na północny wschód – zauważył Giordino.

– Podejrzewam, że do Libii – powiedział Brunone. – A potem dalej, do swoich kryjówek, w których trzyma majątek na czarną godzinę.

– Jego dalszy los nie ma już żadnego znaczenia – oświadczył Pitt, ziewając ostentacyjnie.

– Tak pan sądzi? – spytał Brunone, nie przekonany. – A ja myślę, że źle pan zrobił; trzeba było rąbnąć drania.

– Po co? I tak umrze jeszcze w tym tygodniu.

– Dlaczego ma umrzeć? Od oparzeń słonecznych? Ten facet ma końskie zdrowie, nie takie rzeczy już przetrzymał.

– Ale tym razem umrze na pewno – rzekł Pitt i odwrócił się do Giordina. – Chyba że coś spieprzyłeś z tą nalewką.

Giordino roześmiał się.

– Jak mogłem spieprzyć? Robiłem dokładnie według recepty dziadunia.

Brunone patrzył zdezorientowany to na jednego, to na drugiego.

– O czym panowie mówią?

– Wystawiłem Massarde'a na słońce tylko po to, żeby mu się zachciało pić – wyjaśnił Pitt.

– Pić? – Brunone nadal nie rozumiał.

– Al wylał wodę mineralną z dwóch butelek i napełnił je wodą skażoną świństwami z tego podziemnego śmietnika. Taka woda jest we wszystkich studniach, we wszystkich oazach stąd aż do Nigru.

– Teraz już pan rozumie?

– Tak, wypił chyba trzy litry… To się w języku poetyckim nazywa: wymierzyć sprawiedliwość.

– Ta trucizna atakuje najpierw mózg – ciągnął Pitt chłodnym, naukowym tonem, z kamienną twarzą. – Massarde oszaleje, zanim umrze.

Brunone nie wyglądał na zmartwionego ani wstrząśniętego.

– I nie ma żadnej szansy, że przeżyje? – upewnił się.

Pitt pokręcił stanowczo głową.

– Umrze przywiązany do łóżka, wyjąc z bólu, jak zwierzę dotknięte wścieklizną. Szkoda tylko, że jego ofiary tego nie zobaczą.

CZĘŚĆ V. CSS Texas

10 czerwca 1996, Waszyngton, Dystrykt Columbia

60

Od oblężenia Fortu Foureau minęły dwa tygodnie. W sali konferencyjnej NUMA w Waszyngtonie, naprzeciw wielkiego ekranu telewizyjnego wmontowanego w ścianę, siedzieli przy długim stole admirał Sandecker, doktor Chapman i Hiram Yaeger.

Admirał niecierpliwie spoglądał na martwy wciąż ekran,

– Kiedy wreszcie zaczną?

Siedzący najbliżej ekranu i zainstalowanej pod nim kamery Yaeger podniósł słuchawkę telefonu i słuchał w milczeniu.

– Już za chwilę; czekamy na połączenie satelitarne z Mali – powiedział, odkładając słuchawkę.

Zanim skończył mówić, ekran zamigotał. Pojawił się obraz. Pitt i Giordino siedzieli obok siebie za biurkiem, zarzuconym teczkami i dokumentami.

– Cześć, chłopaki – powiedział Yaeger.

– Cześć, Hiram – odparł Pitt. – Miło was znowu widzieć.

– Dzień dobry, Dick – odezwał się Sandecker. – Jak tam twoje rany?

– Dzień dobry, admirale, a raczej dobry wieczór, bo tu już się zmierzcha. A co do moich ran, dziękuję, goją się dobrze.

Pitt i Giordino wymienili jeszcze krótkie pozdrowienia z pozostałymi uczestnikami telekonferencji, po czym Sandecker przystąpił do rzeczy.

– Mamy tu bardzo dobre wiadomości – oznajmił entuzjastycznie. – Godzinę temu dostaliśmy komputerową analizę najnowszych danych satelitarnych z południowego Alantyku. Wynika z niej, że tempo wzrostu czerwonego zakwitu wyraźnie spadło. Yaeger ocenia, że już za tydzień ekspansja może całkiem ustać.

– W samą porę – zauważył Gunn. – Już teraz obserwujemy pięcioprocentowy spadek światowych zasobów tlenu. Wkrótce wszyscy zaczęliby odczuwać efekty. A my najwcześniej.

– Dlaczego my? – spytał Giordino.

– Bo już tylko dwudziestu czterech godzin brakowało do wprowadzenia w życie we wszystkich krajach, uczestniczących w naszym programie, zakazu używania silników spalinowych – wyjaśnił Yaeger.