Выбрать главу

Każdego ranka moje nadzieje, że zobaczę, jak facet spada na ziemię, okazują się płonne. Czuję, że rozczarowanie to przeżywają wszyscy obecni, i sfrustrowani nie mają ochoty się rozejść.

Marynarka Wojenna: musi to być jeszcze jeden kaprys Jean-Bedela Bokassy, Dożywotniego Prezydenta. Nie tylko wytapetował całe miasto swoimi fotografiami, swoim nazwiskiem albo obiema tymi rzeczami naraz, ale w dodatku miejscowe radio mówi tylko o nim. Nawet piosenki są o nim, a na tym jeszcze nie koniec.

Którejś niedzieli, kiedy wszyscy jesteśmy nad rzeką pracując przy budowie naszej tratwy, żeby przyśpieszyć wyjazd, przychodzi po nas stado gliniarzy, którzy chcą nas zabrać do pałacu prezydenckiego, chałupy trochę większej niż inne, gdzie podobno mamy wziąć udział w jakiejś uroczystości.

Moją pierwszą reakcją jest odesłanie ich do diabła, ale w końcu ustępuję wobec słuszności ich argumentów, bo są grubi, liczni i dobrze uzbrojeni. Uroczystość to mianowanie na wyższy stopień generała Bokassy, Dożywotniego Prezydenta. Wszyscy murzyńscy notable są obecni, podobnie jak praktycznie wszyscy biali mieszkańcy Bangui, a w pierwszym rzędzie stoją dyplomaci z koszmarnie znudzonymi minami. Zostać konsulem w takim pajacowatym kraju to zapewne bardziej szykana niż awans. Na wprost publiczności udekorowane podwyższenie. Obok pięciu dzikich w operetkowych mundurach; jest to zapewne Dożywotnia Orkiestra Republiki Środkowoafrykańskiej, która bez przerwy gra melodię �Marszałek Jean-Bedel Bokassa", następny przebój Radia Bangui.

Pół godziny oczekiwania, dookoła wszędzie pełno żołnierzy pod bronią. Wreszcie nadjeżdża, w galowym mundurze, przy dźwiękach pum, pum, pum, hymnu narodowego nieludzko fałszowanego przez orkiestrę.

Staje przed mikrofonem. Obok niego wojskowy pajac uginający się pod ciężarem orderów potakuje głową każdemu słowu naczelnego pajaca.

I zostajemy zbryzgani potokiem kretynizmów.

– Mamy dzisiaj wielki dzień dla przyszłej historii, właśnie, więc muszę podziękować wszystkim, którzy zechcieli przyjść i fizycznie uczestniczyć w tej uroczystości, zarówno obywatelom zaprzyjaźnionych krajów, jak i członkom wspólnoty ludności naszego pięknego kraju. To wielki dzień, który widzi w mojej osobie, która stała się marszałkiem, gwarancję jedności, wojskowo i społecznie biorąc, w Republice Środkowoafrykańskiej, nareszcie ostatecznie przywróconej…

I tak to trwa przez godzinę. Nie gwarantuję dosłowności tego przemówienia, ale właśnie dokładnie takie wrażenie to robi.

Miguel i ja skręcamy się ze śmiechu, i dostrzegam wokół wiele osób, które powstrzymują się z trudnością. Od czasu do czasu Miguel wykrzykuje jakieś hiszpańskie przekleństwo, tonem jakby to był komplement.

Bokassa mówi dalej, całkowicie niezrozumiale, ja zaś zupełnie przestałem słuchać. Wreszcie milknie, pozwala się oklaskiwać, drapie się w jaja i znika. Możemy się rozejść.

Trudno uwierzyć, że ten błazen jest głową państwa i że ma za granicą swoich przedstawicieli. Ale jeszcze tego samego wieczoru zdaję sobie sprawę, że jak zawsze w Afryce, komiczne szybko przekształca się w tragiczne.

***

Jest niedziela, dziewczyny nie pracują i wszyscy siedzimy wokół piecyka w największym pokoju, kiedy przerywa nam zabawę jakiś sierżant. To potężny, dwumetrowy osiłek, tępy i całkowicie pijany. Postanowił, że będzie dziś rżnąć, i upodobał sobie jedną z naszych koleżanek. Choć jest to niedziela, Afrykanka nigdy nie odmówi zarobienia paru groszy. Ale nasz gość, dumny ze swego munduru, chciałby walić za darmo. Dyskusja zaognia się, po czym zaczyna się wymiana ciosów. Goryl, z przekrwionymi oczyma, wyciągnął pałkę i wali, gdzie popadnie, nie patrząc, czy to dziecko, staruszka czy mniej stara. Aissa, która najwyraźniej mu się spodobała, zostaje pozbawiona przytomności jednym uderzeniem i ta gruba świnia rzuca się na nią najwyraźniej zamierzając skonsumować swoją miłość na miejscu. Odtąd wszystko dzieje się bardzo szybko. Z zasady nigdy nie mieszam się do spraw miłosnych, ale kiedy zaczął walić dookoła po głowach, trzeba było zadziałać z dużym taktem. W tym przypadku takt to tłuczek do prosa.

Odporność Afrykanów na ciosy zawsze mnie zadziwiała. Tłuczek jest ciężki, uderzenie bolesne, ale facet nadal stoi na nogach.

Sufit jest nisko i nie mogłem zadziałać z konieczną w takich przypadkach precyzją. Na szczęście zdradzieckie kopnięcie w goleń pozbawia go równowagi. Przybiera dogodniejszą pozycję, i mogę przedstawić mu ze dwa dodatkowe argumenty, które ostatecznie go przekonują.

Dziewczyny są zadowolone, plują na niego i częstują kopniakami. Ale co zrobić z tą górą mięsa, żeby uniknąć zemsty? Jestem zdania, żeby wrzucić gościa do rzeki. Miguel chce go utopić w latrynie, a Aissa proponuje dać jego wątrobę do zjedzenia dzieciom, które są właśnie w wieku dojrzewania. Ratuje go Francoise mówiąc, że jest tak pijany, że nazajutrz i tak nie będzie pamiętał niczego, więc ukradkiem przenosimy go na niedalekie wysypisko. Pomysł Aissy, żeby zjeść mu wątrobę, rozbawił mnie, ale Francoise zapewnia mnie, że nie był to żart.

– To się jeszcze często robi, żeby przejąć siłę wroga.

– Niemożliwe, są jeszcze ludożercy?

– Więcej, niż myślisz. Nie mówi się o tym, ale są.

Wszyscy tutaj wiedzą, że prezydent Bokassa jest wielkim amatorem ludzkiego mięsa.

Kretyński ludożerca, jak można pomylić wyborców ze spiżarnią? Zapada wieczór, a ja dowiaduję się coraz ciekawszych rzeczy o tym skurwielu. Nie ma tu jednej rodziny, która nie ucierpiałaby od jego despotyzmu i w której przynajmniej jeden człowiek nie zostałby zjedzony lub nie zaginął bez wieści. Jedyne obowiązujące prawo to jego dobra wola. Południowoamerykańscy dyktatorzy to nowicjusze w porównaniu z nim. Kazał uwięzić lub wytłuc tysiące ludzi, których jedynym przestępstwem było posiadanie bogactw, na które miał ochotę. Mężczyźni, kobiety, dzieci, nikt nie zostaje oszczędzony, a często nawet ginie z jego własnej ręki. Młoda biała turystka, na którą miał ochotę, została znaleziona nieżywa w swoim pokoju w hotelu Rock. Czasami przybiera to bardziej zabawne formy. Na przykład kazał wsadzić do więzienia całą drużynę futbolową, bo przegrala mecz z reprezentacją kraju sąsiedniego. To zdecydowanie niewyraźna postać. Jeśli wielcy tego świata przyznają mu rangę, której się domaga, kto wie, jak daleko jeszcze może się posunąć…

Byliśmy już świadkami, jak wysoki urzędnik francuski podarował mu szpadę Napoleona, to znaczy broń faceta, który, choć był dyktatorem, miał jednak zdecydowanie inną klasę niż ten cesarz za dychę. Później Francja udzieliła azylu politycznego temu mordercy, który zasługuje jedynie na zwykłe więzienie. Brawo dla Amnesty International, której udało się obalić tego kretyńskiego ludożercę.

***

Po tej błazenadzie jeszcze bardziej mi pilno, by zwijać się z tego kraju, i przyśpieszam prace, dzięki czemu po paru dniach tratwa jest wreszcie gotowa. Jest wspaniała, są to trzy siedmiometrowe pirogi połączone ogromną platformą z bambusa. Nadbudówka z palmowych liści będzie nas chronić przed słońcem.

W dniu ochrzczenia naszego okrętu wieczorem nadciąga burza, która powoduje ogromne fale na Oubangui. Całą noc jestem niespokojny, i kiedy następnego dnia rano przychodzimy na plac budowy, moje obawy potwierdzają się. Tratwa została zabrana. Ludzie mówią, że to na pewno sprawa Zairczyków, którzy mają tu złą reputację, ale ponieważ nie mamy pewności, wyruszamy na poszukiwania pięć kilometrów w dół rzeki, gdzie ponownie stykamy się z afrykańskimi bzdurami.

Podobno w trakcie naszych poszukiwań znaleźliśmy się niechcący w strefie wojskowej, w której ilość drzew ma znaczenie strategiczne. Toteż wkrótce otacza nas uzbrojony oddział. Są doskonale wyposażeni, mają wszystko co trzeba, widzę nawet jednego z maską przeciwgazową u pasa.

Aresztowanie, więzienie, żednego bicia, ale izolacja przez dwa dni, do dnia procesu. Jesteśmy oskarżeni o szpiegostwo. To afrykańska choroba. Nie mają nic do ukrycia, ale trzeba na przykład mieć zezwolenie na robienie zdjęć. To chorobliwe majaczenia. W dwa dni później proces. Jesteśmy na podwórzu koszar. Naprzeciw nas, u szczytu schodów jakiegoś baraku, zebrani są wszyscy oficerowie. Po bezładnym przemówieniu wydają brudnym szpiegom, którymi jesteśmy, polecenie opuszczenia terytorium środkowoafrykańskiego w ciągu dwudziestu czterech godzin. W przeciwnym wypadku: więzienie, proces, rozstrzelanie. Kiedy przechodzą kryzys szpiegomanii, są zdolni do wszystkiego.

Postanawiamy opuścić kraj. Ale nie ma tu samolotu, nie ma pociągu…

***

Sytuację ratują Francoise i Aissa, kupując nową pirogę, do której wsiadamy tego samego dnia, zaopatrzeni w niezbędny prowiant. Prąd nas unosi, Miguel trochę wiosłuje. Znowu wyruszyliśmy na południe. Już po paru minutach rzuciłem wiosło.

Przez kilka tygodni trwa ta podróż jak z chorobliwego snu. Miguel szybko przestał wiosłować. Leżymy na dnie pirogi i pozwalamy się unosić prądowi. Palimy ogromne ilości zairskiej trawki doskonałej jakości, która zwala nas z nóg na całe dnie. Czasami, widząc w pobliżu wioskę, schodzimy na ląd szukać czegoś do jedzenia, po czym ruszamy dalej. Na noc po prostu unieruchamiamy pirogę na mieliźnie. W trakcie tego spływu zobaczyłem nareszcie afrykańskie obrazki, jakich się tutaj spodziewałem. Widziałem pełno zwierząt, hipopotamy, krokodyle. Miałem też w końcu okazję załatwić kilka kobiet Pigmejów. W jednej z wiosek stary Pigmej zaprowadził mnie do swojej chaty, by z dumą pokazać mi stary, pordzewiały budzik. Doradziłem mu, żeby nosił go na szyi, aby odpędzać złe duchy.