Выбрать главу

Snaŭt nie spuskaŭ z mianie vačej. Ja siadzieŭ spakojna, sprabujučy zachavać abyjakavy vyraz tvaru.

— Pierš za ŭsio taja historyja z renthienam. Toje, što rabiŭ z im Hibaryjan, pamiataješ? Mahčyma peŭnaja madyfikacyja…

— Jakaja?

— U Akijan pasyłali prosta pučok pramianioŭ i madulavali tolki ich mahutnasć zhodna z peŭnymi formułami.

— Tak, ja viedaju pra heta. Nilin užo rabiŭ tak. I mnohija inšyja.

— Tak, ale jany skarystoŭvali miakkaje vypramieńvannie. A tut było žorstkaje, my kałašmacili Akijan jak mahli, usioj mahutnasciu.

— Mohuć być niepryjemnasci, — zaznačyŭ ja. — Parušennie Kanviencyi Čatyroch i AAN.

— Kielvin… Nie prytvarajsia. Jakoje heta maje značennie ciapier? Hibaryjan ža miortvy.

— Aha, Sartoryus choča ŭsio zvalić na jaho?

— Nie viedaju. Ja z im pra heta nie havaryŭ. Heta nie maje značennia. Sartoryus miarkuje, raz „hosci” zjaŭlajucca tady, kali my pračynajemsia, značyć, Akijan vyviedvaje ŭ nas recept vytvorčasci pad čas snu. Akijan ličyć, što sama važny naš stan — son, i tamu pastupaje imienna tak. Sartoryus choča dasłać jamu našyja dumki, dumki najavie — razumieješ?

— Jakim čynam? Pa pošcie?

— Žarty ty dašleš asobna, sam. Hety pučok pramianioŭ budzie madulavacca bijatokami mozha adnaho z nas.

Narešcie ja sioje-toje zrazumieŭ.

— Aha, — skazaŭ ja, — adzin z nas — heta ja! Tak?

— Tak. Jon dumaŭ pra ciabie.

— Ščyra dziakuju.

— Što ty pra heta skažaš?

Ja ničoha nie adkazaŭ. Snaŭt moŭčki pahladzieŭ spačatku na zachoplenuju čytanniem Chery, zatym na mianie. Ja adčuvaŭ, jak kroŭ adchłynaje ad majho tvaru, ale nie moh z saboj saŭładać.

— Nu jak?.. — spytaŭsia Snaŭt.

Ja pacisnuŭ plačyma.

— Hetyja renthienaŭskija bajki pra daskanałasć čałavieka ja liču hłupstvam. I ty taksama. CHiba nie tak?

— Tak.

— Vielmi dobra, — pramoviŭ Snaŭt i ŭsmichnuŭsia, byccam ja apraŭdaŭ jaho spadziavanni. — Značyć, ty suprać zadumy Sartoryusa?

Ja jašče nie ŭsviadomiŭ, jakim čynam, ale jon damohsia svajho — ja pračytaŭ heta ŭ jaho pozirku. Što ja moh jašče skazać?

— Cudoŭna, — pramoviŭ Snaŭt. — Josć i inšy prajekt. Pierarabić aparat Roša.

— Anihilatar?..

— Aha. Papiarednija razliki ŭ Sartoryusa ŭžo josć. Heta realna. I navat nie spatrebicca vialikaja mahutnasć. Ustanoŭka moža pracavać cełyja sutki, biez abmiežavannia času, stvarajučy antypole.

— Pa… pačakaj! Jak heta, na tvoj pohlad, adbudziecca?

— Vielmi prosta. Heta budzie niejtrynnaje antypole. Zvyčajnaja materyja zastajecca biez zmianienniaŭ. Zniščajucca tolki… niejtrynnyja sistemy. Razumieješ?

Snaŭt zadavolena ŭsmichaŭsia. Ja siadzieŭ jak ahłušany. Jon pierastaŭ usmichacca, dapytliva pahladzieŭ na mianie, zmorščyŭ łob i čakaŭ.

— Pieršy prajekt — „Dumka” — adkidvajem. A druhi? Sartoryus užo zajmajecca im. Nazaviom prajekt „Svaboda”.

Na imhniennie ja zapluščyŭ vočy. Niečakana pryjšło rašennie. Snaŭt — nie fizik. Sartoryus vyklučyŭ abo razbiŭ videafon. Cudoŭna!

— Ja nazvaŭ by prajekt „Bojnia”… — pavoli pramoviŭ ja.

— Nie vydavaj siabie za sviatoha. Zaraz usio budzie inačaj. Nijakich „hasciej”, nijakich utvarenniaŭ F — ničoha. U momant materyjalizacyi pačynajecca raspad.

— Heta nieparazumiennie, — usmichnuŭsia ja i pakivaŭ hałavoj; ja spadziavaŭsia, što maja ŭsmieška vyhladaje naturalna. — Snaŭt, heta nie pakuty sumlennia, a tolki instynkt samazachavannia. Ja nie chaču pamirać.

— Što?..

Snaŭt razhubiŭsia. Jon padazrona pahladaŭ na mianie. Ja dastaŭ z kišeni skamiečany list z formułami.

— Ja taksama dumaŭ pra heta. Ty nie vieryš? Jak viadoma, ja pieršy prapanavaŭ niejtrynnuju hipotezu. Praŭda? Pahladzi. Antypole možna ŭzbudzić. Dla zvyčajnaj materyi jano nie ŭiaŭlaje niebiaspieki. Heta praŭda. Ale ŭ momant destabilizacyi, kali niejtrynnaja sistema raspadajecca, vyzvalajecca lišniaja enierhija suviazi. Kali na kožny kiłahram masy, što znachodzicca ŭ spakoi, prypadaje 108 erhaŭ, to na kožnaje ŭtvarennie F — ad 5x108 da 7x108 erhaŭ. Ty možaš ujavić, što heta takoje? Nievialiki ŭranavy vybuch unutry Stancyi.

— Pra što ty havoryš! Ale… ale Sartoryus pavinien heta ŭličvać…

— Nieabaviazkova, — zapiarečyŭ ja sa złaslivaj usmieškaj. — Razumieješ, Sartoryus prychilnik škoły Freziera i Kajoły. Zhodna z ichniaj teoryjaj, usia enierhija suviazi ŭ momant raspadu vyzvalajecca ŭ vyhladzie svietłavoha vypramieńvannia. Heta była b prosta vielmi jarkaja ŭspyška, mažliva, nie zusim biaspiečnaja, ale nie razburalnaja. Adnak isnujuć inšyja hipotezy, inšyja teoryi niejtrynnaha pola. Zhodna z Kajatam, Avałavym, Sijonam, dyjapazon vypramieńvannia značna šyrejšy, a maksimum prypadaje na žorstkaje hama-vypramieńvannie. Dobra, što Sartoryus vieryć svaim nastaŭnikam i ichnim teoryjam, ale josć i inšyja teoryi, Snaŭt. Pasłuchaj, što ja tabie skažu… — Ja bačyŭ, što maje słovy ŭzdziejničajuć na jaho. — Treba brać pad uvahu i Akijan. Kali jon zrabiŭ toje, što zrabiŭ, to, viadoma, skarystaŭ aptymalny mietad. Inakš kažučy, jaho dziejanni ŭiaŭlajucca mnie arhumientami na karysć inšaj škoły, a nie na karysć Sartoryusa.

— Daj mnie tvaje zapisy, Kielvin.

Ja praciahnuŭ jamu listok. Snaŭt schiliŭ hałavu, sprabujučy pračytać maje karakuli.

— Što heta? — pakazaŭ jon palcam.

Ja ŭziaŭ u jaho listok.

— Heta? Tenzar transfarmacyi pola.

— Daj mnie listok…

— Navošta? — spytaŭ ja, viedajučy, što jon adkaža.

— Ja pavinien pakazać jaho Sartoryusu.

— Jak chočaš, — abyjakava adkazaŭ ja. — Mahu dać. Tolki ŭličy, ekspierymientalna nichto hetaha nie praviaraŭ. Takija sistemy jašče dahetul nieviadomyja. Sartoryus vieryć Frezieru, a ja različvaŭ zhodna z Sijonam. Ja nie fizik, i Sijona taksama nie fizik. Va ŭsiakim razie z punktu pohladu Sartoryusa. Ale heta dyskusijnaje pytannie. A ja nie chaču dyskusii, u vyniku jakoj ja mahu zniknuć dziela słavy Sartoryusa. Ciabie možna pierakanać, jaho — nie. Ja nie budu navat imknucca.

— Što ty chočaš zrabić?.. Jon pracuje nad hetym, — abyjakava paviedamiŭ Snaŭt.

Ion zhorbiŭsia, uvieś jaho spryt znik. Ja nie viedaŭ, ci daviaraje jon mnie, ale mnie było ŭsio adno.

— Toje, što robić čałaviek, kali jaho chočuć zabić, — cicha adkazaŭ ja.

— Ja pasprabuju zviazacca z im. Mo jon dumaje pra niejkija miery biaspieki, pramarmytaŭ Snaŭt. Jon zirnuŭ na mianie. — Pasłuchaj, a kali ŭsio-taki?.. Pieršy prajekt, ha? Sartoryus zhodzicca. Biezumoŭna. Va ŭsiakim razie… va ŭsiakim razie… niejkaja mahčymasć.

— Ty vieryš?

— Nie… Ale… heta nie zaškodzić…

Mnie nie chaciełasia zhadžacca nadta chutka, kab nie pakazać, jak važna, što Snaŭt stanovicca na moj bok. Ciapier my mahli razam zaciahvać spravu.

— Treba padumać, — skazaŭ ja.

— Ja pajdu, — marmytnuŭ Snaŭt i ŭstaŭ.

Kali jon ustavaŭ z kresła, u jaho chrusnuli sustavy.

— Dyk ty dazvoliš zniać z ciabie encefałahramu? — spytaŭsia Snaŭt, vycirajučy palcami fartuch, niby sprabavaŭ scierci niabačnuju plamu.

— Dobra, — zhadziŭsia ja.

Nie zviartajučy ŭvahi na Chery (iana nazirała za hetaj scenaj moŭčki, trymajučy knihu na kaleniach), Snaŭt padyšoŭ da dzviarej. Kali jany začynilisia, ja ŭstaŭ, razhładziŭ listok, jaki trymaŭ u rukach. Nie viedaju, ci pryznaŭ by Sijona maje vyvady dakładnymi. Vidać, nie. Ja zdryhanuŭsia. Chery padyšła da mianie zzadu i dakranułasia da plača:

— Krys!

— Što, kachanaja?

— Chto heta byŭ?

— Ja tabie kazaŭ. Doktar Snaŭt.

— Što jon za čałaviek?

— Ja mała jaho viedaju. Čamu ty pytaješsia?

— Ion tak paziraŭ na mianie…

— Vidać, ty jamu spadabałasia.

— Nie, — pakruciła jana hałavoj. — Jon paziraŭ na mianie inakš. Tak… nibyta…

Jana zdryhanułasia, padniała na mianie vočy i adrazu ž ich apusciła.

— Pajšli adsiul kudy-niebudź…

VADKI KISŁAROD

Ja lažaŭ u ciomnym pakoi zdrancvieły, upieryŭšy pozirk u svietły cyfierbłat na ruce. Kolki heta praciahvałasia, nie viedaju. Ja prysłuchoŭvaŭsia da svajho dychannia i niečamu zdziŭlaŭsia. Stan dziŭnaj abyjakavasci ja zviazvaŭ z vialikaj stomlenasciu. Paviarnuŭsia na bok, łožak byŭ niezvyčajna šyroki, mnie čahości nie chapała. Ja zataiŭ dychannie. Nastupiła poŭnaja cišynia. Ja scišyŭsia. Nijakaha ruchu. Chery? Čamu ja nie čuju jaje dychannia? Ja pravioŭ rukami pa pascieli. Chery nie było.