Mundurowy pobiegł gdzieś, a zaaferowany Jachrimo zwrócił się do Bobby’ego.
– No dobra, co wiesz?
– Podejrzany, prawdopodobnie uzbrojony, zabarykadował się w domu z żoną i dzieckiem. – Bobby słowo w słowo powtórzył wiadomość, jaka przyszła na jego pager.
– Podejrzany nazywa się Jimmy Gagnon. Mówi ci to coś?
Bobby pokręcił głową.
– To nawet lepiej. – Jachrimo skończył rysować wykres, po czym na dolnej części tablicy zaczął szkicować plan okolicy. – Wygląda to tak. Około wpół do dwunastej na policję zadzwoniła kobieta podająca się za Catherine Gagnon, żonę Jimmy’ego. Powiedziała, że pijany mąż grozi jej i synkowi pistoletem. Operator próbował wyciągnąć z niej więcej szczegółów, ale połączenie zostało przerwane! Jakąś minutę później na policję zadzwonił sąsiad i zgłosił, że słyszał dwa strzały. Dzwonili do komendy głównej, ale nasi są na akcji w Revere, więc oddałem sprawę Framingham Communications, a oni skontaktowali się z twoim szefem. Wasza jednostka poprowadzi akcję, może od początku do końca, może do czasu, aż nasi nie załatwią sprawy w Revere. Nie wiem. Na razie mundurowi odcięli dostęp do budynku. Są tu, tu i tu, a samochody tu i tu blokują ulice.
Jachrimo naniósł na szkic kilka iksów i jeden kwartał został odcięty od reszty dzielnicy.
– Gagnonowie zajmują ostatnie cztery piętra domu numer 4-15 – ciągnął. – Nasi ludzie ewakuowali ludzi z niższych pięter i sąsiednich kamienic. Na razie nie udało nam się skontaktować z żadną z osób przebywających w mieszkaniu, co, szczerze mówiąc, wcale mnie nie cieszy. Moim zdaniem, powinniśmy byli zabezpieczyć okolicę dziesięć minut temu, a negocjatorzy powinni tu być od ośmiu minut. Ale co ja tam wiem…
– Ilu mamy ludzi?
– Na miejscu są już Fusilli, Adams i Maroni z policji stanowej. Obserwują dom, starają się odciąć wszystkie drogi dostępu, może nawet spróbują dostać się do środka. Jeden z moich ludzi szuka planów budynku, a drugi, miejmy nadzieję, zaraz połączy mnie z tą zasraną firmą telefoniczną.
– Co mówią sąsiedzi?
– Według tego z parteru, przez ostatnich pięć lat Gagnonowie całkowicie przemeblowali mieszkanie. Poddasze przerobili na wysoko sklepiony sufit trzeciego piętra, gdzie podobno mają wielgachną sypialnię z balkonem. Co się tyczy samego budynku, na parterze jest jedna mała sypialnia i hol z klatką schodową windą, którą można wjechać do apartamentu Gagnonów. Piwnica została przerobiona na dwupokojowe mieszkanie. Ewakuowaliśmy mieszkające tam małżeństwo. Nic nam nie powiedzieli, nie wiedzą, gdzie są przewody wentylacyjne, wyjścia awaryjne i tym podobne. To stary dom, więc raczej nie powinno być żadnych niespodzianek. Wygląda na to, że Gagnonowie nie są towarzyscy i nawet jeśli urządzali jakieś imprezy, to rzadko zapraszali sąsiadów. Znani są z częstych kłótni, nieraz już nas do nich wzywano. Dziś pierwszy raz któreś z nich sięgnęło po broń. On? Ona? Cholera wie. W każdym razie dziecko ma przechlapane. Tak wygląda sytuacja.
Porucznik skończył w samą porę. Przyszli ludzie z firmy telefonicznej. I kolejny członek jednostki Bobby’ego.
– No to super – mruknął porucznik. Wskazał palcem nowo przybyłego policjanta stanowego. – Zabezpieczysz okolicę domu. A ty – palcem wskazał Bobby’ego – znajdź sobie dobrą pozycję. Chcę wiedzieć, co się dzieje w tym domu. Gdzie mąż, gdzie żona, gdzie dzieciak? I czy jest tam jeszcze ktoś żywy? Bo od ponad pół godziny niczego nie słyszeliśmy.
Bobby wyszedł z centrum dowodzenia i przyspieszył kroku. Teraz, kiedy znał już swoje zadanie, musiał podjąć kilka decyzji. I to szybko.
Po pierwsze, jaki ekwipunek wybrać. Zdecydował się na mundur maskujący w odcieniach szarości. Gdyby ubrał się na czarno, jego sylwetka byłaby zbyt dobrze widoczna, za to w uniformie, którego barwy stwarzają złudzenie głębi, może wtopić się w otoczenie.
Na wierzch włożył lekką kamizelkę kuloodporną. Inni antyterroryści mieli kamizelki z kevlaru, z borowymi płytami, jednak dla snajpera byłoby to za duże obciążenie. Bobby musiał być w stanie szybko przenosić się z miejsca na miejsce i tkwić przez wiele godzin w niewygodnej pozycji. Zwykła kamizelka kuloodporna i hełm muszą wystarczyć.
Teraz pora na karabin, celownik i amunicję. Wziął na ramię sig sauera 3000 i wybrał celownik leupold 3-9X kaliber 50. Był ustawiony na odległość stu metrów, standardową dla policyjnego snajpera (w odróżnieniu od snajperów wojskowych, którzy ustawiali celowniki na pięćdziesiąt metrów. Oni jednak biegali po bagnach w mundurach maskujących. Praca Bobby’ego rzadko bywała aż tak interesująca).
Zastanowił się, czy wziąć okulary noktowizyjne, ale było jasno jak w dzień, więc sobie darował,
Została jeszcze amunicja. Wybrał pociski do remingtona kaliber 308 i specjalne kule ze wzmocnionymi czubkami. Te pierwsze były częścią standardowego wyposażenia, a tymi drugimi lepiej strzelało się przez szyby. Ponieważ noc była zimna, a okna w mieszkaniu pozamykane, postanowił zacząć od pocisków ze wzmocnionymi czubkami. Kiedy ma się tylko jeden strzał, nie można ryzykować.
Zostawił w plecaku trzy butelki wody, dwa batony energetyczne, poduszkę, która miała amortyzować odrzut, lornetkę i dalmierz, resztę rzeczy wyjął. Zamknął bagażnik.
Ekwipunek już miał, teraz pora znaleźć odpowiedni punkt obserwacyjny.
Back Bay to stara, ekskluzywna dzielnica: wysokie, wąskie kamienice ozdobione granitowymi łukami, misternymi balkonami z kutego żelaza i wielkimi wykuszowymi oknami. Grube drzewa, piękne latem, teraz nagie, rozpościerały bezlistne korony nad bmw, saabami i mercedesami, szary bluszcz piął się po ścianach z czerwonej cegły i pieścił futryny okien w blasku policyjnych reflektorów. Piękna, zamknięta, nieco arogancka okolica.
Bobby mógłby pracować latami, a i tak nie byłoby go stać, by zaparkować wóz na takiej ulicy, a co dopiero tu zamieszkać. Zabawne, że niektórzy mają wszystko, a i tak potrafią spieprzyć sobie życie.
Stwierdził, że odległość nie będzie problemem. Kamienice stały blisko siebie, ulica miała góra pięćdziesiąt metrów szerokości. Gorzej z kątem strzału. Gdy jest większy niż czterdzieści pięć stopni, zaczynają się kłopoty. Kamienica, o którą chodziło, miała cztery piętra i piwnicę z oknami. Porucznik mówił jednak, że czwarte piętro zostało przerobione na sklepiony sufit.
To zgadzało się z tym, co zaobserwował Bobby – światła paliły się na trzecim piętrze, za tarasem okolonym misterną balustradą z kutego żelaza.
Przeszedł na drugą stronę ulicy, by mieć lepszy widok. Między prętami balustrady było z pięć centymetrów przerwy. To nie problem, zważywszy na to, że na comiesięcznych ćwiczeniach trafiał do celu szerokości dwóch centymetrów. Problem stanowił jednak kąt strzału; trafić w pięciocentymetrową lukę to bułka z masłem, ale zrobić to z dołu lub z góry, przy kącie wynoszącym ponad trzydzieści stopni…
Zdecydowanie musi wejść gdzieś wyżej.
Spojrzał na trzypiętrową kamienicę naprzeciwko domu Gagnonów i po chwili już pukał do jej drzwi. Choć porucznik Jachrimo powiedział mu, że policja ewakuowała wszystkich okolicznych mieszkańców, Bobby nie zdziwił się ani trochę, kiedy stare drewniane drzwi otworzyły się i stanął w nich starszy, wyraźnie podekscytowany mężczyzna w ciemnozielonym szlafroku. To niesamowite, jak wiele osób nie chciało opuścić swoich domów, nawet gdy otaczali je uzbrojeni po zęby ludzie.
– Hej – powiedział mężczyzna – pan z policji? Mówiłem już pańskiemu koledze, że nigdzie się stąd nie ruszę.