Выбрать главу

– No dobrze – zaczął Copley, starając się przybrać na tyle srogi ton, na ile to możliwe, kiedy ma się kolana pod brodą. – Musimy wrócić do kilku pytań, które zadaliśmy w czwartkowy wieczór.

– Proszę bardzo. – Bobby spodziewał się, że Copley zacznie od samego początku i zmusi go do powtórzenia całej historii, by wyłowić jakieś nieścisłości. Dlatego jego pierwsze pytanie zbiło go z tropu.

– Wiedziałeś, że Catherine i Jimmy Gagnon byli wielkimi miłośnikami Bostońskiej Orkiestry Symfonicznej?

Bobby zesztywniał. Wiedział już, do czego Copley zmierza, i wcale mu się to nie podobało.

– Nie – powiedział po namyśle.

– Często bywali na koncertach.

– Naprawdę?

– Na imprezach charytatywnych też. Aktywnie działali w tych kręgach.

– I bardzo dobrze.

– Zwłaszcza dla twojej dziewczyny – skwitował Copley.

Bobby nie odpowiedział.

– Susan Abrahms. Tak się nazywa, prawda? Jest wiolonczelistką w orkiestrze.

– Chodziliśmy ze sobą.

– Dziś ucięliśmy sobie z nią miłą pogawędkę.

Bobby upił duży łyk coli. Żałował, że to nie piwo.

– Bywałeś z nią na przyjęciach – powiedział Copley.

– Spotykaliśmy się przez dwa lata.

– Dziwne, że na żadnym z nich nie poznałeś Catherine ani Jimmy’ego Gagnona.

Bobby wzruszył ramionami.

– Jeśli nawet, nie przypominam sobie tego.

– Poważnie? – powiedział Copley. – Bo Susan pamięta ich doskonale. Powiedziała, że spotkała ich przy kilku okazjach. Wygląda na to, że Gagnonowie byli wielkimi fanami muzyki poważnej.

Bobby nie wytrzymał i spojrzał na D.D. Nie tylko unikała jego wzroku, ale wręcz wierciła oczami dziurę w dywanie.

– Detektyw Warren – rzucił Copley – może powie pani panu Dodge’owi, czego jeszcze dowiedzieliśmy się od Susan Abrahms.

D.D. odetchnęła głęboko. Bobby wiedział już, co się zaraz stanie. I przypomniał sobie coś jeszcze – dlaczego z D.D. ze sobą zerwali. Bo oboje stawiali pracę na pierwszym miejscu.

– Panna Abrahms pamięta, że poznał pan Gagnonów na przyjęciu jakieś osiem, dziewięć miesięcy temu. Catherine zadała panu wówczas wiele pytań dotyczących pańskiej pracy w jednostce antyterrorystycznej.

– Wszyscy wypytują mnie o moją pracę – powiedział Bobby spokojnie. – Nie co dzień spotyka się snajperów policyjnych, zwłaszcza w tych kręgach.

– Według panny Abrahms, później powiedział pan, że nie podobało mu się to, jak Jimmy na nią patrzył.

– Panna Abrahms – powiedział Bobby z naciskiem – jest niezwykle piękną i utalentowaną kobietą. Nie podobało mi się to, jak wielu facetów na nią patrzyło.

– Zazdrosny? – mruknął śledczy Casella.

Bobby nie dał się zwabić w pułapkę. Dopił colę, odstawił puszkę i pochylił się do przodu, opierając łokcie na udach.

– Czy panna Abrahms wspomniała, jak długo to rzekome spotkanie trwało?

– Kilka minut – powiedziała D.D.

– Aha. Pomyślmy więc. W pracy co dzień spotykam około piętnastu nowych osób, co daje w przybliżeniu czterysta pięćdziesiąt osób miesięcznie. A więc przez dziewięć miesięcy mam do czynienia z iloma? Z czterema tysiącami różnych ludzi? Cóż więc dziwnego, że nie przypominam sobie dwóch osób, z którymi rozmawiałem przez kilka minut na jakimś przyjęciu, na którym, szczerze mówiąc, nie znałem nikogo?

– Trudno się połapać, który nadziany skurczybyk jest który? – palnął śledczy Casella.

Bobby westchnął. Zaczynał wpadać w złość. Niedobry znak.

– Nigdy nie miał pan złego dnia? – spytał zirytowany. – Nigdy nie powiedział pan czegoś, czego później żałował?

– Susan Abrahms miała pewne obawy dotyczące waszego związku – powiedziała D.D. cicho.

Bobby zmusił się, by oderwać oczy od Caselli.

– Tak?

– Mówiła, że ostatnio wydawał się pan nieobecny. Zamyślony.

– Tak to jest w tym fachu.

– Zastanawiała się, czy nie ma pan kogoś na boku.

–  Szkoda, że mi o tym nie powiedziała.

– Catherine Gagnon to piękna kobieta.

– Catherine Gagnon nie dorasta Susan do pięt – rzekł Bobby poważnie. Przynajmniej tak mu się wydawało.

– Czy dlatego zaniepokoiło cię to, że Jimmy się nią zainteresował? – zapytał Copley. – Miał pieniądze, był przystojny. Spójrzmy prawdzie w oczy, był bardziej w jej typie niż ty.

– Zdecyduj się, Copley. Zabiłem Jimmy’ego Gagnona, bo byłem zazdrosny o dziewczynę, czy dlatego, że posuwałem jego żonę? Po trzech dniach przesłuchań powinieneś wiedzieć więcej.

– Może zrobiłeś to z obu tych powodów – uciął Copley.

– A może naprawdę nie pamiętam spotkania z Gagnonami? Może chodziłem na te przyjęcia tylko po to, by dotrzymać towarzystwa mojej dziewczynie. I może mam ciekawsze zajęcia niż rozmyślanie o wszystkich przypadkowo poznanych ludziach.

– Gagnonów raczej trudno zapomnieć – powiedział Casella.

Bobby machnął ręką.

– Znajdźcie jednego świadka, który widział mnie sam na sam z Catherine Gagnon albo słyszał, jak kłócę się z Jimmym. To się wam nie uda. Bo coś takiego nigdy się nie zdarzyło. Bo naprawdę ich sobie nie przypominam, a Jimmy’ego Gagnona zabiłem tylko dlatego, że groził pistoletem żonie. Odebrałem życie, by życie ocalić. Nie czytaliście podręcznika dla snajperów?

Urwał. Przepełniała go odraza. Nie może dłużej tu siedzieć i wysłuchiwać historii lęgnących się w chorym umyśle Copleya. Wstał, nie zważając na to, jakie tym zrobi wrażenie, i zaczął spacerować po pokoju.

– Słyszałem, że piłeś – powiedział Copley.

– Raz się zdarzyło.

– Myślałem, że alkoholikowi raz wystarczy.

– Nie mówiłem, że jestem alkoholikiem.

– No coś ty, dziesięć lat bez kropli alkoholu… Bobby przeszył go wzrokiem.

– Moje ciało jest moją świątynią. Dbam o nie, a ono w zamian dobrze mi służy. – Spojrzał na zaokrąglony brzuch zastępcy prokuratora. – Też powinieneś spróbować.

– Dopadniemy ją – powiedział Copley.

– Kogo?

– Catherine Gagnon. Nie obchodzi nas, co powiesz. Wiemy, że w taki czy inny sposób za tym stała.

– Niby tak wszystko ukartowała, żebym zabił jej męża? Morderstwo przy użyciu snajpera? Dajcie spokój…

Copley patrzył na niego z zimnym błyskiem w oku.

– Wiesz, Gagnonowie mieli gosposię…

– Nie może być.

– Marię Gonzalez. To starsza, bardzo doświadczona kobieta. Wiesz, dlaczego została wylana?

– Skoro nie wiedziałem, że w ogóle u nich pracowała, trudno, żebym wiedział, dlaczego ją wywalili.

– Poczęstowała Nathana kanapką z tuńczykiem. Chłopiec, który notabene ma dziesięć kilo niedowagi, był głodny. Marie podzieliła się z nim kanapką. Nathan zjadł pół. A następnego dnia Catherine zwolniła Marie. Bo tylko niani wolno go karmić. Nawet gdyby umierał z głodu.

Bobby nie odpowiedział, ale coś zaczynało mu świtać.

– Przesłuchujemy inne nianie – powiedział Copley jakby od niechcenia. – Jak dotąd, słyszymy same dziwne, makabryczne opowieści. Jak to Catherine znikała na wiele dni i ledwo wracała, a Nathan znów zaczynał chorować. Jak kazałaby brudne pieluchy przechowywać w lodówce…

– Brudne?

– Obsrane, mówiąc ściśle. Przez pół roku wszystkie lądowały w lodówce. Do tego dochodziły diety, listy rzeczy, które mógł i których nie mógł jeść. W połączeniu z dziwacznymi minerałami, ziołami, preparatami i lekami. Mówię ci, pracuję w tym fachu piętnaście lat i nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziałem. Nie ma co do tego wątpliwości, Catherine Gagnon znęca się nad synem.