– Masz dowód?
– Nie, ale go zdobędziemy. Ta historia z kamerą to jej pierwszy błąd. Znów chcieli złapać go na haczyk. Mimo to nie mógł się powstrzymać od pytania:
– Jaką kamerą?
– W głównej sypialni – odparła D.D. – W czwartek wieczorem była wyłączona. Tyle że w firmie ochroniarskiej mówią, że to niemożliwe.
– Nie rozumiem. – Bobby zatrzymał się i zaczął pocierać kark ze zmarszczonymi brwiami.
– Kamera w głównej sypialni była zaprogramowana tak, by wyłączała się o północy, tymczasem tamtego dnia jakimś cudem wyłączyła się o dziesiątej. Catherine sprzedała nam jakąś bajeczkę o usterce w panelu sterowania. Tyle że rozmawialiśmy dziś z ludźmi z firmy ochroniarskiej. We wtorek, tego samego dnia, kiedy Jimmy wniósł sprawę o rozwód, skontaktował się z nimi. Powiedział, że ma kłopoty w domu i chce obserwować pokoje bez obaw, że ktoś będzie majstrował przy kamerach. Dlatego firma ochroniarska zresetowała cały system i dała mu nowy kod. We wtorek panel sterowania był w pełni sprawny i co ważniejsze, jedyną osobą, która mogła wprowadzić w nim jakiekolwiek zmiany, był Jimmy Gagnon.
– Czyli to on wyłączył kamerę w głównej sypialni?
– Nie – powiedział Copley. – Ona.
– Dopiero co mówiłeś, że nie mogła…
– Nie mogła. I założę się, że o tym nie wiedziała aż do dziesiątej w czwartek wieczorem, kiedy wcieliła w życie swój plan. Pewnie długo stała przed panelem sterowania i coraz bardziej zdesperowana zachodziła w głowę, czemu nie może obejść zabezpieczeń. Musiała znaleźć się w sypialni. Kto jak kto, ale ty powinieneś wiedzieć dlaczego.
– Nie wiem – powiedział Bobby najzupełniej szczerze. – Dlaczego?
– Żebyś widział, co się dzieje. Żebyś ty, czy ktokolwiek inny, mógł zobaczyć, jak Jimmy, który nigdy wcześniej nie miał do czynienia z bronią, grozi pistoletem żonie i dziecku. Oczywiście powstaje pytanie, co go do tego sprowokowało i kto włożył mu pistolet do ręki. Catherine nie mogła pozwolić, byśmy to zobaczyli ani by zarejestrowały to kamery. Wtedy doznała olśnienia: plan B. Przestawiła zegar w panelu sterowania na dwie godziny naprzód i bum, wszystko załatwione. Kamera myśli, że jest północ, i automatycznie się wyłącza. Sprytna kobieta, trzeba przyznać. Bardzo sprytna. Za sprytna.
Bobby wpatrywał się ze zdumieniem w trójkę siedzącą na kanapie. Nie mógł się zdecydować, czy to największy absurd, jaki w życiu słyszał, czy też najbardziej genialny plan.
– Naprawdę myślicie, że to ukartowała?
– Gosposia zwolniona, niania ma wolny wieczór. Zostają we troje. I kropka nad i: wiadomości podają, że bostońscy antyterroryści, u których Jimmy ma „znajomości”, zostali wysłani na akcję. Pomyśl tylko: Jimmy złożył wniosek o rozwód, oskarża ją o maltretowanie dziecka. W czwartkowy wieczór świat Catherine Gagnon zaczyna walić się w gruzy. I nadarza się doskonała okazja.
Copley nagle zmienił temat.
– Chciałeś jej pomóc? Może na tamtym przyjęciu tylko trochę flirtowałeś, przechwalałeś się, jaki to z ciebie dzielny antyterrorysta? A może to było coś więcej? Może po kilku randkach sam wpadłeś na ten pomysł?
– Powtarzam po raz ostatni: nie pamiętam, bym z nią kiedykolwiek rozmawiał! – Bobby pokręcił głową zirytowany. Miał już dość. Nawet nie przypominał sobie żadnego szczególnego koncertu. Wszystkie te oficjalne przyjęcia go nudziły. Uczestnicząc w nich, funkcjonował na autopilocie, z przyklejonym uśmiechem ściskał dłonie i odliczał minuty do chwili, kiedy będzie mógł wrócić do domu, zrzucić smoking i zaciągnąć Susan do łóżka.
Nagle jednak obudziło się wspomnienie.
„W jakich sytuacjach wzywa się takie jednostki jak pańska? Gdy ktoś napadnie na bank? Albo weźmie zakładników? A może ścigacie przede wszystkim zbiegłych więźniów?”
„Nie. W tych okolicach zajmujemy się przede wszystkim przemocą w rodzinie. Pijany gość dostaje białej gorączki i zaczyna grozić żonie”.
„Antyterroryści zajmują się takimi sprawami?”
„Jeśli facet ma broń, tak. Członkowie rodziny są uznawani wówczas za zakładników. Traktujemy takie wezwania bardzo poważnie, zwłaszcza kiedy mamy zgłoszenie, że słyszano strzały”.
To było przyjęcie z okazji Mardi Gras, mecenasi orkiestry symfonicznej krążyli po sali w misternych, ozdobionych piórami maskach. Jimmy i Catherine Gagnonowie pogratulowali Susan udanego występu. Catherine, z czarnymi włosami upiętymi w kok, miała na sobie obcisłą złotą suknię i egzotyczną maskę z pawich piór. W pierwszej chwili piękne przebranie zrobiło na Bobbym spore wrażenie. Potem jednak zajął się obserwowaniem, jak Jimmy rozbiera Susan oczami, i przestał zwracać uwagę na Catherine.
W końcu uciął rozmowę i pod jakimś pretekstem odwołał Susan na bok. Rozmawiali rozbawieni o pozerstwie Jimmy’ego, pełni poczucia moralnej wyższości, jakiego doświadcza jedna para po spotkaniu z drugą, mającą większą sławę, więcej pieniędzy i w ogóle wszystkiego więcej. Z kłopotami włącznie.
Bobby spuścił głowę. Cholera, że też musiał to sobie przypomnieć akurat teraz.
– Dopadniemy ją – powtórzył Copley. – I dobrze wiesz, że Catherine nie jest typem kobiety, która weźmie wszystko na siebie. Gdy tylko zwietrzy zagrożenie, wypłacze mi się w koszulę. Lepiej żebyś nie utonął w tych łzach.
– Gonią cię terminy? – spytał Bobby ze złością. – Niech zgadnę. Musisz się uwinąć do jutra, do piątej.
Copley zmarszczył brwi.
– Skoro już o tym wspomniałeś…
– Aha, rozumiem. No to do jutra. Zadzwonię. – Bobby dał im znak, żeby ruszyli tyłki i wyszli z jego domu. D.D. patrzyła na niego dziwnie. Unikał jej wzroku.
– Jeszcze jedno – powiedział Copley na odchodnym. – Gdzie byłeś wczoraj wieczorem między dziesiątą wieczorem a pierwszą w nocy?
– Zabijałem Tony’ego Rocco, rzecz jasna.
– Co…
– Spałem, palancie. Ale dzięki za znieważanie mnie we własnym domu. Won.
Copley wciąż stał w drzwiach.
– To poważna sprawa…
– A to jest moje życie – warknął Bobby i trzasnął drzwiami.
Rozdział 22
Robinson nieopatrznie odebrała telefon. Ostatnimi czasy nie wróżyło to nic dobrego. Teraz musi poradzić sobie jakoś z rozmówcą, który jest wyraźnie niezadowolony.
– Co on wyprawia, do cholery? Instrukcje były jasne: miało to wyglądać jak wypadek albo ślepy traf, spaprana próba kradzieży samochodu czy coś takiego. Zarżnięcie człowieka nożem rzeźniczym nie wygląda na wypadek!
– Mówiłam, że nad nim nie panuję.
Rozmówca zdawał się jej nie słyszeć.
– Policja ostro wzięła się do roboty. Cholera, teraz to dopiero będzie burdel.
– On chyba ma to gdzieś.
– Dlaczego? Bo jest słynnym panem Bosu? Co to, do cholery, w ogóle znaczy?
– To taki sprzęt do ćwiczeń.
– Że co?
– Piłka Both Sides Up – wyjaśniła Robinson. – Czyli BOSU. Płaska z jednej strony, wypukła z drugiej. Robi się na niej przysiady, można też położyć ją wypukłą stroną w dół i ćwiczyć pompki. Idealna do ćwiczeń na małej przestrzeni.
– To znaczy, że wynająłem człowieka, który uważa się za sprzęt do ćwiczeń? – spytał rozmówca z rozbawieniem.
Robinson zachowała śmiertelnie poważny ton.
– Wynajął pan człowieka, który nie zważa na ból.
Rozmówca milczał przez chwilę. Robinson też.