Nie mógł dłużej znieść siebie samego w takim nastroju, był tak spięty, że czuł się, jakby miał zaraz wyskoczyć z własnej skóry, i tak roztrzęsiony, że nie mógł zebrać myśli. Słowo honoru, najchętniej by do czegoś postrzelał.
I wtedy usłyszał dzwonek telefonu. Kiedy podniósł słuchawkę, nawet nie był zaskoczony.
– Mówi Catherine – szepnął chrapliwy głos z jego snów. – Niech pan przyjdzie. Chyba ktoś włamał się do mojego domu. Proszę, potrzebuję pana.
Rozległ się trzask odkładanej słuchawki, a po nim sygnał.
– Już to widzę – mruknął, ale po chwili wzruszył ramionami. Przynajmniej ma pretekst, by wziąć broń.
Mijając rezydencję Gagnonów, spodziewał się, że poczuje nieprzyjemne deja vu. Ale tak się nie stało. W czwartkowy wieczór było jasno od świateł, reflektorów. Teraz, w noc poprzedzającą dzień powszedni, dostojna dzielnica była cicha i dyskretna jak dama leżąca w łóżku z wałkami we włosach.
Rozejrzał się za radiowozem i ku lekkiemu zaskoczeniu, żadnego nie zauważył. No proszę. A myślał, że Copley kazał policji bostońskiej nie spuszczać pani Gagnon z oka. Może zabrakło środków w budżecie?
Zatrzymał wóz kilka przecznic dalej, pod kinem na Huntington Avenue. Sprawdził, jakie filmy są pokazywane na nocnych seansach i o której. Odnotował ze zdziwieniem, że już przygotowuje sobie alibi.
Kiedy szedł do Back Bay, obudził się w nim zdrowy rozsądek. Co on wyprawia? Jak myśli, czym to się skończy? Ani przez chwilę nie wierzył w historyjkę Catherine o włamywaczu. Zamiast tego przypomniały mu się słowa Harrisa: „Zadzwoni do ciebie znowu. Powie, że jej syn jest ciężko chory. Że jesteś jej jedyną nadzieją. Będzie cię błagała o pomoc. W tym jest najlepsza: w niszczeniu mężczyzn”.
Czy będzie próbowała go uwieść? Czy będzie miał coś przeciwko temu? Jego karierę już szlag trafił. Pił alkohol po raz pierwszy od dziesięciu lat, a dziś oficjalnie zerwał z kobietą za którą powinien dziękować losowi.
Jest wolny jak ptak. Ma ochotę zaszaleć, bez względu na konsekwencje. Odrobina rozpusty będzie w sam raz. Przypomniał mu się ciepły, cynamonowy zapach jej perfum. Dotyk jej paznokci delikatnie drapiących jego pierś.
Wyobraźnia podsunęła mu następne obrazy. Jej długie, blade nogi oplatające jego biodra. Jej silne, gibkie ciało wijące się pod nim. Na pewno porusza się i jęczy jak prawdziwa profesjonalistka. I spełni wszystkie j ego zachcianki.
A więc Harris miał rację – Jimmy nie żyje dopiero od czterech dni, a Bobby już nie może się doczekać, kiedy zerżnie jego żonę.
Wszedł do jej dzielnicy, z pochyloną głową, by chronić twarz od zimna, i rękami wciśniętymi w kieszenie puchowej kurtki. Przed oczami przebiegały mu dziesiątki erotycznych fantazji, jedna bardziej wymyślna od drugiej.
Podniósł głowę, zobaczył okno na trzecim piętrze i serce mu zamarło.
O w mordę!
Zaczął biec.
Catherine była w holu. Skulona pod windą, przyciskała do piersi Nathana, który wtulił twarz w jej szyję. Bobby mimochodem zauważył ironię tej sytuacji – tak samo Catherine i Nathan wyglądali w czwartek wieczorem, a za każdym razem, kiedy ją spotyka, ta rzekomo niedobra matka trzyma syna w ramionach – po czym wbiegł schodami na górę z pistoletem w dłoni.
– Gdyby usłyszała pani strzały, proszę uciekać. I poprosić sąsiadów, żeby wezwali policję.
Nie czekał, aż przytaknie, tylko od razu pobiegł na górę.
Pochylony, wpadł w otwarte drzwi i przykucnął pod sztucznym fikusem. Oddychał ciężko, zdawał sobie sprawę, że działa zbyt szybko, zbyt pochopnie. Musi odzyskać zimną krew. Walka oko w oko w gruncie rzeczy niewiele różni się od pojedynku snajperskiego. Wygrywa ten, kto potrafi lepiej zapanować nad nerwami.
Odetchnął głęboko i uspokoił się. Był w apartamencie Gagnonów po raz pierwszy. W czwartek dowiedział się, że zajmują trzy górne piętra czteropiętrowej kamienicy, przy czym ostatnie zostało przerobione na sklepiony sufit.
Musi więc iść na górę.
Rozejrzał się po wyłożonym marmurem holu. Po lewej stronie miał salon, przed sobą przestronną jadalnię i kuchnię. Oparty plecami o ścianę, z pistoletem trzymanym w obu rękach przy piersi, ruszył do salonu.
Schylił się i wpadł do środka, omiatając wnętrze lufą pistoletu. Upewniwszy się, że nikogo nie ma, wyszedł i zamknął drzwi, po czym postawił przed nimi sztuczne drzewo; nie chciałby ktoś zaszedł go od tyłu.
Sprawdził jadalnię i kuchnię, choć był już prawie pewien, że nikogo tam nie znajdzie. Za dużo świateł, za duża przestrzeń. Gdyby ktoś tu był, tam nie ukryłby się na pewno.
Dla formalności zajrzał do spiżarni, garderoby i pomieszczenia z pralką. Zostały jeszcze schody.
Nagle poczuł ten zapach. Spływający w dół ciemnej klatki schodowej. Tu światła się nie paliły. Były tylko schody prowadzące w gęsty mrok i charakterystyczna woń śmierci.
Czuł, że pocą mu się dłonie. Skupił się. Być częścią wydarzeń, a zarazem poza nimi. Drapieżnik na tropie. Spokojna, dobrze naoliwiona maszyna robiąca to, czego ją nauczono.
Po cichu, krok po kroku, wszedł na górę. Znalazł się na małej, ciemnej antresoli. Po lewej stronie zamknięte drzwi, z przodu drzwi otwarte. Najpierw podszedł do tych otwartych. W pokoju odór był wyraźnie słabszy. Bobby nie zapalił światła - byłby wtedy widoczny jak na dłoni – ale słaba poświata sącząca się przez okna wystarczyłaby wypatrzyć wszystkie szczegóły. Łazienka, sypialnia, pokój zabaw. Sądząc po wymalowanych na ścianie kowbojach i narowistych koniach, pokój Nathana. Bobby zajrzał do garderoby, pod prysznic, myślał nawet, czy nie sprawdzić skrzyń z zabawkami.
Upewniwszy się, że żaden intruz nie czyha w mroku, wziął koszulę Nathana i zarzucił ją na klamkę, po czym zamknął drzwi.
Kolej na te drugie, zamknięte drzwi. Ryzyko nieco większe, ale on jest na fali. Porusza się coraz płynniej i coraz lepiej nad sobą panuje. Pochylić się, obrócić w bok, by stanowić mniejszy cel, otworzyć drzwi i wśliznąć się do środka.
Następne ciemne pokoje. Funkcjonalne umeblowanie. Duże łóżko, sofa w stylu lat osiemdziesiątych, stare szafy. Tu pewnie mieszka niania. Wygodnie, ale bez luksusów. Trochę żałował, że niczego nie znalazł. Zostało już tylko jedno miejsce. Trzecie piętro. Osławiona główna sypialnia.
Bardzo ostrożnie wszedł na górę.
Zapach był coraz mocniejszy. Ostry, drażniący. Bobby opuścił pistolet. Nie trzymał go już tak mocno. Coś mu mówiło, że nie będzie go potrzebował. To, co jest w sypialni, zostało zrobione na pokaz. To właśnie zobaczył z ulicy.
Drzwi były szeroko otwarte. Światło zgaszone, ale paliły się świece. Dziesiątki małych, pełgających płomyków.
Ciało zwisało z krokwi, przed otworem po wyjętych drzwiach balkonowych. Plastikowa płachta została usunięta, do środka wpadał lekki wiatr. Świece migotały. Ciało kołysało się przy wtórze skrzypienia krokwi.
Bobby podszedł bliżej. Powoli obróciła się ku niemu młoda, przerażona twarz Prudence Walker.
Rozdział 25
Muszę to zgłosić. Bobby i Catherine rozmawiali szeptem w salonie. Bobby zamknął główną sypialnię. Przedtem jeszcze raz obszedł całe mieszkanie i wprowadził Catherine i Nathana do środka; policja będzie chciała przesłuchać ich na miejscu zdarzenia.
Nathan siedział w salonie i patrzył z lekko otwartymi ustami w telewizor. Zamykały mu się oczy. Zaraz zaśnie. Tym lepiej dla niego. Tym lepiej dla nich wszystkich.