Jak dotąd panował spokój. W całym budynku nie widać było nikogo oprócz samotnego mężczyzny stojącego metr za drzwiami balkonowymi, A-cztery-trzy.
Bobby odsunął lornetkę od oczu i zaczął oglądać pokój przez celownik karabinu.
Zimny wiatr dmuchał na niego przez uchylone drzwi balkonowe. Twarz marzła, palce sztywniały. Kiedy zjawi się obserwator, każe mu zamknąć drzwi, ale usiąść na tyle blisko, by mógł je w mgnieniu oka otworzyć. Na razie jednak wszystko gra. Oddycha równo, jest odprężony. Zaraz nadejdzie moment pełnej koncentracji. Jest spokojny, ale gotowy. Czujny, ale rozluźniony. Mierz tak, by jak najmniej chybić. Nie myślał już o stoliku na karty, zimnym listopadowym wietrze ani o fakcie, że pan Harlow ciągle stoi w drzwiach za jego plecami i czeka, aż coś zacznie się dziać.
Niedługo przyjedzie negocjator, skontaktuje się z podejrzanym przez telefon i spróbuje pokojowo rozwiązać sytuację. Będzie go przekonywałby odpuścił sobie teraz, gdy grozi mu co najwyżej trochę wstydu, o ile nikomu jeszcze nic się nie stało. Jeśli żona i dziecko są ranni albo, co gorsza, nie żyją, będzie więcej kłopotów. Ale ludzie z grupy zarządzania kryzysowego są dobrzy. W zeszłym roku główny negocjator, Al Hanson, na oczach Bobby’ego nakłonił trzech zbiegłych więźniów, by oddali się w ręce policji, choć groziło im dożywocie i nie mieli nic do stracenia. Po wszystkim dowódca Bobby’ego podszedł do nich, klepnął wszystkich po kolei w ramię i szczerze podziękował im za to, że się poddali.
W takich sytuacjach na początku wszyscy są nabuzowani adrenaliną, testosteronem i mówią wiele głupot. Zadaniem Bobby’ego i jego partnerów jest zmniejszenie napięcia. Nie ma powodów, by działać pochopnie. Nie ma potrzeby stosować przemocy. Róbmy swoje, krok po kroku, a wszystko będzie dobrze.
Jakiś ruch. Podejrzany odwrócił się i zdecydowanym krokiem przeszedł na prawą stronę. W jego dłoni mignął pistolet.
– Biały mężczyzna, przechodzący za drzwiami balkonowymi, A-cztery-trzy. W prawej dłoni ma przedmiot wyglądający na pistolet kaliber 9 milimetrów. Biała kobieta – oznajmił Bobby nagle, lekko triumfująco – długie czarne włosy, ciemnoczerwona bluzka, klęcząca albo siedząca za łóżkiem, pięć metrów od drzwi balkonowych, A-cztery-trzy. Białe dziecko, ciemne włosy, przytulone do kobiety. Małe, wygląda na dwa, trzy lata.
W słuchawce rozległ się głos porucznika Jachrima:
– Kobieta się rusza? A dziecko? Są ranni?
Bobby zmarszczył brwi. Trudno powiedzieć. Mężczyzna znów zasłonił mu widok, chodził w tę i we w tę, wymachując prawą ręką, w której trzymał broń. Bobby próbował zidentyfikować pistolet. Nic z tego, skupił się więc na podejrzanym, na tym, jak trzyma pistolet, jak chodzi po pokoju. Obyty z bronią? Podniecony amator? Trudno powiedzieć.
Mężczyzna przesunął się w prawo i Bobby zauważył, że kobieta gwałtownie krzyczy. Mocno tuli dziecko, chyba chłopca, do piersi i zasłania mu uszy.
Coś zaczęło się dziać. Nagle, błyskawicznie. Bobby nie wiedział, co jest powodem całego zamieszania, ale mężczyzna też zaczął krzyczeć. Przez celownik widać było ślinę tryskającą z jego ust, naprężające się mięśnie szyi. Bobby czuł się dziwnie, oglądając tak zażartą kłótnię i nie słysząc ani słowa. Czysty surrealizm.
Kobieta wstała, wciąż tuląc dziecko do piersi. Przestała krzyczeć. Jakby coś postanowiła. Mężczyzna wrzeszczał na nią, ona tylko na niego patrzyła.
Nagle mężczyzna wymierzył z pistolem w jej głowę. Wyciągnął lewą rękę, jakby przywoływał do siebie dziecko.
– Mężczyzna celuje do kobiety. – Bobby usłyszał swój głos. – Mierzy z pistoletu do…
Mężczyzna okrążył łóżko wielkimi susami. Kobieta nie odezwała się ani słowem, nie cofnęła się nawet o krok. Mężczyzna krzyczał jej w twarz i lewą ręką ciągnął dziecko do siebie.
Chłopiec oderwał się od piersi matki. Bobby’emu mignęła mała blada twarz o ciemnych, dzikich oczach. Dzieciak był przerażony.
– Mężczyzna wziął dziecko. Mężczyzna popycha dziecko na drugi koniec pokoju.
Jak najdalej od matki. Jak najdalej od tego, co zaraz się stanie.
Bobby meldował o wszystkim, co widział, ale cały czas zachowywał dystans. Liczyła się dla niego tylko chwila obecna, był częścią wydarzeń, a zarazem poza nimi. Wyregulował celownik, bezwiednie, z wyćwiczoną łatwością. Lekko przesunął karabin w lewo, biorąc poprawkę na ruchy mężczyzny, który pchnął dziecko na łóżko i ruszył w stronę żony.
Dziecko zniknęło w zwiewnych białych draperiach. Zostali tylko mężczyzna i kobieta, mąż i żona. Jimmy Gagnon nie krzyczał już, ale jego pierś falowała gwałtownie. Oddychał ciężko.
Kobieta wreszcie się odezwała. Bobby odczytał jej słowa z ruchu warg, powiększonych w celowniku.
– Co teraz, Jimmy? Co nam zostało?
Jimmy uśmiechnął się i z jego uśmiechu Bobby wyczytał, co się zaraz stanie, i Jimmy Gagnon zacisnął palec na spuście. I Bobby Dodge zastrzelił go z ciemnej sypialni po drugiej stronie ulicy.
Dyszenie. Potężny ciężar spadający z piersi. Bobby zabrał palec z cyngla i cofnął dłoń tak, jakby dotknął grzechotnika. Nie oderwał oka od celownika. Zobaczył, jak kobieta podbiega do łóżka i bierze dziecko na ręce, odwracając jego głowę od zakrwawionego ciała ojca.
Stali spleceni w uścisku, matka wtuliła policzek w czubek głowy syna. Nagle podniosła wzrok. Spojrzała na drugą stronę ulicy. Na dom sąsiada. Prosto na Bobby’ego Dodge’a, którego aż ciarki przeszły na ten widok.
– Dziękuję – powiedziała bezgłośnie.
Bobby wstał. Dopiero teraz zauważył, że nie może złapać tchu, a po jego twarzy płyną strużki potu.
– O w mordę – sapnął Harlow stojący w drzwiach.
Wtedy powoli wróciła rzeczywistość. Tupot nóg. Wycie syren. Przyszli po nią i po niego.
Bobby założył ręce za plecy i czekał, tak jak go uczono. Zrobił swoje. Odebrał życie, by życie ocalić.
A teraz się zacznie.
Rozdział 4
Antyterroryści wdarli się do budynku i potwierdzili, że jest w nim jeden mężczyzna z odstrzeloną połową głowy. Potem pospiesznie się wycofali. Nie mieli już tam czego szukać. Mieszkanie stało się miejscem zbrodni.
Zadzwoniono do prokuratury okręgu Suffolk. Wyrwany z łóżka zastępca prokuratora zebrał grupę śledczych i przybył na miejsce. Sig sauer Bobby’ego został włączony do dowodów. Jego kumpli rozdzielono i przesłuchano.
Bobby siedział na tylnym siedzeniu wozu policyjnego. Teoretycznie nic mu nie groziło, ale i tak czuł się jak wagarowicz.
Dziennikarze gromadzili się za żółtą taśmą ogradzającą miejsce zbrodni. Świeciły reflektory, eleganccy reporterzy walczyli o najlepsze miejsca. Jak dotąd, prokuratura miała wszystko pod kontrolą. Ciało zostało zabrane do kostnicy, Bobby siedział w radiowozie.
Najważniejsze, by dziennikarze nie mieli czego fotografować. Zaraz jednak wezwana pomoc helikoptery.
Przyjechał dowódca Bobby’ego, porucznik John Brani. Podszedł i klepnął go w ramię.
– Jak się czujesz?
– Dobrze.
– Parszywa sprawa, wiem.
– No.
– Niedługo będą tu ludzie z grupy wsparcia. Powiedzą ci, jakie masz prawa, udzielą pomocy. Nie jesteś pierwszym, którego to spotkało, Bobby.
– Wiem.
– Odpowiadaj na te pytania, na które chcesz. Jeśli poczujesz, że coś jest nie tak, przerwij przesłuchanie. Związek zawodowy zapewnia pomoc prawną, możesz śmiało prosić o adwokata.
– Dobra.
– Jesteśmy z tobą, Bobby. Członkiem STOP-u jest się na zawsze. Brani musiał lecieć. Pewnie wzywali go z działu public relations, który wkrótce wyda oficjalny komunikat dla prasy: „Dziś wieczorem policjant zastrzelił podejrzanego. Prokuratura przejęła śledztwo. Nie mamy nic więcej do powiedzenia”.