Podjechał pod dom, o wejściu do którego marzył od pół roku, od chwili kiedy dostał ten pierwszy telefon, kiedy tajemniczy zleceniodawca niczym dobra wróżka dał mu nadzieję.
Wszedł do kamienicy. Wciągnął powietrze, szukając zapachu jej perfum. Nie mógł zostać tu długo. Jeszcze nie dziś, ale, och, być tak blisko…
Wchodząc na górę, myślał o niej. Kiedy rozstawiał drabinę, wiązał sznur i dźwigał ciało, miał przed oczami jej delikatne rysy. A kiedy zapalał świece, jedną po drugiej, widział swoje dłonie zaciskające się na jej szyi.
Dusił ją. Codziennie. I za każdym razem w ostatniej chwili zwalniał uścisk. Oboje wiedzieli, że pewnego dnia tego nie zrobi. Pożądanie okaże się zbyt silne, a on wyciśnie z niej ostatnie bolesne tchnienie.
Na razie jednak zabierał dłonie i widział w jej oczach błysk ulgi, po czym wchodził na górę, do światła, machał jej na pożegnanie i zostawiał ją samą w zimnej, ciemnej jamie.
Wreszcie pewnego dnia przyszedł do ich kryjówki, pogwizdując wesoło – nawet przyniósł baton, żeby sprawić jej przyjemność – ale jej tam nie było. Serce na chwilę zamarło mu w piersi. Poczuł prawdziwy ból, jakby coś w nim pękło. Ktoś ją ukradł, ktoś mu ją zabrał, nigdy więcej jej nie zobaczy…
I po chwili zorientował się, co się stało. Uciekła. Zostawiła go. Tak mu podziękowała za wszystko, co dla niej zrobił, za to, jak się nią opiekował, za te wszystkie chwile, kiedy miał jej los w swoich rękach i pozwalał jej żyć…
Ogarnęła go niewyobrażalna wściekłość. Mroczna, dzika furia. Wrócił do domu i zamknął się w swoim pokoju. Miał szczerą ochotę zabić wszystkich ludzi ze swojej ulicy. Oczywiście, zacząłby od rodziców. Tak nakazuje przyzwoitość. Zabiłby ich, zanim dowiedzieliby się, jakiego potwora wychowali. Następni byliby sąsiedzi, jeden po drugim, od pierwszego do ostatniego domu.
Najlepszy byłby pistolet. Załatwiłby to szybko, nie zmęczyłby się. Ale to nie dla niego. Kule zabijają na odległość. On chciał być blisko ofiar. Słyszeć odgłos noża przecinającego skórę, czuć na dłoniach gorący deszcz krwi, widzieć ostatnią iskierkę nadziei gasnącą w oczach, w których zostawała tylko nieskończona, przerażająca nicość.
Powinien był to zrobić. Wziąć nóż z kuchni, pójść do matki i zabrać się do roboty.
Ale tego nie zrobił. Siedział tylko i po jakimś czasie stwierdził, że jest głodny. Zrobił sobie kanapkę z masłem orzechowym i dżemem. Najadłszy się do syta, poczuł, że atak furii strasznie go zmęczył, więc się zdrzemnął.
I tak mijał dzień za dniem, a on wciąż nie mógł się na nic zdecydować. Dopiero po czterech dniach przyszła po niego policja i od tej pory o wszystkim decydowali za niego inni.
Powiesił nianię, przesunął komodę i zerwał plastikową płachtę z otworu po drzwiach balkonowych. Nieudolnie podrobiony list położył na łóżku.
Zadzwoniła komórka. Informator powiedział, że Catherine i Nathan są w drodze do domu. Pora iść. Stanął w drzwiach, z dłonią na klamce, łowiąc nosem zapach jej perfum. Czy śniła o nim? Czy tęskniła? Podobno dziewczyny nie zapominają swojego pierwszego razu…
I po chwili spłynęło na niego natchnienie. Szybko poszedł do pokoju chłopca. Cztery minuty, tyle czasu potrzebował.
Podniecenie wróciło. Dreszcz, którego nie czuł od chwili, kiedy objął ramieniem szyję grubej dziewczyny. Szybko przemykał po pokoju chłopca, wyobrażając sobie, jaką Catherine będzie miała minę.
Po trzech minutach zbiegł na dół, pogwizdując. Włączył alarm, zamknął drzwi na klucz. Wziął na ręce Figlarza, który czekał na niego przy drzwiach. Wyszli na ulicę.
Usłyszał za plecami głos chłopca: „Mamusiu, zobacz, piesek”.
Pan Bosu rozpłynął się w mroku.
A teraz, stojąc na parkingu przy Hampton Inn, postanowił, że tej nocy w ogóle nie będzie spał. Jest zbyt niespokojny, zbyt podekscytowany wspomnieniami.
Może przy okazji zrobić coś pożytecznego.
– Hej, Figlarz – powiedział cicho. – Wycieczka.
Rozdział 28
Dwie noce nie spałem. Jestem zdenerwowany i mam ochotę się napić. Wiem, że jest późno, ale mogę przyjść?
– Dobrze by było – odparła.
Przyjechał po piętnastu minutach.
Doktor Elizabeth Lane ostatnio widziała Bobby’ego przed dwudziestoma czterema godzinami. Teraz przeżyła lekki szok. Miał ściągniętą twarz, zapadnięte oczy. Wcześniej milczał jak grób, teraz nerwowo chodził po jej gabinecie, rozpierany dziką energią. Był człowiekiem na krawędzi. Jeden fałszywy krok i runie w przepaść. Pomyślała, że trzeba mu przepisać jakieś leki. Na razie jednak zaczęła od pytania:
– Wody?
– Znasz to powiedzenie: To, że jesteś paranoikiem, nie znaczy, że nie chcą cię dopaść? – wyrzucił z siebie.
– Tak.
– Cóż, nigdy nie uważałem siebie za paranoika, ale myślę, że chcą mnie dopaść.
Nie przestawał chodzić. Zamiast próbować go uspokoić, usiadła za biurkiem i splotła dłonie.
– Kto? – spytała spokojnie.
– A kto nie? Sędzia, zastępca prokuratora, policja, wdowa. Kurde, wszyscy chcieliby dobrać mi się do skóry.
– Niepokoi cię śledztwo w sprawie śmierci Gagnona?
– Śledztwo? – Zamilkł, zamrugał zdumiony, po czym machnął niecierpliwie ręką. – Pieprzyć to. Nikt nie będzie czekał na jego wyniki. Nie, albo dopadną mnie jutro, albo wcale.
– Co stanie się jutro, Bobby? – dopytywała się cierpliwie.
Nie spodobał mu się jej ton. Stanął przed nią i oparł się o biurko. Spojrzał jej prosto w oczy i Elizabeth z niepokojem stwierdziła, że się go boi.
– Nie jestem idiotą – powiedział z naciskiem. – Nie tracę rozumu. Nie, zaraz, właśnie że tracę. Dlatego tu jestem. Ale mam powód, do cholery!
– Może zaczniesz od początku?
Odwrócił się od biurka, podnosząc ręce.
– Od początku? To znaczy od kiedy? Sam nie wiem. Od czwartkowego wieczoru, kiedy to zabiłem Jimmy’ego Gagnona? A może wszystko zaczęło się dziewięć miesięcy temu, kiedy przypadkowo spotkałem Jimmy’ego i Catherine na przyjęciu? A może we wtorek, kiedy Jimmy wniósł sprawę o rozwód, albo dwadzieścia parę lat temu, kiedy Catherine została porwana przez pedofila? Cholera jasna, skąd ja mogę wiedzieć?
– Bobby, chciałabym ci pomóc…
– Ale gadam jak pieprzony psychol?
– Tak bym tego nie ujęła…
– A ja owszem. Copley też. Chryste, to tylko kwestia czasu… – Przeczesał dłonią włosy, po czym gorączkowo rozejrzał się po gabinecie, jak zwierzę zamknięte w klatce. W ostatniej chwili, kiedy już zaczynała obawiać się najgorszego – że zrobi coś złego sobie albo jej – wziął głęboki wdech i powoli wypuścił powietrze z ust. Odetchnął jeszcze kilka razy.
Bez słowa wstała i przyniosła mu szklankę wody. Wziął ją z wdzięcznością i wypił duszkiem. Zabrała pustą szklankę, napełniła ją znowu, a on i tym razem wychylił ją do dna.
Wzburzenie pobudza organizm, dosłownie go przegrzewa. Woda natomiast pomaga go schłodzić.
– Wszystko się pogmatwało – powiedział w końcu. W jego głosie nie było już napięcia, mówił beznamiętnie, wręcz monotonnie.
– W jakim sensie?
– Ojciec Jimmy’ego podał mnie do sądu. Ale wycofa oskarżenie, jeśli skłamię w sprawie tego, co zaszło w czwartek wieczorem, i wrobię jego synową. Zastępca prokuratora myśli, że nie jestem mu potrzebny, by załatwić Catherine, jest pewny, że miała coś wspólnego z zabójstwem, zastanawia się tylko, czy ja również. Do niedawna mogłem liczyć na kumpli z policji, ale zawaliłem sprawę, bo spotkałem się z Catherine, więc też przestali mi ufać. Aha, miałem dziewczynę, która mnie kochała, ale dziś z nią zerwałem. Wmówiłem sobie, że tak trzeba. Ale jeśli mam być szczery, przez cały czas myślałem o wdowie po Gagnonie.