Выбрать главу

– Zakochałeś się w Catherine Gagnon?

– Miłością bym tego nie nazwał. Jak się kogoś kocha, to myśli się o tym kimś z czułością. Ja o niej tak nie myślę.

– Czujesz się wobec niej winny?

Bez namysłu pokręcił głową.

– Nie. Pogrążoną w żałobie wdową to ona nie jest.

Elizabeth zniżyła głos.

– To co to jest? Pożądanie?

– Tak.

– Podniecenie?

– Na jedno wychodzi.

– Być może. Myślisz, że jesteś jej potrzebny?

Zastanowił się przez chwilę.

– Może. Myślę, że chce, bym tak myślał. Ale nie wiem, na ile to gra, a na ile prawdziwe uczucie.

– To znaczy?

– Jest świetną aktorką. Kłamie, manipuluje, oszukuje. Według teścia, wyszła za Jimmy’ego dla pieniędzy. Według zastępcy prokuratora Copleya, znęca się nad dzieckiem, żeby zwrócić na siebie uwagę. Według, niej samej, jest ofiarą. A według mnie… Czasem wydaje mi się, że oni wszyscy mają rację. Jest samolubna, niebezpieczna i nieobliczalna. Ale przy tym… bardzo smutna.

– Bobby, myślisz, że rozsądnie jest się z nią spotykać?

– Nie.

– Ale widziałeś się z nią?

– Kilka razy.

– Dlaczego?

– Bo do mnie dzwoni.

Elizabeth spojrzała na niego znacząco, a on się zaczerwienił. Przysunął krzesło do jej biurka i wreszcie usiadł. A Elizabeth mimo woli odetchnęła z ulgą.

– Nie jest tak, jak myślisz… – zaczął.

– A jak myślę?

– Że to było typowe zabójstwo. – Dodał zjadliwie: – O ile w ogóle coś takiego istnieje. Słuchaj… ja się z nią nie kontaktowałem. Nie szukałem u niej odpowiedzi. Ona przyszła do mnie. A potem… – Zmarszczył brwi. – Dzieje się coś dziwnego. Lekarz, który zajmował się jej dzieckiem, został w sobotę zamordowany. Dziś poprosiła, żebym do niej przyszedł, i w jej sypialni znalazłem powieszoną nianię. Na Jimmym się nie skończyło. Jimmy to był dopiero początek.

– Nie bardzo rozumiem.

– To jest nas dwoje. Krótko mówiąc, giną wszystkie osoby z jej otoczenia. A moje życie zmierza donikąd. Catherine Gagnon albo ma największego pecha na świecie, albo potrzebuje pomocy jak nikt inny.

– I ty jej pomagasz?

– Próbuję.

– Czemu to robisz, Bobby?

Zmarszczył brwi, jakby nie zrozumiał jej pytania.

– Bo potrzebuje pomocy. Bo tak trzeba.

– Bobby, każde spotkanie z tą kobietą pogarsza twoją sytuację, zgadza się?

– Tak.

– A im częściej się z nią widujesz, tym trudniej nabrać ci dystansu do śmierci Jimmy’ego Gagnona. W ten sposób sam sobie szkodzisz.

– Może.

– Ale kiedy do ciebie dzwoni, przychodzisz do niej. Dlaczego, Bobby?

Wciąż miał ściągnięte brwi.

– Bo jestem policjantem.

– Jesteś policjantem. To znaczy, że znasz wiele innych osób, profesjonalistów, do których mógłbyś ją skierować albo których mógłbyś poprosić, by jej pomogły. Nie musisz wszystkiego brać na siebie. Zgadza się?

Jej słowa wyraźnie nie przypadły mu do gustu.

– Być może.

– Naprawdę myślisz, że Catherine Gagnon jest w tarapatach, Bobby?

– Tak.

– Skąd ta pewność? Dopiero co mówiłeś, że kłamie.

Wzruszył ramionami.

– Widziałem trupy. Były prawdziwe.

– W porządku. Masz przyjaciela czy znajomego, któremu ufasz?

– Raczej nie.

– Nawet jednego?

– Jestem policjantem stanowym. Nie pracujemy w parach, jeśli do tego zmierzasz.

– Mówisz to tak, jakbyś się bronił.

– Ona potrzebuje pomocy, ja jej pomagam. Nie widzę w tym nic złego. – Znów wstał i zaczął nerwowo chodzić po pokoju.

– Kiedy ostatnio spałeś, Bobby?

– W sobotę. Kilka godzin.

– Co to znaczy „kilka”?

– Trzy.

– Kiedy ostatnio jadłeś?

– Niedawno piłem kawę.

– Mówię o jedzeniu, Bobby.

– Wczoraj rano.

– Biegałeś, prawda?

Tym razem nie odpowiedział.

Zmusiła się, by milczeć i zachować spokój.

– Dwadzieścia kilka kilometrów – wykrztusił w końcu.

– Rozklejasz się, Bobby. Ja to wiem, ty to wiesz. Dlatego właśnie zadzwoniłeś. Bo boisz się o siebie. Pytam więc raz jeszcze: myślisz, że rozsądnie jest spotykać się z Catherine Gagnon?

– Nie chodzi o nią.

– A o kogo?

– Zdaje się, że o moją cholerną matkę.

– Nie rozmawiamy o tym – powiedział po jakimś czasie. – W każdej rodzinie są tematy tabu. My nie mówimy o niej.

– Jacy „my”?

– Mój ojciec. Mój starszy brat, George. – Bobby zatrzymał się przed jednym z dyplomów wiszących na ścianie i wbił niewiążący wzrok w chroniącą go szybkę. – Mój ojciec pił.

– Wspominałeś o tym.

– Po pijaku robił się agresywny.

Milczała chwilę.

– Jak agresywny?

– Bił wszystko, co się ruszało.

– A więc twoją mamę, ciebie i twojego brata?

– Tak.

– Długo się to ciągnęło? Czy ktoś z rodziny próbował wam pomóc?

Kolejne wzruszenie ramion.

– Nie zauważyłem.

– Twój ojciec był brutalnym pijakiem i twoja matka go zostawiła?

– Nie było mnie przy tym – powiedział cicho. – Któregoś wieczoru usłyszałem, jak mój brat George krzyczy na ojca. Ale on… on był chyba strasznie nawalony. I wpadł w szał… Złapał skórzany pas i rzucił się na mamę. Zbił ją jak psa. Zdaje się, że George próbował jej pomóc i też dostał. Aż stracił przytomność. Kiedy się ocknął, ojciec spał, a matka pakowała rzeczy.

Powiedziała George’owi, że dłużej nie wytrzyma. Że może jeśli odejdzie, ojciec się uspokoi. Miała krewnych na Florydzie. Razem z George’em przetrząsnęli kieszenie ojca i tyle ją widzieliśmy.

Później słyszałem, jak ojciec kłócił się o to z George’em. W furii rzucił nim o ścianę. George podczołgał się do niego. Stanął przed nim i powiedział: „I co teraz zrobisz, tato?” Powiedział: „Matkę już straciłem”. Powiedział… – Bobby zniżył głos. – Powiedział: „Co nam zostało?”

– Co zrobił ojciec?

– Rzucił się na niego z nożem. Dźgnął go w żebra.

– A gdzie byłeś ty?

– Stałem w drzwiach. – I co zrobiłeś?

– Nic.

Elizabeth skinęła głową. Miał wtedy sześć, siedem lat. Trudno się dziwić, że nic nie zrobił.

– Co stało się potem?

– George trafił do szpitala. Ojciec obiecał mu, że jeśli skłamie, jeśli powie, że został napadnięty, to on już nigdy nie weźmie do ust alkoholu. George skłamał, ojciec poszedł na odwyk i nigdy więcej ani słowem nie wspomnieliśmy o matce.

– I to poskutkowało?

– W końcu tak. Owszem, ojciec wracał do picia, przeżywaliśmy trudne chwile, ale naprawdę się starał. Nie wiem… Może wystraszył się, kiedy odeszła matka? Albo kiedy zaatakował George’a. Ale wziął się w garść. Starał się, jak mógł.

– A ty i George?

– Przetrwaliśmy. Jak to dzieci. Nie dać się to podstawa.

– Czy matka kiedykolwiek odezwała się do was?

– Nie.

– Jesteś na nią zły?

– Tak.

– To twój ojciec cię bił.

Bobby odwrócił się i spojrzał jej w oczy.

– No właśnie. Byliśmy tylko dziećmi. A on był pijakiem, który z byle powodu łapał za pas i nóż. Jak mogła nas z nim zostawić? Co z niej za matka?

– Bobby, może teraz powiesz mi, czemu widujesz się z Catherine Gagnon?

Zamknął oczy. Zauważyła, że wstrząsnął nim lekki dreszcz.

– Bo trzymała dziecko. Bo nawet kiedy Jimmy mierzył do niej z pistoletu, nie puściła Nathana.