Mówiłeś, że zawarliście z ojcem układ dotyczący picia – powiedziała Elizabeth. – Wspominałeś, że miał po pijanemu wypadek i tak się wystraszył, że przestał pić.
– Skłamałem.
– Często kłamiesz?
Bobby wzruszył ramionami.
– Na pewne pytania trzeba mieć gotowe odpowiedzi. Nie mam ochoty opowiadać o tym, jak ojciec rzucił się z nożem na mojego brata. Poza tym wypadek naprawdę się zdarzył. Tuż przedtem ojciec znów zaczął pić, bo nie udało mu się tego rzucić za pierwszym podejściem. Robił to na zasadzie: krok do przodu, dwa kroki do tyłu. A ja wtedy miałem własne problemy. Dlatego owszem, zawarliśmy umowę.
– Rozumiem. A więc okłamałeś mnie, ale w twoim przekonaniu, w kłamstwie tym tkwiło ziarnko prawdy.
– Coś w tym stylu.
– Uhm. Domyślam się, że w dzieciństwie, ilekroć miałeś siniaki, potrafiłeś to jakoś „wyjaśnić”. To samo kiedy twój ojciec nie zjawiał się na imprezach szkolnych albo robił z siebie durnia przed twoimi kolegami. I także tamte „wyjaśnienia” zawierały ziarnko prawdy albo i nie, zgadza się?
– No dobra, wiem, do czego zmierzasz.
– Mówisz, że z twoim ojcem jest już lepiej, ale mnie się wydaje, że choć minęło trzydzieści lat, ty wciąż zachowujesz się według tych samych schematów i kłamiesz.
Milczał. Myślała, że szuka argumentów na swoją obronę, ale ku jej zaskoczeniu po chwili powiedział cicho:
– Mój ojciec zgodziłby się z tobą.
– Tak?
– Osiem lat temu wstąpił do Anonimowych Alkoholików i to było dla niego jak nawrócenie. Odkupienie, tylko to się teraz dla niego liczy. Chce przyznać się do tego, co zrobił. Chce rozmawiać o starych czasach, prosić o wybaczenie. Mój brat… George nie odbiera telefonów od niego. A ja… chcę tylko zapomnieć. Mój ojciec był taki, jaki był, a teraz jest, jaki jest. Nie widzę powodu, by się nad tym rozwodzić.
– Bobby, czy czasem nie bywasz bardzo, bardzo zły? Bardziej niż powinieneś?
– Możliwe.
– Czy nie zdarza się, że na myśl o przyszłości ogarnia cię czarna rozpacz?
– Może i tak.
– A czy czasem nie czujesz się, jakbyś nad niczym nie panował?
Spojrzał na nią, wyraźnie zaintrygowany.
– Owszem.
– Dlatego musisz porozmawiać z ojcem, a ojciec z tobą. Twoja rodzina zmieniła się, ale nie wyleczyła ran. By wybaczyć ojcu, musisz pozwolić sobie nienawidzić go za to, co zrobił. Dopóki tego nie zrobisz, nie posuniesz się naprzód i nie pokochasz go za to, kim się stał.
Bobby uśmiechnął się słabo.
– Nienawidzę mamy, to nie wystarczy?
– Myślę, że tak naprawdę wcale jej nie nienawidzisz.
– No proszę. A wydawało mi się, że wiem, co czuję.
– Jest dla ciebie łatwym celem, Bobby. Kiedy odeszła, musiałeś kochać ojca; był twoim jedynym opiekunem. Ale jednocześnie bałeś się i nienawidziłeś go za to, jak cię traktował. Nienawiść do matki pomogła ci rozwiązać ten konflikt. Skoro to ona była wszystkiemu winna, mogłeś z czystym sumieniem kochać ojca. To się nazywa gniew przeniesiony. Choć minęło trzydzieści lat, on nadal w tobie tkwi.
W jego głosie wciąż brzmiała ironiczna nuta.
– To dlatego strzelam do nieznajomych?
– Nie wiem, Bobby. Tylko ty możesz odpowiedzieć na to pytanie.
Pokiwał głową w zamyśleniu. Złożył palce w daszek.
– Susan powiedziała, że jestem pełen gniewu.
– Susan?
– Moja dziewczyna. To znaczy była dziewczyna. Kiedy dziś rozmawialiśmy… powiedziała, że celowo rozmieniam się na drobne. Że kurczowo trzymam się swojego gniewu. Że go potrzebuję.
– A jest tak?
– Jestem zdeterminowany. – Podniósł głos, mówił jak w gorączce. – Co w tym złego? Świat potrzebuje policjantów, ludzi takich jak ja, przyczajonych na dachach z karabinami o dużym zasięgu. Gdyby nie ja, Catherine Gagnon i jej syn mogli zginąć. Czy to nic nie znaczy?
Elizabeth nie odpowiedziała.
– To nie fair. Reszta świata oczekuje od nas, żebyśmy byli wszechwiedzący. Ale ja jestem tylko człowiekiem. Staram się, jak umiem. Nie, nie pamiętałem Gagnonów, a nawet gdyby, to co ja mogłem wiedzieć o nich i o ich małżeństwie? Mogłem tylko zareagować na to, co zobaczyłem, a zobaczyłem człowieka mierzącego z pistoletu do żony i dziecka. Nie jestem mordercą, do cholery. Musiałem go zabić!
Elizabeth nadal milczała.
– Co by było, gdybym zwlekał? Gdybym patrzył i nic nie robił? Mógł zabić żonę. I syna. To też byłaby moja wina. Jeśli strzelisz, masz przesrane, jeśli nie strzelisz, też masz przesrane. Które rozwiązanie jest lepsze? Skąd, do cholery, mam wiedzieć, co robić? Miał pistolet w ręku. Mierzył do żony. I nagle zrobił taką minę… widziałem ją już wiele razy. O mój Boże, widziałem ją zbyt wiele razy, a dość mam widoku cudzego cierpienia. Tyle krwi… tyle krwi…
Głos mu się załamał. Jego ramionami wstrząsnął gwałtowny szloch. Odwrócił się, zawstydzony swoim wybuchem. Wymacał oparcie krzesła i przytrzymał się, by nie upaść.
Elizabeth nie wstała. Nie podeszła do niego. Siedziała tylko i czekała, aż da upust uczuciom, które dusił w sobie przez trzydzieści sześć lat. Potrzebował tego.
Otarł policzki grzbietem dłoni.
– Jestem zmęczony – powiedział chrapliwie, jakby przepraszał, czy próbował się usprawiedliwić.
– Wiem.
– Muszę się przespać.
– To prawda.
– Jutro mam ciężki dzień.
– To niewłaściwy moment na podejmowanie ważnych decyzji – powiedziała szczerze.
Parsknął śmiechem,
– Myślisz, że sędziego Gagnona to obchodzi?
– Nie mógłbyś oderwać się od tego wszystkiego, Bobby? Zrobić sobie krótką przerwę?
– Nie, dopóki prokuratura prowadzi dochodzenie. Poza tym za dużo się dzieje.
– No dobrze, Bobby. W takim razie usiądź. Bo jest jeszcze jeden temat, który musimy omówić. Musimy porozmawiać o Catherine Gagnon.
Catherine i Nathan stali w holu hotelu Ritz. Wiedziała, że muszą dziwnie wyglądać. Kobieta z małym dzieckiem, bez bagażu, meldująca się w hotelu w środku nocy. Miała to gdzieś. Nathan dosłownie trząsł się w jej ramionach, z jego szeroko otwartych oczu i pobladłej twarzy wyzierał strach. Zapalenie trzustki, pomyślała. Albo infekcja, bóle klatki piersiowej czy Bóg raczy wiedzieć co. Stres zawsze go osłabia.
Nieporadnie próbowała postawić torebkę na blacie, trzymając Nathana na rękach. Wreszcie przyszedł recepcjonista, zaskoczony widokiem gości o tej porze.
– Słucham?
– Chciałabym dostać pokój. Dla niepalących. Wszystko jedno który.
Mężczyzna uniósł brew, ale nic nie powiedział.
Po wciśnięciu kilku klawiszy stwierdził, że mają wolny pokój. Z podwójnym łóżkiem, dla niepalących. Czy wstawić łóżko dla dziecka?
Nie, nie trzeba, ale przydałaby się szczoteczka, pasta do zębów i trzy dodatkowe lampy. Wszystko jedno jakie, niech przyniosą pierwsze lepsze.
Wyjęła kartę kredytową. Recepcjonista przesunął ją przez czytnik.
– Hm… ma pani jakieś dokumenty?
Catherine głaskała Nathana po plecach, próbując go uspokoić.
– Słucham?
– Dokumenty. Na przykład prawo jazdy. Takie są przepisy. Catherine, zdziwiona, posłusznie wyjęła z torebki prawo jazdy. Recepcjonista długo patrzył na jej zdjęcie, a potem na nią.
– Czy wie pani, że zgłoszono kradzież tej karty kredytowej?
– Coo?
– Proszę pani, nie mogę przyjąć tej karty.
Catherine patrzyła na niego, jakby nie rozumiała ani jednego słowa. Była zmęczona i przerażona, miała już tego wszystkiego dość. Chciała dostać pokój. Piękny pokój w drogim hotelu, gdzie nie mogło spotkać jej nic złego. Jeśli będzie otoczona przez marmurowe płytki, jedwabne zasłony i puchowe poduszki, potwory jej nie znajdą. Będą z Nathanem bezpieczni.