Catherine otworzyła usta, ale rzuciwszy okiem na zaciętą twarz ojca, od razu je zamknęła. To nic nie da. On żyje w swoim świecie. Chce wierzyć, że jego dzielnica jest oazą bezpieczeństwa, trzyma się cotygodniowych rytuałów, takich jak czwartkowy poker i niedzielne grille. Nie nadaje się do życia w świecie, w którym dziewczynki mogą być uprowadzane z ulicy, a z człowiekiem, którego boi się najbardziej, śpi się w jednym łóżku. Nie potrafił jej pomóc, kiedy była dzieckiem, tym bardziej nie wie, jak pomóc jej teraz.
Wstała cicho, myśląc ze smutkiem o Bobbym Dodge’u. Mogłaby do niego zadzwonić… Przeszedł ją dreszcz. Lekkie, niespodziewane mrowienie pleców. Nie wiedziała, czemu to przypisać, i poczuła się nieswojo.
Przed oczami stanęła jej jego twarz. Dotykała go, przekonywała i brała górę. I nagle… Spojrzał na nią. Spojrzał i zobaczył jej prawdziwe oblicze. I to wszystko popsuło.
Kobieta taka jak Catherine nie może dopuścić, by ktokolwiek zajrzał do jej duszy.
Otrząsnęła się z zamyślenia.
– Dziękuję, że zgodziłeś się nas przyjąć – powiedziała uprzejmie, z uniesionym podbródkiem. – Jutro poszukam jakiegoś lokum.
– Nie musisz wyjeżdżać – powiedział ojciec zimno.
– Muszę.
Wróciła na górę do syna.
Nathan znów zaczynał się miotać, rzucał głową na boki. Gładziła go po policzku, aż się uspokoił. Potem długo siedziała na piętach przy łóżku, głaszcząc synka po delikatnych brązowych włosach.
– Zawsze będę ci wierzyła – szepnęła. – Kiedy będziesz starszy, będziesz mógł mi mówić wszystko, a ja uwierzę.
Wkrótce potem zaczęły się telefony.
Pierwszy na jej komórkę, o dziewiątej rano. Recepcjonistka doktora Iorfina potwierdziła wizytę umówioną na trzecią po południu. À propos, pan doktor chciałby porozmawiać. Może Catherine przyszłaby wcześniej, na przykład o pierwszej? Nie, nie musi zabierać ze sobą Nathana. Byłoby nawet lepiej, gdyby przyszła sama.
Catherine odłożyła słuchawkę, serce waliło jej w piersi. Ze spotkań sam na sam z lekarzami nigdy nie wynika nic dobrego.
Wciąż dygotała, gdy usłyszała, że na dole dzwoni telefon.
Po pięciu minutach w drzwiach pokoju stanął ojciec. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek widziała go w takim stanie. Był zaszokowany, wręcz zdruzgotany.
– Dzwonił Charlie Pidherny – mruknął.
– Ten prawnik? – Charlie Pidherny był prokuratorem, który prowadził sprawę Catherine. Jakieś dziesięć lat temu przeszedł na emeryturę. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek się z nimi kontaktował.
– Wypuścili go – powiedział ojciec.
– Kogo?
– Umbria. Richarda Umbria.
Dziwne, słyszała to nazwisko, ale jakoś nie mogła skojarzyć gdzie.
– Nie rozumiem – powiedziała, jak jej ojciec przed kilkoma godzinami.
– W sobotę zwolnili go warunkowo. Tyle że Charlie twierdzi, że recydywistów nie wypuszcza się bez stosownego uprzedzenia i nie robi się tego w soboty. To musi być jakiś błąd. Tak, właśnie tak. Jakieś niedopatrzenie.
Catherine wciąż patrzyła na ojca, absolutnie niczego nie rozumiejąc. I wreszcie szok minął, przypomniała sobie to nazwisko i wszystko stało się jasne.
„Hej, skarbie. Zginął mi piesek. Nie pomogłabyś mi go poszukać?”
Wypadła z sypialni. W ostatniej chwili zdążyła dobiec do sedesu. Richard Umbrio, Richard Umbrio. „Przyjaciele mówią mi Rich, a po tym, co dla mnie zrobiłaś, chyba jesteśmy już przyjaciółmi?”
O Boże, wie już, co stało się z Tonym. I co spotkało Prudence.
Nathan, pomyślała, o Boże, Nathan, po czym wymiotowała dopóty, dopóki miała czym. Długo targały nią torsje, a po jej twarzy łzy płynęły.
Rozdział 33
Bobby spotkał się z Harrisem w Bogey’s. Nawet obracający się w wyższych sferach prywatny detektyw potrafił docenić dobrą knajpę. Harris zamówił podwójnego cheeseburgera z cebulą i dodatkowymi grzybami. Bobby, który jeszcze nie jadł śniadania, wziął omlet z kiełbasą i serem.
Harris był w dobrym humorze, łapczywie odgryzał wielkie kęsy ociekającego tłuszczem cheeseburgera i żuł energicznie. Pewnie myśli, że Bobby umówił się z nim, by się poddać. Przyjmie warunki sędziego Gagnona i zrobi, czego się od niego wymaga.
Bobby pozwolił mu zjeść pół cheeseburgera, zanim walnął z grubej rury:
– Wczoraj w Back Bay było niezłe zamieszanie – rzucił od niechcenia.
Harris zaczął żuć wolniej, jego zęby zrobiły sobie krótką przerwę w miażdżeniu wołowiny.
– No.
– Słyszałem, że niania się powiesiła. Co mówią twoi informatorzy?
Harris przełknął.
– Że byłeś na miejscu, więc pewnie wiesz więcej od nich.
– Może i tak. – Bobby zamilkł na chwilę. – Nie jesteś ciekaw, co się stało?
– A powinienem być?
– Tak sądzę.
Harris wzruszył ramionami. Starał się udawać obojętność, ale odłożył cheeseburgera i wytarł dłonie w wielką papierową serwetkę.
– Niania się powiesiła, wielkie rzeczy. Młoda dziewczyna, daleko od domu. Zważywszy na okoliczności, może nie ma w tym nic zaskakującego.
– No coś ty – podpuszczał go Bobby. – To wszystko, na co cię stać?
– O co ci właściwie chodzi?
Bobby nachylił się ku niemu.
– Sędzia Gagnon pytał cię, czy nie znasz kogoś, kto mógłby wykonywać dla niego „drobne zlecenia”, zgadza się? Albo kogoś, kto ma odpowiednie znajomości? A może wygląda to jeszcze gorzej? Może jesteś w to zamieszany osobiście? Wydawało mi się, że jesteś na to za bystry, ale kto cię tam wie.
– Nie wiem, o co ci…
– Nie pieprz, Harris! Wiedziałeś o śmierci doktora Rocco, zanim jego krew trysnęła na bruk. Słuchałeś. Czekałeś. Po co? Bo spodziewałeś się, że coś takiego się zdarzy. Z Tonym Rocco nie poszło jeszcze tak źle – zabójstwo było zbyt brutalne, zbyt niewytłumaczalne, by można było powiązać z nim znanego sędziego. Ale niania… To była fuszerka. Zobaczysz, niedługo policja zacznie zadawać niewygodne pytania.
– Już się najadłem.
Harris chciał wstać. Bobby złapał go za rękę i przygwoździł ją do stolika.
– Nie jestem na podsłuchu – powiedział głosem pełnym napięcia. – Nie chcę cię wrobić. Chodzi mi tylko o wymianę informacji. Ręka rękę myje. Przydałby ci się nowy przyjaciel, Harris. Starzy wpędzają cię w kłopoty.
– Nie obraź się, Dodge, ale tak jak się sprawy mają, znajomość z tobą nie przyniesie mi żadnych korzyści.
– Skręcono jej kark, Harris. Ktoś złamał ją na pół jak wykałaczkę. Możesz spać spokojnie, mając to na swoim sumieniu? Możesz spojrzeć mi w oczy i powiedzieć, że cię to nie obchodzi?
Harris zaczynał się pocić. Jego spojrzenie powędrowało do ręki Bobby’ego, przyciskającej jego nadgarstek do stolika.
– Policja szybko skojarzy fakty – mówił Bobby. – Dlaczego zarżnięto lekarza w przyszpitalnym garażu? Dlaczego niania w wolny dzień wyszła z domu i została zamordowana? Dwa zabójstwa to za wiele; dlatego właśnie śmierć Prudence miała być upozorowana na samobójstwo. Czy ta gra ma jakiś cel? Obaj wiemy, że jak się zacznie zabijać, trudno przestać.
– Sędzia podał mi nazwisko – powiedział Harris nagle.
– Jakie?
– Colleen Robinson. Poprosił, żebym ją sprawdził. Początkowo nie wiedziałem, o co chodzi, ale potem dostałem jej życiorys. Według moich informatorów, jest dyskretna, solidna i potrafi wiele załatwić.
– To zabójczyni?
– Nie, nie, nie. Colleen specjalizuje się w… ułatwianiu kontaktów. Ty potrzebujesz tego, ktoś inny czegoś innego, ona znajduje wykonawców. Była płotką, siedziała w więzieniu za kradzież samochodu. Tam zorganizowała swoją siatkę i od tej pory pnie się w hierarchii. – Harris wzruszył ramionami. – Raport dałem sędziemu. Był zadowolony.