Выбрать главу

– Daj mi jej nazwisko i adres.

– Mam tylko numer komórki. Proszę cię bardzo.

Bobby puścił rękę Harrisa.

– W samochodzie doktora Rocco była wiadomość. „Pozdrowienia od pana Bosu”. Kim jest pan Bosu?

– Nie wiem. Pewnie powinieneś o to spytać pannę Robinson. Czy to znaczy, że jednak nie pójdziesz z sędzią na ugodę?

– Nie.

– Jest aż tak dobra w łóżku?

– Nie wiem.

Harris prychnął. Wstał, odruchowo potarł obolały nadgarstek, ale przyłapał się na tym i schował rękę do kieszeni.

– Nie muszę dodawać, że gdyby sędzia pytał, tej rozmowy nie było – powiedział zimno.

– W porządku, choć moim zdaniem, powinieneś lepiej sprawdzać klientów.

– Coś ci powiem: ci przy forsie zawsze mają coś do ukrycia. Gdybyśmy mieli ich sprawdzać, po roku poszlibyśmy z torbami.

Teraz to Bobby wzruszył ramionami.

Harris ruszył w stronę drzwi, ale w ostatniej chwili się rozmyślił. Wrócił do Bobby’ego.

– Między nami mówiąc, zawsze interesuję się przeszłością moich klientów, zwłaszcza tych nadzianych i pojebanych.

Harris wbił wzrok w ścianę i zacisnął usta w wąską kreskę.

– Ta sprawa z Prudence… tak, to mnie wkurzyło. – Spojrzał na Bobby’ego. – Powiedzieć ci coś ciekawego? Sędzia twierdzi, że on i Maryanne pochodzą z Georgii. Tam się poznali, wzięli ślub, potem przenieśli się do Bostonu, by zacząć wszystko od nowa. A teraz ciekawostka: akta Jamesa znalazłem bez trudu, i te ze szkoły, i te ze studiów, i te z kancelarii, w której pracował. Za to Maryanne Gagnon nie istnieje.

– Co?

– Nie ma świadectwa urodzenia, prawa jazdy ani zezwolenia na zawarcie małżeństwa. Przed 1965 nie było nikogo o tym nazwisku.

– Przecież to bez sensu.

Harris tylko się uśmiechnął.

– Jak mówiłem, Dodge, ci przy forsie są najbardziej pojebani.

O wpół do pierwszej Bobby wyszedł z baru. Rozłożył komórkę. Miał milion powodów, by do niej nie dzwonić. Mimo to wystukał jej numer.

– Wiem, za czyim pośrednictwem sędzia wynajął zabójcę – powiedział.

– Wiem, kim jest zabójca – odparła. – To Richard Umbrio. Początkowo nie skojarzył tego nazwiska; kiedy wreszcie zorientował się, o kogo chodzi, był naprawdę zaskoczony.

– Jesteś pewna? Jak to możliwe?

– W sobotę rano został zwolniony warunkowo. Tyle że w soboty nie zwalnia się więźniów.

– Więc ten, kto mu to załatwił, musi mieć niezłe chody – dokończył Bobby.

– Tak – powiedziała cicho.

– Gdzie jesteś?

– Jadę do nowego lekarza. Chciał się ze mną jak najszybciej zobaczyć.

– To ten specjalista, którego polecił doktor Rocco? – spytał Bobby ostro.

– Tak.

– Zobaczymy się u niego.

Przygotował się psychicznie na spotkanie z nią. Raz po raz powtarzał sobie w duchu słowa doktor Lane: Catherine jest sprytna, twarda i manipuluje ludźmi; on ma kłopoty z samym sobą. Catherine broni się, walczy o przetrwanie, jest zdolna do wszystkiego; on powinien mieć więcej rozsądku.

Mimo to, kiedy wszedł do dyskretnego, eleganckiego holu przed gabinetem, odebrało mu mowę.

Stała sama w kącie, w tym samym ubraniu co wczoraj. Czarna spódnica była wymięta. Szary kaszmirowy sweter też nie wyglądał najlepiej. Blada twarz, podkrążone oczy. Mocno obejmowała się w talii, zbyt chuda, zbyt zmęczona i zbyt krucha, by dźwigać taki ciężar.

Podniosła głowę, zobaczyła go i przez długą chwilę patrzyli na siebie przez pusty pokój.

Przypomniał sobie ich pierwsze spotkanie w Gardner Museum, przed kilkoma dniami. Obcisłą czarną suknię. Wysokie szpilki. Strategicznie wybrane miejsce przed niebieskim aktem. Wszystko, co miała na sobie, co robiła, co mówiła, było od początku do końca zaplanowane i misternie zainscenizowane. To była Catherine Gagnon, której mężczyźni powinni się bać.

Co innego kobieta, na którą patrzył teraz.

Podszedł do niej.

– Gdzie Nathan?

– U mojego ojca. – Odkaszlnęła. – Musieliśmy tam pojechać. W środku nocy. Moje karty kredytowe zostały zastrzeżone. To samo z kartą bankomatową. Dzwoniłam do banku. Nie pozwolą mi nic zrobić bez autoryzacji Jimmy’ego.

– Sędzia – stwierdził Bobby cicho.

– Umbrio był w moim domu – szepnęła. – Zaniosłam Nathana do łóżka i nie działała ani jedna lampka nocna. Byliśmy przerażeni… poszłam do garderoby. Wszystkie żarówki były na podłodze, ułożone w napis:

A KUKU.

– Catherine…

– On zabił Tony’ego. I Prudence. Mnie też zabije. Obiecał, że to zrobi. Tego zawsze chciał. Dzień po dniu. Ty tego nie rozumiesz. – Podniosła rękę i zaczęła odruchowo pocierać szyję.

– Catherine…

– Za długo byłam sama w mroku – szepnęła. – Nie mogę znaleźć światła.

Wziął ją w ramiona, a ona osunęła się na niego i złapała go za koszulę, drżąc na całym ciele. Była mała, drobna, prawie nie czuł jej ciężaru na swojej piersi. Widział, że pada z nóg, nieprzespane noce pełne zwątpienia i strachu dają o sobie znać.

Chciał jej powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Że jest przy niej, że wszystkim się zajmie. Że już nigdy nie będzie musiała się bać.

Ale zbyt wielu mężczyzn składało jej te same puste obietnice. Wiedział, że to nie ma sensu. Ona też wiedziała.

Pogładził ją po włosach.

A ona na chwilę przywarła do jego piersi.

Otworzyły się drzwi. Weszła recepcjonistka.

– Pan doktor może już panią przyjąć.

Catherine wyprostowała się i oderwała od niego. Bobby opuścił ręce. Odwróciła się w stronę korytarza, on ruszył za nią. Przed drzwiami zatrzymała się nagle.

– Nigdy nie mówiłam, że nie skrzywdziłam Jimmy’ego – powiedziała. Weszli razem do gabinetu.

Rozdział 34

Pan Bosu padał z nóg. Przypomniała mu się wspaniała, ożywcza euforia towarzysząca dobrze wykonanej robocie. Jak wtedy, kiedy zwabił dwunastoletnią Catherine do samochodu. Albo gdy podkradał się do tego odpicowanego lekarza w pustym garażu. Jeden ruch noża… strzał adrenaliny. Podniecający dotyk ciepłej krwi ściekającej po dłoniach.

Ale nic nie może trwać wiecznie. Druga strona równania: otępiający, bolesny powrót do rzeczywistości. Chwila, kiedy endorfiny i adrenalina przestają działać i zostaje tylko pustka, poczucie, że to już koniec. Mógłby tu, teraz położyć się na ziemi i przespać kilka dni.

Oczywiście, nie może tego zrobić. Ma zadanie do wykonania.

I dlatego właśnie, według reklamy nadawanej w radiu, produkuje się red bulla. Napój energetyczny ma pobudzić, „dodać skrzydeł”. Oj, skrzydła by się przydały. Dlatego pan Bosu pojechał do sklepu i kupił sobie kilka puszek.

Poklepał bagażnik wozu Robinson.

– Twoje zdrowie – powiedział, wznosząc puszkę w ironicznym toaście. – Dzięki za załatwienie podwyżki i nie gniewaj się, biznes to biznes.

Robinson nie żyła, więc nie mogła odpowiedzieć, ale Figlarz zastrzygł uszami. Pewnie zdążył już zgłodnieć. Pan Bosu wychylił red bulla, wrócił do sklepu i kupił małą torebkę pokarmu dla szczeniaków. Piesek bardzo się ucieszył.

Po dziesięciu minutach ruszyli w dalszą drogę. Syty, zadowolony szczeniak i ambitny psychopata, znów tryskający energią.

– Hej, Figlarz? – rzucił pan Bosu. – Wyruszamy na następną przygodę!

Doktor Iorfin lekko zaskoczył Bobby’ego swym wyglądem. W niczym nie przypominał doktora Rocco. Był wysoki, chudy i łysiejący. Duże okulary i haczykowaty nos upodabniały go do Ichaboda Crane’a – nie z filmu, w którym tę rolę grał Johnny Depp, tylko z klasycznych ilustracji w książce Jeździec bez głowy.