Выбрать главу

– Zamknij się! – ryknął.

I wtedy uderzyła go. Mocno. Na odlew. Aż mu w uszach zadzwoniło. Zamrugał. Odruchowo podniósł rękę. Widział oczami duszy, jak bierze zamach i daje jej w twarz. Upadłaby na podłogę. A on… Napawałby się swoim triumfem? Szczycił się tym, że pokazał jej, gdzie jej miejsce? Patrzył, jak kuli się jak jego matka, sama na podłodze kuchni?

Opuścił rękę. Huk rozsadzający mu głowę ucichł. Znów był sobą. Zauważył, że ściska ramię Catherine tak mocno, że łzy ciekną jej po twarzy.

Puścił ją tak nagle, że straciła równowagę i musiała przytrzymać się ściany.

– Chciał odebrać mi Nathana – powiedziała. – Zamierzał zabrać mi wszystko tylko dlatego, że mógł to zrobić. Nie wiesz, Bobby, jak to jest, nie mieć nic.

– Nie miałaś prawa…

– Nic by z tego nie wyszło, gdyby naprawdę mnie nie nienawidził. Wiesz, na tym polega manipulacja. Nie zmusisz człowieka, by zrobił coś wbrew swojej woli. A jeśli daje się na coś namówić, to znaczy, że tak naprawdę w głębi duszy tego chce.

– Nie możesz tego wiedzieć.

– W czwartek widziałam jego twarz. Spojrzałam mu w oczy i wiedziałam, że już po mnie.

– Kłamiesz.

– Nie podziękowałam ci za to, że go zabiłeś, Bobby – powiedziała spokojnie. – Tylko za to, że ocaliłeś mi życie.

Nie mógł wydobyć z siebie głosu. Miał mętlik w głowie. Ścisnął grzbiet nosa. Oddałby wszystko, byle uśmierzyć ból rozsadzający mu czaszkę.

– Bobby. – Podniosła rękę. Ostrożnie pogładziła go po ramieniu. Strząsnął jej dłoń.

– Zostaw mnie!

– Potrzebuję cię. Musisz mi pomóc.

Zaśmiał się głucho. O Boże, Harris miał rację. Podobnie jak doktor Lane, a nawet D.D. Catherine to prawdziwa suka, a on skończony głupiec.

– Mój ojciec nie odebrał telefonu, Bobby.

– No to co?

– Odebrał Richard Umbrio.

Rozdział 36

Pan Bosu czuł się świetnie. Spróbował red bulla i red buli był super. Serce łomotało mu w piersi, nogi same niosły go naprzód. Był ożywiony, pełen energii, stoczył dziesięciorundową walkę i był gotów na następnych dziesięć rund. Czuł się, jakby urosły mu skrzydła.

– Figlarz! – zawołał. – To wielki dzień. Czuję to w kościach. Dziś poznamy szefa!

Figlarz, siedzący na fotelu pasażera, zamerdał ogonem.

– Wiesz co? Szef uważa mnie za głupka. Myśli, że nędzne kilkadziesiąt tysięcy to wystarczająca zapłata za to, że odwalam za niego całą brudną robotę, narażając swoje życie i wolność. Powiedz, Figlarz, czemu miałbym poprzestać na trzydziestu, pięćdziesięciu czy choćby stu tysiącach, skoro wszystko i tak muszę załatwić sam?

Figlarz posłusznie przekrzywił łebek.

– No właśnie! Srać na te drobniaki. Spadamy stąd. Dziś zgarniemy główną wygraną.

Pan Bosu znalazł tę dzielnicę bez trudu. Kiedy skontaktowała się z nim Robinson, to była jego pierwsza prośba. Chciał wiedzieć wszystko o Catherine. O jej domu, rodzinie, mężu, synu. Dostał jej historię zatrudnienia. Zażądał zdjęć, danych z prawa jazdy i innych szczegółów, jak choćby listy zakupów czy nazwy jej ulubionej restauracji. Wiedział, że jej matka umarła młodo, ojciec mieszka sam, ludzie podejrzewają ją o to, że znęca się nad synem i że zaaranżowała śmierć swojego męża. Niektóre z tych informacji były nieistotne. Większość jednak go zaintrygowała.

Fakt, że jej rodzice się nie przeprowadzili – to zaciekawiło go najbardziej. Nie żeby uważał, że to dziwne, chore czy pospolite. Chodziło o to, że gotów był się założyć o ostatniego centa, że jego rodzice też wciąż siedzą w tym samym starym domu, na tej samej starej sofie i patrzą co dzień na ten sam stary salon. Dobrali się z Catherine jak w korcu maku. Nie spodziewał się tego na początku, kiedy zabrał ją z ulicy tak szybko, że nawet nie zdążyła krzyknąć, a jej książki rozsypały się na chodniku. Docierało to do niego powoli, dzień po dniu, im dłużej pozwalał jej żyć.

Ona jedna na tym świecie może naprawdę zaspokoić jego potrzeby. Ona jedna zna jego prawdziwe oblicze.

Dzień, w którym zniknęła, był najgorszym dniem w jego życiu.

Ale to nic. Wkrótce znów wszystko będzie jak dawniej.

Pan Bosu, pogwizdując, skręcił na podjazd pod domem. Wysiadł, nie przestając gwizdać.

– Zostań – powiedział do Figlarza. – Tym razem działam solo. Wszedł po schodach, zapukał do drzwi.

Z domu dobiegł nieufny głos.

– Kto tam?

Pan Bosu uśmiechnął się. Otworzył legitymację, którą znalazł przy Colleen, i machnął nią przed judaszem. Tak by ojciec Catherine zobaczył dokument, ale nie zdążył przyjrzeć się zdjęciu.

– Detektyw Bosu – powiedział. – Przykro mi, panie Miller, ale mam złe wiadomości w związku ze sprawą sprzed lat. Musimy porozmawiać.

– Chodzi o Richarda Umbria? – spytał pan Miller.

– Tak.

Ojciec Catherine otworzył drzwi. A pan Bosu wszedł do środka.

Okazało się, że Frank Miller nie jest głupi. Pan Bosu spodziewał się zobaczyć kogoś niższego, bardziej skurczonego, bardziej przygniecionego ciężarem, jaki zły los zrzucił mu na barki. Kogoś takiego jak jego ojciec.

Tymczasem Frank Miller był wysoki, wyprostowany, szczupły. Sprawny jak na człowieka w jego wieku, bez wątpienia dumny z tego, że radzi sobie sam.

Obrzucił wzrokiem potężną sylwetkę pana Bosu, jego postarzałą, nalaną twarz, i znieruchomiał.

– Czy my się znamy…? – zaczął. I wtedy go poznał. Wybałuszył oczy. Po czym nagle podniósł prawą rękę i walnął go pięścią w oko.

– Cholera – sapnął pan Bosu i zatoczył się do tyłu, zbyt późno osłaniając twarz. Staruch nie czekał. Uderzył go mocno w nerki. Po takich ciosach pan Bosu na pewno będzie pluł krwią.

Zauważył, że cofnął się pod same drzwi wejściowe. Dość tego dobrego, pomyślał, gdy Frank Miller bił go w lewy bok. Następnym razem weźmie ze sobą Figlarza. Za dużo roboty jak dla jednej osoby.

Miller znów wyprowadził prawy sierpowy. Wystarczy. Pan Bosu uniósł mięsistą dłoń i zablokował cios. Objął palcami dłoń starca i zaczął ściskać. Ścięgna wystąpiły mu na przedramieniu, kłykcie zbielały z wysiłku.

Miller zachwiał się. Pot wystąpił mu na czoło. Krew odpłynęła z twarzy. I dopiero teraz w jego oczach pojawił się strach.

– Gdzie chłopiec?

Miller nie odpowiedział.

– Wiem, że go masz. Nie miała dokąd pójść, więc przyprowadziła go do ciebie. – Pan Bosu odgiął dłoń Millera do tyłu tak, że kłykcie prawie sięgnęły przedramienia. Ojciec Catherine charczał z bólu.

– Wcześniej czy później i tak mi to powiesz. Wyciągnę to z ciebie. Pytanie tylko, jak bardzo będziesz przy tym cierpiał.

– Pierdol… się – syknął Miller i ku zaskoczeniu ich obu kopnął go w kolano. Pan Bosu osunął się na podłogę. Puścił rękę starca i Miller uciekł do kuchni.

Pan Bosu westchnął. Zostało tylko jedno wyjście. Wyjął nóż.

Kiedy wszedł do kuchni, Miller właśnie sięgał do schowka na narzędzia. Nie minął ułamek sekundy, a pan Bosu już patrzył w wylot lufy strzelby. Nie czekał. Zaatakował, skoczył naprzód z wyciągniętą lewą ręką, chwycił i podniósł lufę, podczas gdy Miller zmagał się ze spustem. Strzelba nie wypaliła i trudno się dziwić. Niewielu ludzi trzyma w domu naładowaną broń, tym bardziej w obecności dziecka.

To, że Miller sięgnął po strzelbę, powiedziało panu Bosu coś jeszcze. Schowek był o centymetry od tylnych drzwi. Miller ma dość czasu, by uciec. Tymczasem postanowił dalej walczyć.

Chłopiec jest w domu. Dlatego Miller nie uciekł. Nie mógł opuścić wnuka.

To szlachetne z jego strony, pomyślał pan Bosu. Mimo to bez wahania wbił mu ząbkowane ostrze pod żebra. Z ust Millera dobył się dziwny dźwięk. Nie krzyk. Nie jęk. Raczej westchnienie. Znak, że wiedział, co go czeka.