Выбрать главу

Bezimienny miał oczy otwarte. Lśniły jak cenne kamienie. Były ciemne, głębokie i coś się w nich odbijało, migotało, zmieniało barwę. Odbite światło? Jon, mimo lęku, zdziwił się i wychylił jeszcze bardziej. Mógłby przysiąc, że nim zaczął się Wspinać, powieki Bezimiennego były lekko przymknięte. A teraz tak szeroko otwarte…

Jon objął Go mocniej za szyję i wychylił się w tył, aby obejrzeć choć dwie z czterech twarzy Światowida. Powieki tej drugiej, odleglejszej, były wpółprzymknięte. Młody mężczyzna chwilę się wahał, po czym ruszył wokół czterech potężnych ramion Boga. Musiał wiedzieć – a teraz już miał pewność: Bezimienny otworzył tylko jedną parę oczu w jednej ze swych czterech twarzy. Jon powrócił do punktu wyjścia i trzymając się krótkiej, grubej szyi posągu, znowu zajrzał w rozwarte oczy.

– Na co patrzysz? Co widzisz? – spytał. Światowid milczał. – Nie chcesz mówić? Sam zobaczę! – zawołał i znów ruszył po ramionach Boga, jak górską ścieżką. Tym razem tak się ustawił, aby być zwróconym w tę samą stronę, co twarz Światowida, która patrzyła otwartymi oczami. Przywarł do posągu – i znów wydało mu się, że jest on ciepły jak żywe, myślące i czujące ciało. A przecież kamień, otoczony wokół ciemną Puszczą, powinien być chłodny. Przywarł do kamiennej rzeźby jeszcze mocniej, niemal złączył się z nią w jedność i spojrzał przed siebie, tam gdzie spoglądały oczy Boga. Najpierw nie widział nic poza tym, co widzieć się spodziewał: bezkresną Puszczę i jedną z czterech Kamiennych Dróg, urywającą się przy trzecim zakręcie. Drzewa przysłaniały resztę Drogi. Potem wydało mu się, że coś zamigotało na horyzoncie. Spojrzał jeszcze raz: nic, tylko Puszcza. Ale jakby inna, bardziej zamglona. Spojrzał znowu: powietrze drgało tak, jak drga, gdy jest bardzo gorąco i nie wiadomo skąd rodzą się dziwne miraże. Ale w Puszczy było chłodno. Mimo to krajobraz przed oczami Jona migotał coraz bardziej, zasnuwał się rozedrganą, nieprzejrzystą mgłą – po chwili drzewa zaczęły znikać sprzed jego oczu. Została tylko ich zieleń i biel chmur ponad nimi… Zieleń… ZIELEŃ… Biel… BIEL… zielone… ZIELONE…

* * *

– …zielone. Właściwie dlaczego fartuchy chirurgów są zielone? – spytał Jon, a maseczka na twarzy stłumiła jego głos. Mimo to wszyscy w tej białej, lśniącej czystością sali operacyjnej podnieśli głowy i spojrzeli zdziwieni. Zdziwienie widać było tylko w ich oczach, gdyż pozostałe części twarzy były, podobnie jak jego własna, skryte za bawełnianymi, sterylnymi maseczkami- Owszem, niektórzy chirurdzy dowcipkowali w czasie poważnych operacji, ale on nigdy. Wydawał krótkie, niezbędne polecenia, więc wszystkich musiało zdziwić pytanie nie mające żadnego związku z pacjentem. Jednak Jon nie zamierzał żartować.

– Czy fartuchy chirurgów są zielone dlatego, że ten kolor symbolizuje nadzieję? – spytał i już wiedział, dlaczego pyta. Chciał odwlec moment, gdy wyda polecenie rozcięcia ciała Chłopca leżącego na stole, bezradnego i nieświadomego sytuacji. Jeszcze pół godziny temu Chłopiec dygotał ze strachu i Jon kojąco uścisnął jego drobną dłoń. Teraz spał. Na jego szczupłym ciele widać było długą, prostą linię wytyczoną czarnym flamastrem. A Jon stał nad nim, gotów do operacji, przed którą coś go wciąż wstrzymywało. Wszyscy czekali tylko pozornie cierpliwie, więc wreszcie musiał wydać polecenie: “Zaczynamy…”

Nagle przypomniał sobie, że gdy był wyrostkiem i jeździł na wakacje na wieś, nie znosił dźwięku pił drwali, dobiegającego z pobliskiej Puszczy. Puszczy…? Skąd wzięła mu się Puszcza? Przecież nie ma ich prawie wcale na Ziemi, a już zwłaszcza w miejscach cywilizowanych! Dźwięk pił dobiegał z lasu. Zawsze mu się wydawało, że ich rzężące jęczenie niesie ze sobą śmierć. Śmierć drzew. Delikatne brzęczenie elektrycznej, chirurgicznej piłki niosło jednak nadzieję życia, nie śmierci – mimo to Jon był dziwnie niespokojny.

– Panie doktorze, nie mamy czasu… – zdecydowała się przypomnieć siostra przełożona. Osobiście asystowała przy tej operacji i tylko ona odważyła się zwrócić mu uwagę, że czas mija i że drugie serce, leżące w sterylnym pojemniku wypełnionym lodem, bardzo tego nie lubi. Serce pierwsze, niebezpiecznie powiększone, a zarazem wątle, które tłukło się nierówno w klatce piersiowej uśpionego Chłopca, też nie miało czasu.

I właśnie w to serce, otulone lodem, wpatrywał się teraz Jon.

– Lodowe serce… Serce jak sopel lodu… – przemknęły mu po głowie postrzępione zdania i nagle przypomniała mu się baśń Andersena o Królowej Śniegu. To przecież Królowa Śniegu zamieniła żywe, czujące serce Kaja w sopel lodu i po tej zamianie Kaj gotów był popełnić wszystkie najgorsze, najbardziej nieludzkie czyny. Nieludzkie? Może właśnie ludzkie, bo aż tak złe? Zwierzęta rzadko bywają okrutne bez przyczyny… Królowa Śniegu i Kaj… Wymiana serca jest sprzeczna z naturą – pomyślał niedorzecznie o operacjach, jakich wykonał co najmniej sto pięćdziesiąt w tym szpitalu: wyjęcie schorowanego, nie wytrzymującego mordęgi życia, serca pacjenta i zamienienie go na silne i gotowe znieść najgorsze przeciwieństwa losu. W jego kraju przeprowadzano takich operacji tysiące, na świecie dziesiątki tysięcy. Dlaczego tym razem coś się w nim wzdragało? Czemu patrzył z niepokojem na anonimowe czerwone serce, obłożone lodem, leżące spokojnie w sterylnym pojemniku? I co ma do tego baśniowa Królowa Śniegu? Swoją drogą to ciekawe, czy Andersen ją wymyślił, czy też zaczerpnął wątek w znacznej mierze z mitów i legend? Wówczas mogłoby się okazać, że Królowa Śniegu wiedzie nieomal realny żywot, choć nie każdemu dane jest ją spotkać. Jon aż się wzdrygnął na taką myśl. Ale jeśli Królowa Śniegu właśnie teraz zamierza…

– Panie doktorze… – podjęła znów nerwowo i z naciskiem przełożona pielęgniarek. Jon otrząsnął się i jego oczy z nagła poraziła biel sali.

– Czyje to serce? – spytał nie wiadomo kogo. Kilka otaczających go postaci w zielonych fartuchach poruszyło się nerwowo. To było pytanie amatora lub łowcy sensacji, a nie profesjonalisty lekarza. Odpowiedziała mu pełna dezaprobaty cisza. Z reguły żaden z lekarzy nie wie, czyje serce spoczywa w sterylnym pojemniku, obłożone lodem – i nikogo to nie obchodzi – najważniejsze, że jest to serce zdrowe. Wypytywanie, kim był zmarły, do którego należało serce, nie było w dobrym tonie wśród profesjonalistów. Czynili tak tylko młodzi stażyści lub dziennikarze.

Jon, wciąż odwlekając następne posunięcie, spojrzał na szklaną szybę, która oddzielała salę operacyjną od wnęki obserwacyjnej dla studentów. W czasie przeszczepu serca to nieduże pomieszczenie na ogół było pełne. Ale tym razem siedziało w nim najwyżej kilkoro młodych ludzi. Widocznie piękna pogoda wygnała ich za miasto lub na basen.

Uwagę Jona przykuła nieduża, szczupła Dziewczyna, ostrzyżona króciutko na jeża, jak chłopak, co jeszcze bardziej uwydatniało wystające kości policzkowe i wielkie, ciemne oczy. Patrzyła mu prosto w oczy i – wbrew logice – Jonowi wydało że jej też nie podoba się serce obłożone lodem. Dziewczyna spojrzała natarczywie w jego twarz osłoniętą maską i leciutko kręciła głową, jakby chcąc powiedzieć: “Nie rób tego…”

Co za bzdury chodzą mi po głowie – pomyślał.

– Klatka piersiowa pacjenta jest otwarta, panie doktorze – powiedziała nagląco przełożona. Oczy lekarzy, asystentów i pielęgniarek sponad białych maseczek patrzyły na niego z wyrzutem, zdumieniem lub z przyganą. Jon znowu spojrzał na salkę dla studentów. Dziewczyna wciąż kręciła przecząco głową: “Nie rób tego…”

Jest upał, pewnie uwiera ją kołnierzyk od bluzki – pomyślał Jon i energicznie przystąpił do usuwania chorego serca, chcąc nadrobić czas stracony przez wcześniejszy brak zdecydowania. Płuca operowanego podłączono do respiratora.

Wczoraj z Chłopcem rozmawiał. Dzieciak – czy piętnastolatka można jeszcze nazwać dzieciakiem? – panicznie bał się operacji. W drodze wyjątku dyrekcja szpitala wyraziła zgodę, aby tę noc spędziła z nim matka. Tulił się do niej, zbyt wyrośnięty, chudy, z oczami tak błyszczącymi, że Jon podejrzewał, iż chciałby się rozpłakać, ale było mu wstyd.

– Taka operacja to zwykła rutyna w dzisiejszych czasach. Nie jest trudniejsza niż skomplikowane usunięcie zęba. Pomyśl, już jutro będziesz mieć mocne, zdrowe serce. Wkrótce będzie ci wolno biegać, skakać, robić, co zechcesz. Będziesz mógł się nawet zakochać… – zażartował. – Z tym sercem, które tak tłucze się w twojej piersi, ledwo postąpisz szybciej kilka kroków, już z trudem oddychasz. Jutro o tej porze będziesz jak nowo narodzony – powiedział Jon kojąco, biorąc w swoją dużą dłoń chirurga szczupłą i nerwową rękę Chłopca. Była spocona i zimna.

– Czyje to serce? – spytał nagle Chłopiec.

– Nie wiem. I nie jest to ważne. Z punktu widzenia medycyny nie ma to znaczenia – odparł, a matka przytuliła swoją twarz do twarzy syna i pocałowała go.

– To nie ma znaczenia – przytaknęła lekarzowi. – Czasem lepiej nie wiedzieć.

– Z punktu widzenia medycyny… – powtórzył z namysłem Chłopiec. – A jeśli ma to znaczenie z jakichś innych przyczyn?

– Jakich? Ważne jest tylko to, aby twoje nowe serce było zdrowe i silne, takiego potrzebuje piętnastolatek – powiedział Jon z uśmiechem.

– A jeśli byłoby to serce… – zaczął nagle Chłopiec, urwał i dokończył po dłuższym milczeniu, w czasie którego słychać było jego chory, chrapliwy oddech: -…na przykład serce idioty?

– Dla mnie może to być nawet serce mordercy – powiedziała matka, tuląc go jak niemowlę – bylebyś żył.

Jon i Chłopiec patrzyli na siebie w milczeniu.

– To nie ma znaczenia – powtórzył lekarz z naciskiem i wyszedł. Kątem oka dostrzegł, że Chłopiec kryje twarz na ramieniu matki, a ta obejmuje go i mocno przytula.

– To nie ma znaczenia – mówił teraz Jon głośno na sali operacyjnej i znowu zwróciły się ku niemu zdziwione oczy asystentów. – To nie jest podstęp Królowej Śniegu – dorzucił i przystąpił z wprawą do zabiegu, choć wszyscy patrzyli na niego tak, jakby złapał groźnego wirusa, atakującego mózg.