Выбрать главу

Czasem, idąc korytarzem, szukał bezwiednie ostrzyżonej na jeża ciemnej głowy i szczupłej, a właściwie chudej sylwetki Dziewczyny, ale już nigdy nie dostrzegł jej w rozgadanych grupkach studentów.

– Pana gazeta – powiedział jak co dzień rano salowy, który sprzątał jego gabinet, przygotowywał kawę z ekspresu i kładł obok parującej filiżanki złożony wpół poranny dziennik. Jon, zanim zaczął operować, zawsze celebrował tę chwilę: smak aromatycznej kawy na języku, czarne, drobne znaczki na płachcie papieru, uczucie przyjemności ciała, pośredni kontakt ze światem. Tym razem jednak oparzył sobie wargi wrzątkiem, a potem zakrztusił się. Czarne znaczki z płachty gazety wyskoczyły ku niemu jak ostre pazury nieznanego stwora…

…z dwuszpaltowej fotografii w lewym dolnym rogu strony pisma patrzyły na niego niespokojne oczy Chłopca. Jon miał pewność, że jest to zdjęcie sprzed operacji: na twarzy wyrostka widział porażające cierpienie, strach, niepewność. Oderwał oczy od zdjęcia i dopiero teraz przeczytał tytuł, złożony większą czcionką: Piętnastolatek z przeszczepionym sercem zabija matkę. Pod zdjęciem, drobnym drukiem, podano zwięzłą informację:,,Piętnastolatek, któremu dwa miesiące temu przeszczepiono serce w miejskim szpitalu, w wyjątkowo okrutny sposób zabił swoją matkę – i uciekł z miejsca mordu. Kobieta otrzymała kilkadziesiąt ciosów nożem, a biernym i przerażonym świadkiem zbrodni była cudzoziemska służąca. Zeznała ona, że przed operacją matkę i syna łączyła wzajemna miłość, ale po powrocie ze szpitala w ich stosunkach zaszła niezrozumiała zmiana. “ To nie był on” – zeznała służąca, mówiąc o mordzie, ale zaprzeczyła sobie w następnym zdaniu, stwierdzając, że “to on zabił matkę”. Nieścisłości w zeznaniach kobiety zostały złożone na karb jej nieznajomości języka. Sprawca uciekł z miejsca zbrodni i jest poszukiwany przez policję. W pokoju piętnastolatka znaleziono wyrwaną z zeszytu kartkę, na której ktoś – prawdopodobnie on sam – wykonał dziwny, odręczny rysunek: przedstawia on niezrozumiały, złożony z siedmiu nieforemnych elementów podłużny kształt, w którym trudno rozpoznać jakąkolwiek znaną figurę. Policja poszukiwała ewentualnego związku nieletniego zabójcy z satanistami, ale go nie stwierdziła. Chłopiec, uwielbiający przed operacją swoją matkę, po opuszczeniu szpitala stał się samotnikiem unikającym kontaktów zarówno z nią, jak i z kolegami ze szkoły. W czasie coraz częstszych i agresywniejszych kłótni z matką wykrzykiwał – jak zeznała służąca – że musi ruszać w drogę i ona mu w tym nie przeszkodzi. Służąca nie umiała wyjaśnić, jaką drogę Chłopiec miał na myśli. Redakcja nie posiada jeszcze informacji, do kogo należało serce przeszczepione młodocianemu zabójcy, choć zarówno policjanci, jak i lekarz sądowy twierdzą zgodnie, że to nie ma żadnego znaczenia”.

Zabił. I jeszcze zabije – pomyślał Jon ze zdumiewającą pewnością. “Ciągle pan nie wie, czyje to było serce” – zabrzmiały mu nagle w uszach słowa Dziewczyny i niemal odruchowo wykręcił zastrzeżony numer. Wykręcał go po raz trzeci, ale tym razem nie odłożył słuchawki telefonu. Prawie od razu usłyszał grzeczny głos sekretarki. Przedstawił się i po przekazaniu swojej prośby odruchowo skłamał:

– Potrzebujemy tej informacji do statystyki.

– Chwileczkę… – usłyszał w odpowiedzi, po czym dobiegło go ciche stukanie komputerowej klawiatury. – Mam… – powtórzył po chwili pogodny damski głos. – To było serce wielokrotnego mordercy. Dziwny przypadek, panie doktorze… Ten człowiek dostał wyrok śmierci dziesięć lat temu za brutalną serię zabójstw, ale wyrok wykonano dopiero teraz. Miał sprytnego adwokata, który wciąż wnosił apelacje. Ciekawe, o czym myślał zabójca, oczekując przez dziesięć lat na śmierć? Znienawidził do reszty ludzkość, nie sądzi pan? Kto właściwie dostał jego serce? Ojej, to głupie pytanie, przepraszam, przecież to nie ma znaczenia…

– Tak, to nie ma znaczenia – powtórzył wolno Jon, odkładając słuchawkę.

Królowa Śniegu przywiozła Kajowi nowe serce, a ja pomogłem wyjąć to, które, choć trwało w agonii, kochało i czuło i zamieniłem je na sopel lodu. Kaj ścigany jest listem gończym, nie przez kochającą siostrę, która mogłaby mu pomóc. Nikt mu już nie pomoże. Nigdy, przez całą, krótką przecież historię stosowania przeszczepów w chirurgii, nie miało znaczenia, kto jest dawcą serca – myślał Jon z bolesną ironią. – Na Boga, kto sprawił, że nagle ma to znaczenie? Kto ma taką moc…?

I wtedy uprzytomnił sobie, że niepotrzebnie pyta. Przecież wie. A żeby się upewnić, musi tylko ruszyć ze swego tymczasowego przystanku we właściwą stronę. Westchnął – i ujrzał przed oczami zieloność. ZIELONĄ, rozmigotaną, mroczną Puszczę. I szary kamień. Ale tym razem wizja trwała nie ułamki sekund, lecz długie minuty i nie była psychodelicznym, niepojętym snem. Była jawą.

* * *

…zielone… zielone… ZIELONOŚĆ…

Jon stał na ramionach Boga i jeszcze wciąż patrzył tam, gdzie On spoglądał wpółotwartymi oczyma. Ciężkie, grube powieki zaczęły powoli opadać. Wraz z przymykaniem oczu przez Bezimiennego owo nieokreślone, srebrzystobiałe rozmigotanie, rozedrganie powietrza z wolna uspokajało się, a Puszcza wokół znowu stała się wyraziście ciemnozielona. Jon ujrzał w dole, poniżej stóp posągu, znaną sobie Kamienną Drogę. I trzy pozostałe, wiodące w różne nieznane strony świata. Chyba że z jednej właśnie powrócił: ze świata sztucznej bieli i jaskrawej, nienaturalnej zieleni. Niczego więcej nie pamiętał.

Zaczął ostrożnie zsuwać się z monumentu. Przez chwilę kręciło mu się w głowie. Wydało się, że Puszczę nadal przesłania srebrzysta biel, która napełniła go lękiem – lecz przysiadł na wielkiej, siedmiopalczastej dłoni Bezimiennego, odetchnął głęboko i złudzenie zniknęło. Po chwili kontynuował zsuwanie z olbrzymiego, wręcz monstrualnego posągu.

Stanął na ziemi i wzniósł głowę, aby jeszcze raz spojrzeć w twarz Światowida (starannie wystrzegał się nazywania Go w ten sposób, nawet w myślach, jakby wypowiadanie Jego imienia przydawało Mu mocy). Tym razem twarz ta była nieruchoma, lecz i ślepa. Jon ponownie obszedł posąg wokół: wszystkie cztery twarze Boga wyrażały jedynie nieczułą obojętność i miały zamknięte oczy, jakby Bezimienny zmęczył się spoglądaniem we wszystkie cztery strony świata.

Jon odwrócił się i ruszył Kamienną Drogą w stronę Wioski.

– GRDBGHGBHWZ – usłyszał za sobą słowa starego Boga, ale nie obejrzał się.

Gdy przekraczał Rzekę, woda była o wiele zimniejsza niż wcześniej – a ludzie z Plemienia, którzy byli akurat nad brzegiem, znieruchomieli na chwilę, aby zaraz udać, że Jona nie widzą. Dopiero gdy postawił stopy na właściwym brzegu, sąsiedzi, znajomi i krewni zaczęli pozdrawiać go tak, jakby rozstali się dopiero wczoraj.

– Jesteś – westchnęła z ulgą Gaja i położyła mu głowę na ramieniu. Zdziwiony, dostrzegł, że jej włosy były długie, miedziane jak pieniążki, które pokazywał im kiedyś Ezra – a przed oczami mignęła mu czyjaś ciemna, króciutko i krzywo ostrzyżona główka. Zamknął szybko oczy i zaraz otwarł je na nowo, aby zgubić tę obcą, niepokojącą wizję.

– Bałam się – szepnęła tymczasem Gaja, dmuchając ciepłym oddechem w jego szyję. Obejmując ją, poczuł leciutką wypukłość tam, gdzie wcześniej była płaska, napięta gładką skórą przestrzeń, rozciągnięta między twardymi wzgórkami biodrowych kości.

– Jak długo mnie nie było? – spytał, gładząc delikatnie wypukły brzuch żony. Wydało mu się, że pod skórą coś drgnęło, zafalowało, jakby malutka istotka żyjąca w środku obróciła się z boku na bok, tak jak to czyni śpiący człowiek. Mój syn, pomyślał Jon, mój syn, z mojego nasienia, a Bezimienny nie ma nic do tego.

– Nie było cię prawie trzy miesiące – powiedziała Gaja z hamowanym drżeniem w głosie. Zrozumiał, jak wiele ją kosztował ten pozorny spokój.

– Tak długo? Myślałem, że to był dzień, a może dwa – zdziwił się. – Ile straciłem… – szepnął, myśląc o dniach i nocach, które mógł spędzić ze swoją złocistomiodową żoną. Ile jeszcze stracę? – spytał samego siebie.

Pierwszy tydzień od chwili powrotu z Kamiennej Drogi spędzili tylko we dwoje: były to jasne dni i świetliste noce. Przez następne dni polował z Plemieniem, z wdzięcznością przyjmując brak pytań ze strony towarzyszy o swoją długą nieobecność. W wolnym czasie starał się być jak najbliżej żony, jakby chciał nadrobić zagubione wspólne poranki, gdy budzili się oboje i śledzili przez wąskie okna promienie słońca wędrujące w głąb ich domu; gdy razem kąpali się w pobliskim źródle, zmywając pot i senność; gdy zasiadali do posiłków; gdy nocą wtulali się w wełniane koce, w futra i w siebie nawzajem.

Dniem Jon starannie omijał okolice świątyni, aby nie natknąć się na Ezrę i uniknąć jego pytań, które nieuchronnie by padły. Isaka spotykał czasem blisko Rzeki i zawsze mu się zdawało, że – podobnie jak szaman – stary kapłan chodzi tam, aby w milczeniu spoglądać na drugi brzeg. Tylko Jon mógłby mu opowiedzieć, co tam jest, lecz kapłan nigdy o to nie spytał.

Szaman także nie zadawał Jonowi pytań, jakby był pewien, że on i tak przyjdzie do niego; będzie musiał przyjść. Albowiem choć Jon widział, tylko szaman wiedział. Jedynie szamanom przysługiwała wielusetletnia, przekazywana z pokolenia na pokolenie, wiedza o Starych Bogach. Członkowie Plemienia mieli o niej zapomnieć. I zapomnieli. Choć nie wszyscy.

Obojętność Plemienia wobec tajemniczej nieobecności Jona nie wynikała z braku ciekawości. Wiedzieli, iż nie należy pytać. Skoro tę wiedzę wciąż posiadali, musieli pamiętać opowieści ojców, dziadów i pradziadów o Kamiennej Drodze. A może nie…? Może nigdy nikt im o niej nie opowiadał? Może Tabu było silniejsze, niż Jon sądził i dotyczyło nie tylko drugiego brzegu Rzeki, lecz także słów i myśli? Może było im wstyd, że tak łatwo wyparli się swych dawnych bóstw, bożąt i Bogów – tym gorliwiej więc oddawali cześć Istocie, o której nauczali ludzie w długich sukniach?