– Więc czego chcesz? – spytał jej wtedy zmęczony możnowładca z Wokuler. – Zrobię wszystko, abyś przestała gadać, gdyż będą z tego same kłopoty.
– Chcę sześciu zbrojnych dla ochrony, gdy będę przedzierać się przez kraj do delfina. A zresztą… Wystarczy pięciu, szóstego mam. Dasz mu tylko konia i zbroję.
Podsłuchujący za płotem Jon zesztywniał: wiedział, że tym szóstym ma być on. To jasne, że potrzebowała choć jednej przyjaznej duszy; ale skoro ona z własnej woli, a raczej z własnej głupoty, wplątuje się w tę awanturę, to jakim prawem wciąga też jego? Tak mu odpłaca za to, że bronił jej przed drwinami wsi…?! Zamiast robić karierę na zamku możnowładcy z Wokuler, gdyż umie czytać i pisać, będzie uchodził za wspólnika małej wariatki z Domremi?!
– A co zrobisz, jeśli to ci się uda? Załóżmy, że nie wpadniesz przedwcześnie w łapy najeźdźców, przedrzesz się do Sziny i trafisz przed oblicze delfina? – spytał nagle możnowładca.
– Powiem mu: Panie i Królu mój, daj mi armię, a odbijemy miasto Orlin, pokonamy najeźdźców, a ty wrócisz na tron. Tego chce Dobry Bóg, powiedział mi to ustami świętych Małgorzaty i Katarzyny, z Michałem do pomocy. A oni nigdy się nie mylą. Omylność to cecha ludzka, nie boska – odparła z mocą Dziewczyna.
Możnowładca z Wokuler długo milczał, jakby ważył w duchu to, co powiedziała. Jon, biegły w rozumieniu możnych tego świata, domyślał się, co może myśleć:,,Jeśli ta wariatka zostanie tu, jako moja poddana i nadal będzie rozpowiadać wszystkim, kto tylko zechce słuchać, że trzeba pokonać najeźdźców i przywrócić tron delfinowi, wcześniej lub później dotrze to do zaborców, a ich król osadzi mnie w twierdzy lub zetnie mi głowę za tolerowanie jawnego podburzania do buntu. Zatem by ocalić siebie i swoje stanowisko, muszę zamknąć jej usta. Ale jak to przeprowadzić, jak uciszyć prostaczkę i wariatkę? Chyba żebym ją zabił. Lecz gdybym ją zabił, jej wyznawcy zrobiliby z niej świętą. I to jaką: świętą męczennicę! Takie są najgroźniejsze! Gorsze niż za życia! Więc najeźdźcy ukaraliby mnie za to. Tak źle i tak niedobrze. Najlepsze, co mogę zrobić, to dać jej, czego żąda i wysłać ją w diabły, niech robi, co chce, byle z daleka ode mnie i mojej władzy. Ale na wszelki wypadek…”
…Na wszelki wypadek w drużynie zbrojnych będzie jeden zaufany. Wiele wskazuje na to, że możnowładca wybierze właśnie mnie, Jona. Skoro tak, zapewne wkrótce wezwie mnie na sekretną rozmowę… – dokończył myśl możnowładcy Jon.
– Dobrze, otrzymasz pięciu zbrojnych, a także konia i dodatkową zbroję. Skoro tak bardzo chcesz, to… – zaczął możnowładca, ale Dziewczyna przerwała mu, co wywołało dreszcz zgrozy u Jona, gdyż nikt zdrowy na umyśle nie przerywa możnowładcom. Ona, co prawda, nie była zdrowa…
– Niczego nie chcę – powiedziała Dziewczyna z naciskiem. – Nie rozumiesz, panie. Ja nie chcę. Ja muszę, gdyż nakazał mi to Bóg ustami trojga świętych. Sama nigdy bym na to nie wpadła i pewnie mi nie uwierzysz, ale boję się tego, co muszę robić i wcale nie mam na to ochoty. Miałabym ochotę wyjść za mąż, mieć trójkę dzieci, kawałek żyznej ziemi, ze cztery krowy, stado gęsi i święty spokój. Gdyby jednak wszyscy robili tylko to, na co mają ochotę…
– Dość! – przerwał jej możnowładca, któremu nieobce były meandry polityki, lecz niepojęte były zawiłości psychologii. – Zbrojni przyjadą jutro o świcie pod wiąz na rozstaju. Bądź tam z twoim przyjacielem, będzie czekać na niego koń i zbroja. Sama przebierz się w męski strój, gdyż wiejska dziewka jadąca konno w asyście uzbrojonych dworzan wzbudzi podejrzenie nie tylko najeźdźców, lecz i swojaków. I już nic więcej nie mów, słyszysz? Z nikim nie rozmawiaj, nawet staremu Darkowi nie zdradź, że byłem tak głupi, iż cię posłuchałem, rozumiesz?
O świcie… – pomyślał Jon. – Skoro zbrojni będą jutro o świcie pod wiązem na rozstaju, możnowładca z Wokuler winien zaraz wezwać mnie na sekretną rozmowę. Muszę być zatem w domu i czekać na wezwanie…
Jon cicho przekradł się do swej zagrody, aby nie zwrócić niczyjej uwagi. Czekał do późnej nocy, ale nie doczekał się wezwania od możnowładcy. Za to przed nastaniem nocy przyszła do niego Dziewczyna i dała wyraz głębokiej wierze, że Jon jej nie zawiedzie.
O świcie pod wiązem czekało na nich pięciu zbrojnych ludzi z drużyny możnowładcy z Wokuler, dwa konie – jeden dla niego, drugi dla Dziewczyny – oraz zapasowa zbroja, którą Jon włożył z pewną niechęcią. Liczył na karierę pisarza na dworze możnowładcy, nie giermka. Dziewczyna wyglądała niezgrabnie w za dużych portkach starego Darka obwiązanych sznurkiem w pasie, a na burej koszuli miała wielką, równie burą kamizelę. To wtedy musiała ściąć sierpem swoje piękne, długie, czarne włosy, które przypominały teraz młodego jeża.
Bystre oczy Jona od razu wyłowiły w piątce ludzi tego, który otrzymał od możnowładcy z Wokuler sekretną misję: wbrew pozorom nie był to potężny osiłek, przewodzący drużynie i zachowujący się z hałaśliwą pewnością siebie. Żaden tajny asystent nigdy nie był osiłkiem i nie rzucał się nikomu w oczy. Zatem musiał nim być ten chudy, piętnastoletni Chłopiec – którego twarz wydała się Jonowi do tego stopnia znajoma, że aż drgnął na jego widok. Jedynie Chłopiec nie miał na sobie zbroi, choć nosił u pasa krótki nóż. Mimo szarego świtu, gdy rozchyliła mu się koszula przy zsiadaniu z konia, Jon dostrzegł na Jego piersi dziwną, długą bliznę,
– …jakby ktoś chciał mu wyjąć serce – pomyślał, patrząc na Chłopca i nie wiedząc, skąd wzięło się to skojarzenie, a zaraz po nim dziwna pewność: – On już kogoś zabił. A teraz cierpi, lecz jest gotów zabić znowu. Jego serce jest jak sopel lodu i stąd ten dziwny chłód, który od niego czuję. Królowa Śniegu musnęła go skrzydłem swego płaszcza…
Jon bezwiednie dotknął dłonią małego skórzanego woreczka. Zawsze nosił go na piersiach pod koszulą, mimo że zawierał jedynie wyschłe, pachnące cierpko drobne ziele, którego przeznaczenia nie umiał się domyślić. Ale w końcu święte relikwie miewały różny charakter, na wszelki więc wypadek nie należało pozbywać się przedmiotu, który, jak mu się zdawało, towarzyszył mu od urodzenia. Nikt poważny w tych trudnych i niespokojnych czasach nie obywał się bez relikwii. Widać zaopatrzyła go w nie matka, której – podobnie zresztą jak ojca – w ogóle nie pamiętał. Ba, dźwięk słów: “matka”, “ojciec”, przywodził mu przed oczy niepojęty obraz rozmigotanej, zielonej Puszczy, jakich niewiele było w dzisiejszych, cywilizowanych czasach. Większość puszcz wycięto, aby pobudować domy, pałace, świątynie. Skórzany woreczek na pewno zawiesił mu na szyi ktoś, kto go kochał i o niego dbał. Szkoda, że tego nie pamięta. Niech więc woreczek sobie wisi, z relikwiami czy bez. Niech dalej szeleści w nim to zmurszałe zielsko. On ma na głowie inne kłopoty.
– Czemu możnowładca nie zaufał mnie, lecz wybrał tego wyrostka? – myślał, patrząc z niechęcią na Chłopca. Ten w odpowiedzi skrzywił wargi w niemym, ironicznym, zimnym uśmiechu. W ten sam sposób spojrzał potem na Dziewczynę i Jon poczuł chłód na plecach.
– Zabije ją, choć jeszcze nie wiem, w jaki sposób – odgadł i w tym samym momencie zrozumiał, że to Los każe mu stać pomiędzy Dziewczyną a Chłopcem. Widząc jej chudą postać, odzianą w niezgrabne portki starego Darka i te wielkie, płonące oczy wyzierające z obnażonej, jakby nagiej głowy – Jon zrozumiał, że w gruncie rzeczy zawsze ją kochał. Jak siostrę. Jak prawdziwie bliźnią istotę. Bezbronność tej wątłej Dziewczyny wobec Głosów, które słyszy i strach, który czuje, zmuszają go do chronienia jej. Pomimo ogromnej chęci zrobienia kariery na zamku możnowładcy z Wokuler. Jon bowiem wiedział, że gdyby możnowładca właśnie jego uhonorował sekretną misją – byłby gotów zdradzić Dziewczynę za cenę kariery na zamku. Więc ile w tej nagle objawionej gotowości bronienia jej było prawdziwej woli, a ile chęci pomsty na możnowładcy, który wyróżnił Chłopca, nie jego…? Na to pytanie Jon nie umiał sobie odpowiedzieć. Może coś jednak było w tej Dziewczynie, że wzbudziła w nim aż tak mieszane odczucia? Może była kimś więcej niż wiejską wariatką?
– No, więc po co to wszystko? – ponowił pytanie, nie zrażony jej niechętną odpowiedzią. Jechali lasem, czwórka zbrojnych możnowładcy z Wokuler, ten zdumiewająco młody i pozornie mało doświadczony sekretny posłaniec, Dziewczyna w niezgrabnym męskim stroju, z nieudolnie obciętymi włosami i Jon. Zdaniem Chłopca, do zamku w Szinie, gdzie przebywał delfin, jedyny syn prawowitego króla, było już niedaleko. Przez całą podróż – wiele nocy i dni – mieli szczęście i nie natknęli się na najeźdźców.
– Wolność… Prawda… Miłość – wymamrotała niechętnie Dziewczyna w odpowiedzi na jego pytanie.
– Nie rozumiem – odparł Jon. Zwróciła ku niemu posępną twarz, w której płonęły oczy. W niczym już nie przypominała młodziutkiej, pogodnej wieśniaczki z Domremi, towarzyszki zabaw.
– Zacznijmy od Miłości – powiedziała. – Miłość do Dobrego Boga nie pozwala mi odmówić Jego wezwaniu, nawet gdyby niosło największe niebezpieczeństwa. On wezwał mnie, bym przywróciła tron prawowitemu królowi. Tu zbliżamy się do Prawdy. Prawda jest taka, że tron nie należy do najeźdźców i choćby ta wojna trwała nie sto lat, lecz dwa tysiące, choćby na tronie osadzono nie jednego, ale stu uzurpatorów, tron należy się delfinowi lub jego potomkom. Nie wolno ze strachu wyrzekać się Prawdy. A Wolność… Gdy ze strachu wyrzekasz się Prawdy, oznacza to, że nie jesteś wolny, rozumiesz?