Jon zdziwił się. Nie posądzał prostaczki ani o takie rozumowanie, ani o tak głęboki wywód. Nie umiała przecież czytać ani pisać. Skąd brały się jej te sformułowania? Czyżby naprawdę słyszała Głosy i mówiła w natchnieniu?
– Nie podoba mi się ta misja. Boję się jej. Boję się o ciebie – powiedział. O siebie też – dodał szczerze w duchu.
– Ja też się boję – odparła smutno Dziewczyna.
Jon odczekał chwilę, zwolnił bieg swego konia, pozwalając, by Dziewczyna wysforowała się na czoło drużyny, sam zaś, udając, że poprawia strzemię, zaczekał na Chłopca. Ten jechał na końcu, siedząc niedbale w siodle, lekko zgarbiony, pogrążony we własnych myślach. Lewą ręką lekko przytrzymywał lejce, prawą dotykał piersi.
– Boli cię ta długa blizna? – spytał Jon, chcąc sprowokować Chłopca do zwierzeń. Ale ten krótko się zaśmiał.
– Czemu pytasz, doktorku?
– Nie jestem medykiem… – odparł speszony Jon, lecz mówiąc te słowa, doświadczył nagle wrażenia, jakby na ułamek sekundy pogrążył się w jakiejś niepokojąco lśniącej, nienaturalnej bieli. Tonął w niej. Dusił się. Odetchnął głęboko i omamy zniknęły.
– Może będziesz medykiem lub byłeś nim, nic o tym nie wiedząc – zaśmiał się Chłopiec. – Wiem, czemu wstrzymujesz konia. Pragniesz wywęszyć, jaką misję powierzył mi wielmoża z Wokuler.
– Jeśli dostałeś zadanie, by podstępnie zabić Dziewczynę, to będę jej bronił. A jestem od ciebie silniejszy – powiedział Jon.
– Żeby zabijać, nie trzeba siły, tylko przekonania – zaśmiał się kpiąco Chłopiec. – Powiem ci jednak, co umyślił nasz wielmoża. Żadnemu z nas to nie zaszkodzi i nawet taki naiwniaczek jak ty sam dojdzie w końcu do tego. Otóż jeśli delfin przypadkiem zechce rozmawiać z tą śmieszną dziewuchą i jeśli, również przypadkiem, jej się powiedzie, to staniemy się jej drużyną, gotową do ochrony z rozkazu możnowładcy. Chronimy wybraną istotę, do której Bóg raczył przemówić głosami świętych. Ale jeśli na zamku w Szinie zamkną przed nią bramy lub zechcą wydać ją najeźdźcom, wtedy jesteśmy zbrojnymi, którzy z rozkazu możnowładcy z Wokuler eskortują niebezpieczną wariatkę podważającą prawowitość władzy królewskiej, nadanej z mocy Boga. Rozumiesz?
– Rozumiem – powiedział powoli Jon. – Możnowładca jest chytrym lisem, w obu przypadkach ma szansę na nagrodę. Ale czemu mi to zdradziłeś? Przecież mogę ją ostrzec.
– Ach, ona… Ona jest najmniej ważna. Ona jest tylko iskrą, która może, lecz nie musi rozpalić ogień buntu. Jeśli go nie skrzesze, utonie w mrokach niepamięci. Jeśli jednak dojdzie do buntu, to będą liczyć się tylko jego skutki. Wtedy też nikt nie będzie pamiętał o niej, bo przy wielkim ogniu nikt nie zwraca uwagi na iskrę. Trzeba, by ludzie o niej zapomnieli – wyjaśnił Chłopiec i znowu się zaśmiał. Jon pomyślał, że w jego śmiechu jest coś nienaturalnego: że ten wyrostek śmieje się na znak radości, śmieje się, gdy się gniewa – i może się śmiać, gdy będzie zabijał.
– Jeśli nie dojdzie do buntu, to… to pozwolicie jej wrócić do Domremi?
– Powiedziałem ci: ona musi utonąć w mrokach niepamięci. W obu przypadkach. Zarówno gdy jej misja powiedzie się, jak i wtedy, gdy skończy się niczym. I tak się stanie. Od tego tu jestem.
Chłopiec znowu się zaśmiał, a w jego ostrym śmiechu Jon wyczytał całą prawdę: obojętne, co osiągnie Dziewczyna – musi zginąć. Bo tu chodzi o politykę, nie o Boga. Chłopiec ją zabije. Chłopiec umie to robić – i lubi. I Jon gorączkowo myślał dalej: Tak, ta Dziewczyna z Domremi to wariatka, nawiedzona prostaczka, która wplątała się w wielką politykę – ale czy musi płacić za to życiem?! I czy ja… – przemknęło mu przez głowę -…czy ja muszę nadstawiać za nią karku? Jeśli to uczynię, moja kariera u wielmoży z Wokuler będzie raz na zawsze przekreślona.
– Oto i zamek w Szinie – powiedział przywódca drużyny, potężny osiłek, na którego bary z trudem zapewne dobrano kolczugę. Cały czas jechał na przedzie i sam podejmował decyzje co do kierunku drogi, lecz teraz przyhamował konia i spojrzał pytająco na Chłopca, bezwiednie zdradzając jego prawdziwą rolę.
– Ona zastuka do bram zamku, my zaczekamy z tyłu. Jeśli ją wpuszczą, przyłączamy się – rzekł półgłosem Chłopiec.
– A jeśli nie…? – zapytał osiłek.
– Wtedy powiem wam, co dalej – odparł wyrostek.
Dziewczyna, nie słuchając ich i nawet nie patrząc w ich stronę, ruszyła do głównej bramy warownego zamku. Jon zawahał się na moment, lecz podążył za nią. W pewnej odległości za nimi, udając następną grupę podróżnych, jechała drużyna wielmoży z Wokuler. Dla kogoś z boku cały ten orszak wyglądał na grupkę obcych sobie ludzi: samotna Dziewczyna, nieudolnie udająca mężczyznę ubranego w niezgrabne, siermiężne portki, jadąca na rasowym, rycerskim koniu; kilka metrów za nią jechał szczupły, choć dobrze zbudowany młodzieniec, wyglądający na sympatycznego obieżyświata; za tą dwójką czworo zbrojnych w barwach możnowładcy z Wokuler – a na końcu chudy wyrostek o nazbyt dorosłym spojrzeniu. Ktoś umiejący czytać z rysów twarzy mógłby pomyśleć, że ów Chłopiec zbyt dużo wycierpiał jak na swój wiek i już zobojętniał na cierpienia innych; dlatego sam jest skłonny zadawać ból.
…Dziewczyna zsiadła z konia i stukała drobnymi pięściami w kute bramy zamku w Szinie, lecz nie był to dźwięk, który mógłby kogokolwiek zaalarmować. Obejrzała się bezradnie na Jona, ale ten zawahał się, podjechał jednak bliżej i kilkakrotnie uderzył we wrota mieczem, otrzymanym od wielmoży. Chłopiec i jego zbrojni wyczekiwali z ciekawością.
– Kto się tam tłucze? – usłyszeli podniesiony głos zza bramy.
– Otwórz, panie – poprosiła Dziewczyna. – Wiozę ważne poselstwo dla delfina.
– Czy może wasza wielmożność podać swe szlachetne imię, abym… – zaczął strażnik, otwierając równocześnie bramę i nagle urwał. Jego wzrok padł na zniszczone portki i burą, wiejską kamizelę Dziewczyny i niemal automatycznie zaczął ponownie zamykać odrzwia. Lecz nie zdążył ich zamknąć. Jon wsunął swój miecz w szparę i mężczyzna odruchowo się cofnął. Oboje z Dziewczyną szybko wjechali do środka. Tuż za nimi, z tupotem końskich kopyt, przemknął Chłopiec ze swoją drużyną.
Byli wewnątrz zamkowych murów i mimo wrzasków wartownika, który przynaglał straż do pościgu, gnali dziedzińcem w stronę głównego zamkowego wejścia. Tu także pełno było straży, ale Dziewczyna nie zwracała uwagi na jej wezwania. Ruszyła na strażników swym koniem, zmuszając Jona, by uczynił to samo. Po chwili oboje biegli podcienionym korytarzem, a końskie wodze rzucili zaskoczonym gwardzistom.
W zamkowym korytarzu było pełno dworzan. Usuwali się płochliwie przed dwójką podróżnych, za którymi – w pewnej odległości – posuwała się drużyna Chłopca.
– Wariatka z Domremi… Nawiedzona słysząca Głosy… Wieśniaczka, która chce walczyć o tron… – rozlegały się wokół szepty pełne ciekawości lub drwiny i Jon pojął, że sława Dziewczyny już dawno przekroczyła granice posiadłości wielmoży z Wokuler. Dopiero teraz w pełni pojął, dlaczego ów chciał się jej pozbyć. Iskra już wznieciła ogień, na razie wątły, dopiero pełgał to tu, to tam.
Ku zdziwieniu Jona ta wiejska dziewucha, za którą podążał pełen mieszanych odczuć, czuła się w wytwornym zamku w Szinie jak u siebie. Nie widział na jej twarzy ani przestrachu, ani uniżoności czy kornego zachwytu nad wspaniałością dworu i dworzan.
– Prowadźcie mnie do delfina – powiedziała zdecydowanym tonem do jednego z lepiej odzianych dworzan i pociągnęła go zgrubiałą dłonią (z zastarzałymi, czarnymi obwódkami wokół paznokci: od bydlęcego gnoju, od szorowania podłóg) za elegancki, brokatowy strój. Dworzanin cofnął się wystraszony, a wokół rozległy się ściszone chichoty. Dwór zaczynał bawić się sytuacją. Na tyle dobrze, by w ogóle nie zauważyć, że poza Dziewczyną i towarzyszącym jej Jonem – jest tu jeszcze czterech zbrojnych i niepozorny Chłopiec. Miał on ułatwione zadanie: sekretni posłańcy nie powinni rzucać się w oczy. Uwagę wszystkich skupiała Dziewczyna.
Przepychając się tak poprzez gęstniejący i coraz bardziej rozbawiony tłum dworzan, Dziewczyna wołała raz po raz:
– Gdzie jest nasz pan, jedyny prawowity król i władca? Gdzie jest delfin? Prowadźcie mnie do niego!
Dworzanie rozstępowali się niechętnie, gdyż każdy pragnął obejrzeć z bliska wariatkę z Domremi, zajrzeć jej w twarz, dotknąć z odrazą jej ostrzyżonych na jeża włosów i dziwacznego stroju – lecz równocześnie w ich cofaniu się, gdy zrobili jej przejście, było coś niezwykłego, co Jon natychmiast dostrzegł. To wąskie przejście wśród eleganckiego tłumu samo ich wiodło do dużej, pełnej przepychu sali, w której potężny, kryształowy żyrandol rozjaśniał wnętrze tysiącem świateł. Rozstępujący się strojny tłumek wskazywał Dziewczynie drogę do jednego z kątów sali, gdzie już z daleka dostrzec można było jakieś zamieszanie. Jedni dworzanie odsuwali się, inni przeciwnie – zasłaniali sobą kogoś przed wścibstwem przybyszów.
Delfin nie chce jej widzieć. I nie chce, aby ona rozpoznała go wśród tłumu. Ale tłum bezwiednie wskazuje jej drogę, rozstępując się. Inaczej nigdy nie odnalazłaby następcy tronu – pomyślał Jon i wyciągając głowę, stanął na palcach. W kącie wielkiej, urządzonej z przepychem sali, wśród grupki dworzan, krył się – skulony jak zając pod miedzą – potomek prawowitych królów. Jon od razu rozpoznał charakterystyczny duży nos i wypukłą, jakby wydętą dolną wargę – znak rozpoznawczy rodu, którego wizerunki, w osobach kolejnych władców, przez długie lata wybijano na monetach. Ku jego zdumieniu Dziewczyna bezbłędnie odgadła, gdzie on jest i który to z licznej grupy wielmożów, mimo że zdążył zamienić perukę i frak na mniej dostojne szaty. Zamiast haftowanego złociście stroju ubrany był w zwykły plusz, pozbawiony wspaniałej, lśniącej kryzy, a jego peruka przedstawiała opłakany widok.
– Tyś, panie, jest królem – powiedziała Dziewczyna dźwięcznym, mocnym głosem i mocną, małą dłonią ujęła poły jego fraczka, by przywrócić delfinowi pionową postawę. Wydęta warga delfina bezwiednie wywinęła się jak do płaczu.