Выбрать главу

– Nie, nie… – wyjąkał. – Mylisz mnie z kimś innym, przysięgam…

– Na ciebie wskazują znaki od Boga – odparła Dziewczyna i cofając się kilka kroków, złożyła mu głęboki, choć, mało dworski, niezgrabny ukłon. Był to ukłon prostej wieśniaczki bez manier.

– Nie jestem delfinem… – protestował młodzieniec, a jego twarz pobladła ze strachu i wściekłości na dworzan, że go wydali. Dziewczyna spojrzała na niego z mimowolną pogardą, ale w jej postawie widać było determinację i jakiś szczególny rodzaj zachwytu. Zniżyła głos do szeptu i rzekła:

– Nie bój się, mój panie. Przysięgam, że najeźdźcy nic ci nie zrobią. Przeciwnie, pokonasz ich z pomocą Boga i zostaniesz namaszczony na króla w wielkiej katedrze w Rims. A ja będę tego świadkiem.

Delfin jednak wciąż był przerażony. Było widać, iż dawno już pogodził się z utratą tronu na rzecz najeźdźcy. Pragnął tylko spokoju, dobrego jedzenia, pięknych dam dworu wokół, wygodnego łóżka z puchową pościelą, dworskich bali, na których mógł najpiękniej tańczyć. Był gotów na każde upokorzenie, byle odsunąć myśl o wojnie, którą wszczęli jego pradziadowie.

– Nie… nie… – powtarzał teraz, cofając się przed Dziewczyną, która zirytowana kiwnęła na Jona:

– Pokaż najjaśniejszemu panu, co nosisz w woreczku na szyi – powiedziała głośno.

Jon zdrętwiał: w woreczku przecież niczego nie było! Owszem, mówiono, że zapewne jest w nim relikwia – były to wszak czasy, gdy nikt rozsądny nie poruszał się po drogach bez relikwii, dających rękojmię boskiej ochrony. Ale Jon sprawdził zawartość swego woreczka po wiele razy i niczego w nim nie znalazł. Było w nim tylko jakieś pokruszone ziele i to wszystko. Zapewne jakiś chciwy mnich sprzedał owo ziele rodzicom, wmawiając, iż rosło pod Krzyżem, ale tylko naiwni wierzyli mnichom i dawali im za nie, za jakąś ułudę, twarde, prawdziwe złoto.

– Pokaż! – powtórzyła z naciskiem Dziewczyna i Jon bezwiednie sięgnął pod koszulę. Dworzanie skłębili się teraz wokół niego, prawie włażąc mu na plecy, aby ujrzeć, co ma ukryte na piersi. Jon drżącymi dłońmi szarpnął za rzemień i… z uchylonego woreczka wysunęła się biała lilia, a właściwie tylko jej szlachetny, niepowtarzalny w wysmukłej linii kwiat.

– Lilia! Lilia! Świeża lilia! – przebiegł przez salę szept, który powoli przechodził w narastający krzyk. Lilia była przecież symbolem królewskiego rodu. Lilia kwitła, jak większość kwiatów, jedynie latem! A właśnie dziś pierwsze mrozy skuły burą ziemię za oknami zamku w Szinie…

– Oto znak. Bóg, mój panie, wie, czego od ciebie żąda. Bóg wie, co chce ci dać. Nie zawiedzie cię – uśmiechnęła się Dziewczyna i jej uśmiech błysnął jaśniej niż tysiące świec w żyrandolach u rzeźbionego sufitu.

– Czego chcesz? – spytał delfin, prostując się i odruchowo poprawiając perukę. Jego wypielęgnowane dłonie trafiły na obce, nieświeże loki i blada twarz powlekła się rumieńcem. Mimo to jakimś cudem wskrzesił w sobie resztki rodowej godności i ponowił pytanie:

– Czego zatem chcesz ode mnie? Co nakazują ci czynić twoje Głosy?

– Nakazują mi żądać od ciebie armii, abym mogła ruszyć na Orlin i odbić go z rąk najeźdźców. To będzie nasze pierwsze wspólne zwycięstwo. Po nim przyjdą następne, a potem… potem najeźdźcy opuszczą nasz kraj, a ja będę podziwiać twą koronację w wielkiej katedrze w Rims, mój panie – odparła Dziewczyna z mocą, a w wielkiej sali po krótkiej, lecz przejmującej ciszy zawrzało od podnieconych głosów.

– Dostaniesz armię – powiedział nagle delfin.

Wtedy z tłumu dworzan wystąpił Chłopiec i przyklękając przed delfinem, oświadczył:

– Panie nasz i władco, jesteśmy orszakiem wielmoży z Wokuler, który nakazał chronić tę Dziewczynę w czasie długiej podróży z Domremi do zamku w Szinie, na wypadek, gdyby okazała się być ci użyteczna…

– Bądźcie zatem naszymi gośćmi w zamku. A wielmoży z Wokuler przekażcie, że będziemy o nim pamiętać w dobrej godzinie, jeśli taka nadejdzie – powiedział słabym głosem delfin i po namyśle dorzucił ostrzej, wydymając dolną wargę: – W złej też… – po czym odwracając się plecami, opuścił komnatę. W sali zapadła głucha cisza.

– Jej ustami rzeczywiście mówi Bóg – pomyślał wstrząśnięty Jon. Wariatka z Domremi, nierozgarnięta pasterka krów, towarzyszka niewinnych zabaw zza płotu, wobec której odczuwał na przemian to braterską miłość, to litość, była naprawdę Głosem Boga. Dotknął ukrytego pod koszulą woreczka, jakby chcąc sprawdzić, czy nadal jest w nim świeża lilia, lecz ręka napotkała jedynie skruszone ziele. Ruszył za Dziewczyną, którą dworzanie wiedli do osobnej komnaty. Jej drużyna otrzymała komnatkę obok.

– Dobrej nocy. Szykujcie się na wojnę – powiedziała Dziewczyna, uśmiechając się do Jona. Jej wzrok omijał Chłopca, tak jakby go wcale nie było. Wie, po co tu jest, pomyślał Jon i nagle dodał w duchu: Przecież to oczywiste! Skoro Bóg rozmawia z nią poprzez świętych, musi wiedzieć, kto ją kocha, a kto będzie zdrajcą…

Ale Chłopiec nie stracił rezonu. Gdy Jon złożył głowę na posłaniu, nagle usłyszał szept. Wyrostek kucał koło jego łoża i mówił:

– Chyba jej nie uwierzyłeś, co? Chyba wiesz, po co tu jesteś i na co On liczy?

– Wielmoża z Wokuler? – spytał Jon także szeptem

– Głupcze, cóż znaczy jakiś wielmoża wobec istot, których myśl przekracza granice światów i czasu? Dobrze wiesz, kogo mam na myśli. To ty naznaczyłeś mnie w Jego imieniu… – i Chłopiec rozdarł koszulę na piersi, pokazując dziwaczną, długą bliznę, ciągnącą się od obojczyka po brzuch, wzdłuż linii serca.

– Ja… Ja przecież nigdy… – zaczął zdumiony Jon, ale Chłopiec ciągnął dalej:

– Mniejsza o twoją pamięć, która ma wymiar jednej przestrzeni, niby szklanej klatki, choć mógłbyś ją rozbić i sięgnąć dalej, w przód i wstecz. On przysłał cię tu, abyś przeszkodził Dziewczynie. Tylko przez przypadek interes Jego i wielmoży z Wokuler jest zbieżny, gdyż poza tym cóż może łączyć bogatego prostaka z potężną Myślą, którą powołała do istnienia wiara? Wielmoży chodzi o doraźną, głupią politykę, która na kartach Historii zajmie parę linijek druku, a Jemu o coś całkiem innego!

– Powiedz, o co chodzi z tą polityką, lecz nie mów o czymś, czego nie pojmuję i nie chcę pojmować – odparł Jon, instynktownie broniąc się przed tajemniczą wiedzą. Słowa Chłopca, gdy wykraczały poza szarą, smutną, lecz znaną mu rzeczywistość, przejmowały go lękiem. Odruchowo zacisnął dłoń na skórzanym woreczku, jakby ten miał go chronić przed Nieznanym – i uspokoił się.

– Polityka to coś strasznie prostackiego: już dawno winieneś zrozumieć, dlaczego wariatka z Domremi musi umrzeć i ani obecne, ani przyszłe pokolenia nie będą pamiętać jej imienia – zaśmiał się Chłopiec. Jon milczał, a ten ciągnął dalej: – Prawowitemu władcy potężnego kraju nie może przywracać korony wiejska dziewucha! To umniejsza wielkość tronu! To pierwsze prawo wielkiej polityki – że trony mogą przywracać lub obalać tylko wielmoże. A oto i drugie: Bóg nie może przemawiać ustami zwykłej wieśniaczki. Bóg, zdaniem wielmożów, książąt kościoła i królów, wybrałby do tego celu kogoś znaczniejszego.

– A jednak Głosy zwracają się właśnie do niej. Wielmoże zaś poddali się, podpisali traktat i wyrazili zgodę, aby królem został najeźdźca… – zaczął Jon, ale Chłopiec już miał odpowiedź:

– …lecz chętnie skorzystają z tego, co osiągnie ta głupia, śmieszna wieśniaczka, ale potem, rozumiesz, potem ona musi zniknąć. A teraz o Nim i Jego woli… nie, nie kręć głową, nie wyrywaj się, nie uciekniesz od swego przeznaczenia. Nie jestem Jego wyznawcą, ba, w ogóle Go nie znam, niekiedy tylko czuje Jego obecność, lecz muszę przypomnieć ci, że jesteś tu z Jego woli. On zaś życzy sobie, by nikt nie pamiętał imienia wariatki z Domremi, ona bowiem i Głosy pochodzą od innego Boga, z którym On próbuje rywalizować. Co innego, gdyby ona mogła usłyszeć Jego głos, lecz właśnie na to jest całkiem głucha.

– Kim On jest? – wykrztusił Jon.

– Nie wiem. Ty to wiesz. Ja tylko, dotykając mojej blizny, czuję idący od niej chłód, słyszę wtedy swoje Głosy, rozumiesz, głupcze? Słyszę Głos Kamienia, choć niewtajemniczonym kamień wydaje się być milczący! – zaśmiał się cicho Chłopiec.

Przez ułamek sekundy Jonowi wydało się, iż zatrzęsła się pod nim ziemia, dudniący i bezdźwięczny Głos wypowiedział zaś z martwą obojętnością niezrozumiałe Słowo: “GRBHDWBGWZ…” Jon z trudem złapał oddech, kurczowo zacisnął dłoń na skórzanym woreczku i szepnął, nie wiedząc, do kogo mówi: do Chłopca czy do Głosu:

– Odejdź…

– Odejdę, lecz nie sądź, że razem ze mną odejdzie twój problem. – Chłopiec uśmiechnął się kpiąco i zniknął w mroku komnaty, a Jon zasnął, trzymając dłoń zaciśniętą na małym, skórzanym woreczku, czując bijące od niego łagodne ciepło. I zasypiając, wiedział, że dokonał wyboru i od dziś jest giermkiem, przyjacielem, obrońcą wieśniaczki z Domremi i że zrobi wszystko, aby żyła. Jeśli nie ona, to choćby pamięć o niej.

…stali z Chłopcem na wzgórzu koło Orlin i patrzyli, jak skąpa liczebnie armia, którą delfin oddał pod rozkazy Dziewczyny, ostatecznie przegania z miasta armię najeźdźców, mimo jej liczebnej przewagi i lepszego uzbrojenia.

– Wygrała – mruknął Chłopiec, marszcząc ciemne brwi. – Teraz będzie wygrywać dalej. Wszystkie bitwy. Tak długo, póki arcybiskup nie nałoży korony na skronie delfina w wielkiej katedrze w Rims.

– Wygrała! – cieszył się Jon, czując, jak mocno bije mu serce. Dziewczyna właśnie zbliżała się ku nim na swym bułanku. Nie miała już na sobie za dużych, zniszczonych męskich portek i wełnianego kaftana. Nie wyglądała na wariatkę z Domremi. Jej źle ostrzyżoną, ciemną głowę przykrywał błyszczący hełm. Była w lśniącej zbroi, którą z rozkazu delfina dopasowano na nią na zamku w Szinie. Orszak delfina zmierzał właśnie do Orlin, by objąć miasto w posiadanie.

– Jonie! Miasto jest znowu nasze! A delfin wreszcie mi wierzy! – krzyczała z daleka Dziewczyna, manewrując zręcznie swym bułankiem pośród koni rycerstwa. Wszyscy rozstępowali się przed nią z szacunkiem, jakby była równa wielmożom lub nawet przewyższała ich.