Выбрать главу

Ptaki, owady, zwierzęta i drzewa milczą, żeby lepiej było słychać Głos Boga – pomyślał chłopiec i nagle, ku swemu zdumieniu, naprawdę Go usłyszał. Zdumienie początkowo przeważyło nad strachem.

– GRDBGHGBZW… – niosło się Puszczą głuche, dudniące i zarazem dziwnie bezdźwięczne wołanie. Co oznaczało? Jon nie pojmował jego znaczenia. Poczuł tylko, że jego serce przez kilka sekund biło dokładnie w rytm słów Bezimiennego: wolno, mocno, boleśnie.

Głos Boga zamilkł, a Jon ruszył dalej, pokonując drugi zakręt Kamiennej Drogi. Z ulgą ujrzał, że przed nim rozpościera się trzeci, odległy zakręt; że horyzont zamyka czarna ściana potężnych drzew. Zatem dopiero za nią… Za nią musiało kryć się TO COŚ, nie wiadomo co. Musiało, gdyż Jon wyczuł obcą, potężną obecność.

– Wracam – szepnął do siebie – wystarczy. I tak nie pójdę dalej bez błogosławieństwa Isaka. Już wiem, że On jest właśnie tam, za trzecim zakrętem.

Zawrócił – i wtedy poczuł zew. Coś usiłowało zmusić go, aby szedł dalej, coś odpychało jego nogi od kamiennego podłoża, gdy uparcie kroczył w dół, w stronę Rzeki. Nawet krzewy wysuwały długie, zielone macki, które usiłowały oplatać się wokół jego stóp, aby go zatrzymać. Jon przeszedł na środek Kamiennej Drogi, żeby być jak najdalej od ciemnej ściany Puszczy, od zielonych macek krzewów i czarnych, bezlistnych konarów, które też zaczęły nachylać się ku niemu jak ramiona olbrzyma. Przystanął na chwilę, odwrócił się twarzą w głąb Drogi i zawołał, pełen lęku i zarazem odwagi. Zdawał sobie sprawę, że z tym Bogiem nie można rozmawiać; On przywykł do Posłuchu, nie do dysput.

– Wrócę! Przyrzekam, że wrócę, ale puść mnie!

O dziwo, te słowa poskutkowały. Macki krzewów wycofały się w głąb Puszczy, drzewa znieruchomiały i chłopiec odetchnął z ulgą. Po chwili już usłyszał leniwie płynącą Rzekę, a wkrótce zobaczył między drzewami prześwitujące na drugim brzegu strzechy domów Wioski. Kamienna Droga ustąpiła miejsca miękkiemu leśnemu podłożu.

– On mówi – powiedział Jon do szamana, gdy przekroczył bród. Ludzie z Plemienia udawali, że nie widzą jego zmagań ze słabym o tej porze roku nurtem Rzeki. Ale teraz, gdy wrócił, gdy stał na właściwym brzegu – wymieniali z nim zdawkowe uwagi o pogodzie, zdrowiu i dniu tak, jakby wcale nie zauważyli, skąd wracał. Plemię pragnęło udawać, że nic się nie dzieje.

– On mówi – przytaknął szaman i dodał: – Długo milczał, dlatego sądziłem, że umarł.

– Ale co On mówi? Co to znaczy? Czym są te dźwięki?

– Słyszę je czasem w głowie, niekiedy za dnia, ale częściej nocą, gdy śpię – mruknął szaman. – Przekazał mi je mój ojciec, nim umarł. Nie wiem, co znaczą. Mój ojciec też nie wiedział, a przed nim nie wiedzieli tego dziad i pradziadowie. Czasem myślę, że przez tysiące lat nikt nie wiedział, co znaczą te słowa i nikt nigdy nie będzie wiedział. To Głos Kamienia. Kto z ludzi zrozumie Kamień? Więc zawróciłeś… – raczej stwierdził, niż spytał stary czarownik.

– Jeszcze nie jestem gotów. Chciałem tylko zobaczyć, jak się do Niego idzie.

– Jak? Powiedz mi… Nigdy tamtędy nie szedłem. Nawet nie próbowałem. Wiem, po co tu jestem. Mam służyć Plemieniu, nie Jemu. Gdybym poszedł… Więc jak tam jest? A zresztą nie mów – zakończył niespodziewanie szaman, odwrócił się plecami do chłopca i schronił w namiocie. I wówczas Jon pomyślał, że kto wie, czy stary czarownik nie tęskni za swoim Bogiem, którego nie może odwiedzać i którego nawet nigdy nie widział i zrobiło mu się go żal.

Jon wolał rozmowę z szamanem niż z Gają. Gaja chciała wiedzieć. Wszystko. Jeśli Plemię zawsze milczało, to Gaja mówiła, mówiła i mówiła bez końca, zadając coraz to nowe pytania, na które Jon nie zamierzał i nie chciał odpowiadać. Instynkt szeptał mu, żeby Gaję trzymać od TEGO jak najdalej.

– Dlaczego ty sobie tam idziesz, a mnie coś trzyma za nogi? Co tam jest, na tym drugim brzegu Rzeki? Jak wygląda ten… Bezimienny? Czy się Go boisz? A czy nie jest mu smutno, że nikt Go już nie odwiedza?

– Przestań! – zawołał chłopiec. – Mam się tobą opiekować, a opieka polega na tym, żeby trzymać cię od Niego z daleka. Tabu, Gaja, rozumiesz?

– Nigdy już nie wezmę cię do małych niedźwiadków! A beze mnie niedźwiedzica rozerwie cię na strzępy. Gdybyś ją spotkał przypadkiem w Puszczy, musiałbyś zabić, żeby przeżyć. A gdybyś ją zabił, to ja… to ja zerwałabym nasze zaręczyny! – krzyknęła dziewczynka i z płaczem pobiegła do domu.

Jon pomyślał, że jest jeszcze bardzo dziecinna, a potem uprzytomnił sobie, że przecież poza nim i Gają nikt w Plemieniu nie chce w ogóle rozmawiać o Bezimiennym. Więc może to nie dziecinna przekora kieruje Gają, lecz bardzo dorosła ciekawość, w dodatku taka, którą porównać można do odwagi niedźwiedzicy?

Pobiegł za narzeczoną i dogonił ją tuż przed domem. Oczy Gai już wyschły i chłopiec pomyślał, że kto wie, czy nie udawała tylko płaczu, by zmusić go do wyznań. Dziewczynka spojrzała na niego poważnie:

– Jeśli już teraz będziesz miał przede mną tajemnice, to co będzie później, gdy zostaniemy małżeństwem? – spytała.

– Sama wiesz, że mężczyźni polują i to są męskie sprawy, a kobiety… – zaczął Jon i urwał, bo w plemiennej drużynie było kilka znakomitych łowczyń. Co gorsze, właśnie Gaja wspaniale trafiała do celu z łuku, tyle że odmawiała zabijania zwierząt bez potrzeby. Co właściwie było tymi “męskimi sprawami”, o których tyle rozprawiali niektórzy mężczyźni?

– Męską sprawą jest na przykład karczowanie Puszczy – stwierdził.

– Wdowy karczują same, gdy chcą poszerzyć swoje pola, chyba widziałeś przy tym wdowę Baję!! – zaśmiała się Gaja, ponieważ Baja była najsilniejsza w Plemieniu. Silniejsza od mężczyzn. Miała prawie dwa metry wzrostu, ważyła chyba tyle co pięćdziesięcioletnie drzewo.

Dajmy spokój tej rozmowie – wykręcił się chłopiec. – Przyrzekam, że powiem ci tyle, ile mogę.

Więc mów, co to znaczy: Jon w Drodze…

Sam chciałbym wiedzieć – szepnął.

I Jon opowiedział Gai tyle, ile mógł i jak umiał – ale niewiele miał do opowiadania. Wszystko było dopiero przed nim. Za trzecim zakrętem. W dodatku to, czego doświadczył od chwili, gdy usłyszał zew, nie nadawało się na opowieść. Była to bardziej sprawa przeczuć, lęków i doznań niż związek przyczyn i skutków.

* * *

Trzeci zakręt najpierw się Jonowi przyśnił. Nie nastąpiło to szybko; do ślubu brakowało już tylko pół roku. Jon z chłopca stał się młodym mężczyzną, a Gaja wciąż piękniała. Wbrew temu, co Jon sobie wcześniej obiecywał, nie prowadził narzeczonej na drugi brzeg, aby tam – w całkowitym odosobnieniu – dotykać jej gładkiej skóry lub kryć twarz w ciepłym, niepokojącym zakątku jej szyi i skraju włosów. Jon wiedział, że drugi brzeg nie jest miejscem dobrym do okazywania miłości ludzkiej istocie, mimo że wioskowe dzieciaki nie byłyby w stanie ich podglądać. Tamto miejsce zarezerwowano wyłącznie na uczucia dla żarłocznego, zazdrosnego Boga, bez względu na to, czy byłaby to miłość, czy strach.

Wioskowe dzieci, zgodnie z wielowiekowym zwyczajem – od momentu zaręczyn do ślubu – tropiły parę narzeczonych jak myśliwi sarnę. Chwile wytchnienia od ich nagłych chichotów wśród gęstego lasu, brutalnie przerywających wzruszenie kolejnego pocałunku, narzeczem zyskiwali tylko nocą, gdy dzieci spały. Ale wtedy Jon nie widział jasnej skóry narzeczonej, zielonego migotania jej tęczówek, czuł tylko mocny i słodki zapach rumianku, w którym Gaja zwykła myć włosy, tak że nasiąkały nim szyja, plecy, ramiona. Ale wtedy, gdy ten zapach stawał się też jego, gdy nasycał nim swoje ciało i oddech – rodzice nawoływali ich niecierpliwie, by wracali do domów.

– Głupie są te dzieciaki – powiedział Jon do ojca dorosłym tonem, gdy wrócił kiedyś z Puszczy, gdzie razem z Gają próbowali bezskutecznie uciec przed upartym pościgiem dzieciarni, której przywódcą był jego młodszy brat.

– Dzieci wiedzą, co robią – odparł ojciec i wtedy Jon przypomniał sobie, że wówczas, gdy on był w podobnym wieku i wraz z rówieśnikami gonił po lesie inne pary narzeczonych, do zabawy w te szczególne łowy zachęcała ich plemienna starszyzna. W ten sposób Jon odkrył, że w imieniu Plemienia strzeże się narzeczonych, by nie przekraczali nakazanych granic przed ceremonią zaślubin.

Trzeci zakręt przyśnił się Jonowi po dniu, gdy znalazł się niebezpiecznie blisko tej granicy i wrócił do domu pobudzony i szczęśliwy. To “niebezpieczeństwo” okazało się być szokująco przyjemne. Zmęczony i podniecony odkrywaniem coraz to nowych tajemnic własnej i drugiej płci, zasnął, ledwie przyłożywszy głowę do miękkiego futra zaścielającego łoże. Wtedy – zamiast Gai, którą prawie stale widywał w sennych marzeniach – ujrzał potężny czarny cień rzucony na Kamienną Drogę. Wystraszył się, lecz sen prowadził go dalej: stał oto na mozaice z wielkich głazów i bał się postąpić choćby o krok naprzód. Nie chciał też podnieść głowy, aby zobaczyć, co rzuca aż tak długi, czarny i tak złowieszczy cień.

Obudził się w środku nocy, spocony, lecz pełen ulgi, że nie musiał – choćby we śnie – wejść w granice cienia. Mimo wczesnego wiosennego chłodu uchylił okna z drewnianą okiennicą. Do jego komnatki wpadło rześkie, mocne powietrze – i przyniosło jakiś dziwny głos. Dziwny, bezdźwięczny. Lecz doskonale słyszalny. I już znany.

– GRDHGBHZW…

To był głos starego Boga, który znowu wypowiadał swe niepojęte dźwięki. Widocznie tracił cierpliwość i wzywał swego wybrańca z drugiego brzegu, przypominając o obietnicy.

– Dobrze – szepnął Jon, a jego ciepły oddech wionął mgiełką pary w chłodną noc. – Przyjdę, przyrzekam, ale już nie mów. Nie strasz Plemienia…

Bezimienny zamilkł, choć poza chłopcem i szamanem nikt z Plemienia i tak nie usłyszał Jego głosu.

Tego dnia Jon skoro świt wyruszył na drugi brzeg. Miał nadzieję, że zdąży, nim zbudzi się Gaja. Nie chciał, by się niepokoiła ani, tym bardziej, by próbowała pokonać pętające ją Tabu. Ale gdy już stał na drugim brzegu i bezwiednie obejrzał się w stronę Wioski – zobaczył nieruchomą sylwetkę starego czarownika, a obok niego nerwowo poruszającą się narzeczoną. Dziewczyna udawała, że chlapie się w Rzece, podskakiwała to na jednej, to na drugiej nodze, udając, że boi się lodowatego dotyku wody. Tak naprawdę patrzyła za Jonem długim, poważnym spojrzeniem. Jonowi wydało się, że je poczuł na swojej skórze.