Выбрать главу

Chłopiec wycofał się z owalnego placu. Spojrzał jeszcze raz w twarz Bezimiennego i odwrócił się. Zaczął wolno powracać tam, skąd przyszedł. Choć wszystkie cztery Kamienne Drogi wydawały się identyczne, Jon wiedział, która jest jego Drogą. Uszedł tylko kilkanaście kroków.

– GRDGHGBZW – powiedział Bóg bezdźwięcznym, dudniącym głosem.

Jon rozejrzał się wokół. Na skraju Puszczy coś delikatnie się czerwieniło: mały, ledwo zakwitający kwiat, jeszcze ze stulonym pąkiem. Podszedł, zerwał go i położył u stóp posągu.

– Nie licz na krwawe ofiary. Ten kwiat też jeszcze przed chwilą żył. Musisz się nim zadowolić – powiedział.

– GRDGHGBZW – powtórzył Bezimienny.

– Nie wiem, co do mnie mówisz, ale jeszcze tu wrócę. Wiem, że muszę wrócić, więc nie upominaj mnie…

Bóg umilkł. Gdy Jon wracał do Wioski, krzewy i drzewa rosnące przy Kamiennej Drodze nie próbowały go wstrzymywać.

* * *

Nie wszyscy zmieścili się w świątyni na zaślubinach Gai z Jonem. Wiele kobiet i mężczyzn z Plemienia stało na placu, aby – w zgodzie z obyczajem – obsypać młodą parę złotym ziarnem zbóż, płatkami suszonego jaśminu i natrzeć ich dłonie miodem. Zboże symbolizowało życzenie wiecznego dostatku dla rodziny, którą właśnie założyli; jaśmin – aby ich wspólne pożycie zawsze kwitło, a miód – by przeważała w nim słodycz nad goryczą. Miód należało szybko zlizać, nie po to, aby – jak twierdzono – słodycz nie uciekła, lecz by nie zleciały się pszczoły i osy, naznaczając szczęście małżonków bolesnymi ukąszeniami.

Nim jednak tradycji stało się zadość, Jon i Gaja stali u stóp ołtarza przed Isakiem, który ubrał się na tę okazję w odświętne błyszczące szaty. Nie lubił ich wkładać, Jon o tym wiedział, starzec bowiem był głęboko przekonany, że Bóg Dobroci nie potrzebuje złota, srebra, atłasu, brokatów i pereł, woli swego sługę w znoszonym burym habicie. Nie wypadało jednak udzielać ślubu młodym w codziennym stroju; Plemię uznałoby to za niestosowne. Ludzie lubią oznaki bogactwa i Jon pomyślał, że być może kapłani ulegają temu wbrew swej woli. Także goście weselni przebrali się odświętnie, niektórzy w futra mimo letniej pory. Znamiona dostatku wyznaczały pozycję rodzin w Wiosce.

Panna młoda była piękna, ale Plemię przywykło do jej urody i prześmiewało raczej, z dobroduszną ironią, brązoworude piegi i wysoką, gibką sylwetkę Gai, jako zbyt szczupłą.

– Niełatwo jej będzie rodzić dziecko – szeptały zgryźliwie starsze kobiety, których biodra przypominały w obwodzie kilkusetletnie drzewa.

Nie wszystkim podobało się też, że Gaja – zamiast włożyć szatę z doskonale wyprawionych, śnieżnobiałych skórek jagnięcych – przywdziała suknię z barwionego lnu, a jagnięta wciąż sobie żyły w jej zagrodzie.

– Nie wolno zaczynać przygotowań do zaślubin od rozlewu krwi, nawet jagnięcej – powiedziała matce, gdy ta chciała przystąpić do ceremonii zabicia młodziutkich zwierzaków dokładnie na dziewięć pełni księżyca przed uroczystością, jak nakazywał pradawny obyczaj.

– Ciekawe, co by Gaja robiła, żyjąc w czasach starych Bogów, którzy lubili krew – szepnęła ze złością najstarsza babka spośród weselników, lecz inni goście spojrzeli na nią z ukosa i natychmiast zamilkła.

Nikt nie życzył sobie przywoływania niedawnych zdarzeń, które obecnemu pokoleniu wydawały się już historią. W końcu sto pięćdziesiąt lat temu ludzie z Wioski pożegnali starych Bogów, zniszczyli ich posągi i posążki i jedynie w najwyższej skrytości, na przykład z okazji żniw czy siewu, niektóre stare kobiety szeptem prosiły o przychylność bożków i bożęta. Głośno o tym się nie rozprawiało.

Z tego też powodu nikt nie życzył sobie, aby wyjaśniać, co właściwie oznacza przydomek pana młodego: Jon w Drodze. W końcu mogła to być każda droga! Droga na polowanie, droga do sąsiadów na handel wymienny czy droga do miasta, do sławnej, największej w okolicy świątyni, którą niedawno zaczęli wznosić najlepsi rzemieślnicy z całego kraju i zza granicy. Miasto leżało o pięć dni jazdy konnej. Powstało jakieś dwadzieścia lat temu, liczyło więc tylko o rok mniej niż pan młody. Zanim dokończono budowy warownego zamku możnowładcy, pomyślano o wzniesieniu świątyni i wszystkie Plemiona zamieszkałe w pobliżu (głęboko w Puszczy lub na jej skraju) zgodziły się z kapłanami, że winna ona pod każdym względem przewyższyć pozostałe.

– …wyraz coraz głębszej wiary! – cieszył się Ezra, który natychmiast ruszył na pielgrzymkę do miasta i po powrocie opisał ludziom z Plemienia plany świątyni. Jedna z wież ma być równie wysoka jak najstarsze dęby! Nieomal sięgnie nieba!

– Wyraz pychy… W tak małym mieście taka wielka świątynia… Ludzie pogubią się w jej ogromie – zmartwił się Isak, ku gniewowi Ezry i niezrozumieniu ludzi z Wioski. W końcu wielkość świątyni dowodziła wielkości uczuć dla Boga! Tak było i tak powinno być, bez względu na imiona Bogów. Plemię to wiedziało. Stary kapłan robił się widocznie dziecinny na stare lata. Ale wciąż żył. Podobnie jak stary szaman; obaj wydawali się niektórym nieśmiertelni.

Szaman, rzecz jasna, był nieobecny na ślubie; nie został też zaproszony na wesele. Zaprosiny oznaczałyby nieobecność Ezry, którego noga nie postałaby w pobliżu czarownika – nieobecność zaś kapłana mogła źle wróżyć młodej parze. Jon chciał się sprzeciwić decyzji rodziców, ale powstrzymał go sam czarownik:

– Bierzesz przecież ślub w świątyni Pana, a nie na końcu Kamiennej Drogi. Tam zresztą też bym nie poszedł. Dla dobra i bezpieczeństwa twojej przyszłej i obecnej rodziny potrzebna ci jest przychylność Ezry…

Jon aż się skulił od wewnętrznego chłodu, gdy usłyszał słowa: Kamienna Droga. Starał się o nich przynajmniej teraz zapomnieć, nie na zawsze; to było niemożliwe, znał swoją powinność, ale nie chciał o tym pamiętać w przedweselny i poweselny czas. Miał to być bowiem czas radości. Gaja też przestała zadawać trudne pytania, jakby czując, że nazywanie przyszłego męża “Jonem w Drodze” oddala go od niej.

…ale właśnie Isak skończył błogosławić młodą parę i Jon nie był już przyszłym, ale obecnym mężem Gai. Stary kapłan objął go po zakończonej ceremonii, uścisnął i Jon poczuł, jak chuda, sucha dłoń dotyka, niby niechcący, jego szyi, sprawdzając, czy wisi na niej wąski rzemień ze skórzanym woreczkiem. Tak, był, skryty pod białą lnianą koszulą, mały, płaski, miękki, niewidzialny dla innych nawet wówczas, gdy go widzieli. Tylko raz ktoś go dostrzegł: Jon kąpał się w Rzece w pobliżu namiotu szamana, starzec nagle podszedł, spojrzał uważnie i dotknął woreczka dłonią.

– Światło. Ciepło. Dobro – powiedział i cofnął ostrożnie dłoń, długo ją potem oglądając, jakby szukał na niej jakichś śladów.

…więc szamana nie było wśród weselników i Jon boleśnie odczuwał jego nieobecność. Wydawało mu się, że niezaproszenie starca było swoistym rodzajem zdrady. Z drugiej strony zaprosiny też byłyby zdradą. Szaman przynależał bowiem do innego rytuału niż te odprawiane w świątyni Dobrego Boga. Nikt już nie pamiętał starego rytuału i nikt nie chciał pamiętać. Ezra wiedział, co robi, co dzień przypominając Plemieniu, że czczenie bałwanów to śmiertelny grzech, za który przyjdzie zapłacić w tym lub przyszłym życiu. Tylko Bezimiennego nie umieli zniszczyć, ciekawe, czy ktokolwiek poza szamanem i Jonem pamiętał, że On wciąż tam stoi, czarny, potężny, niezniszczalny?

Weselnicy ruszyli teraz w stronę domu, który Plemię wzniosło dla młodej pary na skraju Wioski. Od pewnego czasu każdy nowo budowany dom był większy niż poprzednie. Większy i okazalszy. Piękniejszy. Wygodniejszy. Do Wioski wkraczała Cywilizacja. Jon uwielbiał to słowo. Niosło ze sobą rosnące poczucie bezpieczeństwa, jaśniejsze światło łojowych lamp, coraz cieńsze i bardziej przejrzyste szyby w oknach, które stawały się też coraz większe. Cywilizacja… Ezra używał tego słowa częściej niż Isak, częściej niż Jon. Jon musiał przyznać, że to jednak Ezra najsprawniej i najszybciej uczył wioskowe dzieci pisać i czytać. On też przekonał Plemię, że należy co dzień się myć i prać brudne ubrania; on sprowadził nowe lampy, które dawały więcej światła: pokazał, jak tępić w domach robactwo. Ezra też uparł się, by budować większe domy, w których dzieci i rodzice już nie sypiają w jednym barłogu, lecz mają oddzielne izby. Przy okazji zadbał, by w każdym z domostw, już na progu, widoczny był znak Boga Dobroci i znalazł okazję, by zniszczyć ostatnie, najmniejsze posążki polnych lub leśnych bóstw i bożąt, skrywane przez ludzi nie tyle z potrzeby wiary, ile z chęci zachowania pamiątek po pradziadach.

Ezra reprezentował Cywilizację – i Jon, mimo niechęci, nie mógł tego nie doceniać. Gdyby nie Ezra, Plemię jeszcze długo chodziłoby do świątyni, a po wyjściu z niej przywoływało bożęta do pomocy w gospodarskich pracach. Gdyby nie Ezra, z Wioski wciąż byłoby bardzo daleko do świata – dzięki niemu zdawało się, że to świat zmierza do niej przez Puszczę wielkimi krokami. To Ezra, niemal bez wytchnienia, od rana do nocy zajmował się powszednim życiem Plemienia; brał też we władanie wystraszone dusze ludzi, ofiarowując w zamian poczucie bezpieczeństwa. Stary kapłan nie miał już zdrowia ani cierpliwości do pobratymców Jona; wolał samotnie pogrążać się w lekturze opasłych, oprawnych w skórę tomów, niż wtajemniczać w nie najmłodszych. Pewnie rozmyślał o skąpym czasie, który mu jeszcze pozostał i o wszystkich mądrościach, których już nie zdąży zgłębić. Był dobrym człowiekiem, ale to nie on przeobrażał zagubioną w Puszczy Wioskę. Czynił to energiczny Ezra. Isakowi udawało się czasem zmienić coś w ludziach. Jon nie wiedział, co jest cenniejsze, ale widział, jak bardzo dzięki młodemu kapłanowi zmienia się na korzyść jego rodzinne miejsce.

Ezra uczył czytać i pisać garstkę wybranych dzieci z każdego pokolenia. Najzdolniejsze przysposabiał do roli kapłana. Nadzwyczaj zdolne wysyłał do odległych miast na dalszą naukę w zakonach lub nawet do Dalekiego Kraju.

Jon nigdy nie należał do wybrańców Ezry. Cieszył się z tego – i zarazem martwił. Cieszył się, że jego rodziną nie stanie się zamknięta, obca męska społeczność, wyczekująca kresu swego życia w odległym klasztorze. Będzie nią Gaja i dzieci, które razem spłodzą. Prawdziwym domem będzie rozległa, bezkresna Puszcza po obu stronach Rzeki. I Jon zarazem martwił się, gdyż wiedział, że nigdy nie dowie się, co mówią malutkie czarne znaczki w opasłych księgach, które czyta Isak, a widok tych ksiąg wzbudzał w nim niepojętą tęsknotę. Miał przeczucie, że w niezrozumiałych znaczkach, w setkach szeleszczących, kremowych stronic różnorakich ksiąg oprawnych w iluminowaną skórę kryją się tajemnice nie znanych mu, fascynujących światów i że on ich nigdy nie pozna.