– Niech pani nie ucieka. Nic się nie stało. Wcale nie było gorące. Naprawdę. Nic się nie stało.
Starsza kobieta z kolejki pobiegła za nią.
W ten sposób po raz pierwszy zetknąłem się z Natalią.
Od tego dnia chciałem ją spotkać. Obraz jej zielonych, ogromnych oczu zalanych łzami i te złożone dłonie nie dawały mi spokoju. Przychodziłem do stołówki, siadałem na tym samym krześle na wprost okienka – kiedy było zajęte, czekałem, aż się zwolni – i wypatrywałem jej. Przychodziłem o wszystkich możliwych porach wydawania obiadów. Nie było jej. Ponad miesiąc jej nie było.
Którejś niedzieli jechałem tramwajem do biblioteki. Był tłok. Ludzie wracali z kościołów. Odwrócony twarzą do okna tramwaju na którymś zakręcie poczułem, że ktoś napiera na mnie i przyciska do szyby. Odwróciłem się. Nie miała wyboru. Stała przytulona na całej długości swojego ciała do mnie. Niewiele niższa ode mnie. Jej oczy wpatrywały się w moje. Czułem jej włosy na twarzy. Zdumiony wykrztusiłem:
– To pani.
Zamknęła oczy. Nic nie mówiła. Jechaliśmy tak, przytuleni. Chciałem, aby to się skończyło. Jak najprędzej. Miałem erekcję i ona to na pewno czuła.
Nie wysiadłem przy bibliotece. Wysiadłem na tym przystanku, na którym ona wysiadła. Ukrywając się, szedłem za nimi. Bo znowu była z tą elegancką kobietą. Skręciły w uliczkę niedaleko przystanku. Zapamiętałem, do którego domu weszły. Przychodziłem pod ten dom. Wypatrywałem jej. Po kilku tygodniach wiedziałem, o której wychodzi, o której wraca, jaki ma parasol, jakie buty, jak chodzi, w którym oknie pojawia się najczęściej, do których tramwajów wsiada. Gdziekolwiek szła, zawsze w towarzystwie tej eleganckiej kobiety.
Była piękna. Zadarty lekko nosek, wiśniowe usta, zielone oczy. Włosy spięte w kok lub rozpuszczone. Zawsze w spódnicy do ziemi. W ciemnych bluzkach lub sweterkach. Często z apaszką na szyi. Małe kolczyki. Duże piersi. Uwielbiałem patrzeć na jej pośladki, gdy szła w butach na obcasach. Głównie przecież widywałem ją z tylu. Zastanawiałem się, jak pachnie i jaki ma głos.
Po miesiącu zdecydowałem się. To byt czwartek. Wiedziałem dokładnie, że w czwartki nigdzie nie wychodzą. W kwiaciarni wykupiłem wszystkie konwalie, jakie były. Nacisnąłem dzwonek i nagle poczułem, że chcę uciec. Nie zdążyłem. Otworzyła ta elegancka kobieta.
– Czy mógłbym porozmawiać z... – zapomniałem wszystko, co chciałem powiedzieć – z...
– Z Natalią? – podpowiedziała, uśmiechając się.
– Chyba tak. Tak, z Natalią.
– Jestem jej matką. Nie może pan. Ale niech pan wejdzie. Natalia jest u siebie w pokoju.
Zignorowałem tę dziwną odpowiedź i wszedłem, chowając bukiecik konwalii za plecami. Matka Natalii wprowadziła mnie do dużego pokoju, w którym wisiało mnóstwo obrazów na ścianach. Przy biurku na wprost okna odwrócona plecami do drzwi siedziała ona. Natalia.
Nie zareagowała, gdy weszliśmy. Matka kobieta podeszła szybkim krokiem do niej i stanęła przed biurkiem, jak gdyby nie chciała jej przestraszyć. Wskazała palcem na mnie. Natalia odwróciła się i spojrzała. Sytuacja była niepokojąco dziwna. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Natalia siedziała, wpatrując się we mnie. Nic nie mówiła. Matka nie wychodziła z pokoju.
– To dla ciebie. Lubisz konwalie? – zapytałem, wyciągając rękę z bukietem zza pleców i podając jej.
Natalia wstała. Podeszła do mnie. Wzięła konwalie i przycisnęła je do ust. W tym momencie jej matka podeszła do nas i powiedziała:
– Natalia bardzo lubi konwalie, ale nie może tego sama panu powiedzieć. Jest głuchoniema.
Natalia wpatrywała się we mnie z konwaliami przy ustach. Z pewnością wiedziała, co w tej chwili powiedziała jej matka. Przez chwilę analizowałem to.
Wiesz, co pomyślałem? Wiesz, co pomyślałem w tym niezwykłym momencie?
Pomyślałem: No i co? No i co z tego, że jest głuchoniema? l powiedziałem:
– Czy pani mimo to mogłaby na chwilę wyjść z tego pokoju i zostawić nas samych? Proszę.
Kobieta wyszła bez słowa. Pierwszy raz byliśmy sami. Tak naprawdę nie dotarło do mnie, że ona mnie nie może usłyszeć.
– Mam na imię Jakub. Nie mogę przestać o tobie myśleć, odkąd oblałaś mnie tą zupą. Czy mógłbym czasami się z tobą spotykać? Mogę?
To jest tak cholernie smutne, że szczerze mówiąc, płaczę, gdy Ci o tym piszę. To pewnie przez to wino i B.B. Kinga, którego słucham. «Three o'clock blues». To na pewno przez to. Chyba nie ma nic smutniejszego u B.B. Kinga niż ten blues. Ale ja przecież chcę być teraz smutny. Blues komponuje się ze smutku. To powie Ci każdy Murzyn w Nowym Orleanie.
Natalia stała nieruchomo, wpatrując się we mnie. Nie pomagała mi. Ona nigdy mi nie pomagała w rozmowie. We wszystkim innym tak. Tylko w tym nie. Miałem czuć od pierwszej chwili i zawsze potem, że jest kaleką.
Podszedłem do jej biurka, znalazłem kartkę papieru i zacząłem pisać.
– Po co Ci to? – odpisała, patrząc mi wnikliwie w oczy. – Dlaczego chcesz się ze mną spotykać? Będziesz tutaj przychodził i będziemy sobie pisać? Zaprosisz mnie do kina i nie będę mogła Ci nawet opowiedzieć, czy film mi się podobał? Zaprosisz mnie do swoich przyjaciół i nie powiem ani słowa? Po co Ci to?
Płakała. W tym momencie do pokoju weszła jej matka.
– Wie pan co? Niech pan już sobie pójdzie. Natalia musi teraz wyjść. Dziękujemy za konwalie.
Natalia stała odwrócona plecami do drzwi, gdy wychodziłem.
Dwa dni później w stołówce politechniki Natalia siedziała na moim miejscu naprzeciwko okienka, w którym wydają zupy. Była sama. Usiadłem obok. Podsunęła mi kartkę. Przeczytałem:
«Mam na imię Natalia. Nie mogę przestać o Tobie myśleć, odkąd oblałam Cię tą zupą. Czy mogłabym się z Tobą czasami spotykać?».
Ja chyba byłem w niej zakochany już w tym momencie. Miesiąc później naprawdę ją kochałem. Była najdroższa, najpiękniejsza, najwrażliwsza. Jedyna. Zgadywała moje myśli. Wiedziała, kiedy mi zimno, kiedy zbyt gorąco. Czytała książki, które mi się podobały. Kupowała wszystko w zieleni. Gdy dowiedziała się, że lubię zieleń, wszystko było zielone. Sukienki, spódnice, jej paznokcie, jej makijaż, l papier, którym owijała prezenty dla mnie. Kupiła gramofon i płyty, abym mógł z nią słuchać muzyki.
Wyobrażasz to sobie? Kupowała mi płyty, których nigdy nie mogła wysłuchać, i prosiła mnie, abym jej opowiadał muzykę. Miało być tak samo, jak 2 każdą słyszącą kobietą.
Stała pod uniwersytetem lub politechniką, aby pierwsza wiedzieć, jak zdałem egzaminy. Zawsze też pierwsza wiedziała. Była tak cholernie dumna ze mnie. Pisała mi o tym.
Moja matka już jej nie poznała. Za wcześnie umarła. Mój ojciec po miesiącu nie umiał nazywać jej inaczej niż «nasza Natalka».
Wszystko z nią było proste i naturalne. Któregoś dnia zaprosiła mnie na kolację. Kupiła rosyjski szampan. Jej matki nie było tej nocy w domu. Włączyła płytę. Wyszła na chwilę do łazienki i wróciła w przezroczystej bluzeczce. Nie miała stanika. Podeszła do mnie i na stole obok kieliszka z szampanem położyła kartkę z tekstem:
«Jakubku, doprowadzasz mnie do śmiechu, doprowadzasz mnie do łez. Zastanawiałam się dzisiaj cały wieczór, że prawdę mówiąc najbardziej ostatnio chcę, abyś doprowadził mnie do orgazmu».
Majtek też nie miała. Była szalona. Dotyk działał na nią zupełnie inaczej. Swoje obie dłonie dawała mi do całowania i ssania. W tym czasie wszystko robiła ustami.
Potrafiła milimetr po milimetrze dotykać ustami lub delikatnie opuszkami palców mojej skóry. Potrafiła ssać palce moich stóp jeden po drugim. Doprowadzała mnie tym do szaleństwa. Chociaż to absurdalne – przecież nie słyszała – prosiła mnie zawsze, abym szeptał, nie mówił, ale właśnie szeptał, co czuję, gdy jest mi szczególnie dobrze. W zasadzie szeptałem cały czas.
Dla niej nauczyłem się stenografować. To było proste. Byłem najlepszy w grupie. Przydało mi się to w trakcie wykładów. Jedynie koledzy z roku nie byli zadowoleni. Odkąd stenografowałem, nie można było używać moich notatek.
Potem na specjalnym kursie uczyłem się języka migowego. Cały długi rok. Pamiętam, gdy któregoś wieczoru przyszedłem do niej do domu i gdy po kolacji zostaliśmy sami w jej pokoju. Stanąłem przed nią. Wskazującymi palcami obu dłoni dwa razy pod obojczyk. Potem dwa razy tymi samymi palcami w kierunku rozmówcy. Płakała. Uklękła przede mną i płakała. Klęczała. Dwa razy pod obojczyk. Dwa razy w kierunku rozmówcy. To takie proste. «Kocham Cię». Dwa razy pod obojczyk...
Nawet różniliśmy się pięknie. Nie zgadzała się z moim kultem wiedzy. Uważała, że można być mądrym bez przeczytania jednej książki. Jednocześnie, często w tajemnicy przede mną, czytała te same książki co ja, aby mieć swoje zdanie i móc ze mną dyskutować. Nie widziała rzekomo nic fascynującego w matematyce, ale prowokowała mnie, abym przekonywał ją, że nie ma racji. Głównie dlatego, że odkryła, jak bardzo lubię ją przekonywać i jej imponować. W jej pamiętniku, który potem trafił w moje ręce, każda zapisana przeze mnie kartka, notatka, skrawek papieru z matematycznymi wzorami lub twierdzeniami, które jej objaśniałem, były wklejone z pietyzmem pod datami, gdy to się zdarzyło. Na niektórych kartkach na tle całek, równań i wykresów były odciśnięte jej usta.
Gdy ją poznałem, mieszkała tylko z matką. Jej rodzice rozwiedli się, kiedy ona miała 9 lat. On, astronom z wykształcenia, z zawodu partyjny urzędnik w miejskim komitecie, gdzie przeniósł się, gdy nie udało mu się skończyć doktoratu w wymaganym przepisami czasie. Ona, konserwator zabytków na tyle wybitna, że pomimo «prowincjonalności» Wrocławia to ją właśnie ministerstwo kultury uczyniło swoim ekspertem i konsultantem.