Mimo to zależało jej, aby być pożądaną przez męża. To uspokajało. Dawało poczucie, że nic się nie zmieniło. Że ma go dla siebie na pewno. Że nic nie zauważył. Że może dalej zajmować się swoim pożądaniem. Taka perfidna konstrukcja. Miała swoje 100 procent «na pewno» i teraz chodziło o resztę. To z pewnością tymczasowe. Gdy się skończy, wróci do swoich 100 procent i będzie jak kiedyś. Bez bólu i blizn. Tak sobie obmyśliła kiedyś późnym wieczorem w niedzielę, w wannie pełnej piany pachnącej lawendą, po butelce bordeaux. Nie robi przecież nic złego. To tylko mózg. Nawet go nie dotknęła. I nie dotknie.
Ten ksiądz nie ma racji! Ostatnio przeczytała w Internecie notatkę kardynała, redaktora naczelnego jakiejś wpływowej watykańskiej gazety. Pisał, w odpowiedzi na zapytania zagubionej czytelniczki, młodej mężatki z Triestu, w artykule wstępnym, opublikowanym skwapliwie w internetowym wydaniu CNN i powtórzonym natychmiast przez wszystkie inne ważne serwisy internetowe, takie jak Yahoo, AOL, MSN, a w Polsce przez Wirtualną Polskę:
Wirtualna rzeczywistość jest tak samo pełna pokus jak realna. Można popełnić grzech cudzołóstwa w Internecie, nie ruszając się z domu.
Ten ksiądz nie ma racji. Co zresztą ksiądz może wiedzieć tak naprawdę o pokusach? Wirtualna rzeczywistość nie jest tak samo «pełna pokus» jak realna. Ta wirtualna ma ich o wiele więcej. To najlepiej się wie w jej biurze w poniedziałki rano.
Ale dzisiaj był piątek. Wyjątkowy piątek. Rozmawiali praktycznie cały dzień. W Niemczech było akurat jakieś święto i on przyszedł do biura jedynie dla niej. Miała go w tle na ICQ praktycznie całe osiem godzin. Uważnego, cierpliwego, pełnego humoru. Takiego poniedziałkowego w piątek. Pisał e-maile, otwierali Chat. Opowiadał jej te swoje niezwykłe historie o genomie i o tym, co będzie, gdy tylko się go całkowicie zdekoduje, o czwartym wymiarze wszechświata, który wcale nie jest urojony, chociaż wyraża się go liczbą urojoną, o tym, że zastanawiał się, jaki kształt ma jej dłoń, o tym, że czytał w czasie weekendu Miłosza po niemiecku i wydawało mu się, że czyta instrukcję obsługi zmywarki do naczyń, o tym, że chciałby kiedyś cokolwiek przeczytać dla niej na głos i o tym, że ma ostatnio jedno marzenie, które go «prześladuje». Chciałby ją zobaczyć.
Pod sam koniec dnia, gdy powiedziała mu, że wychodzi z biura – czuła, że nie może się na swój sposób pogodzić z faktem, że przerywa rozmowę z nim i «gdzieś» musi wyjść – poprosił ją o coś niesłychanego. Dotąd nigdy nie prosił jej o to. W pewnym sensie była tym rozczarowana, że dotąd tego nie zrobił. Ale teraz napisał:
Jeśli masz swoją fotografię i mogłabyś ją przetworzyć na jakiś elektroniczny format i potem przysłać do mnie, to... To mógłbym Cię zobaczyć, prawda? Teraz, l wieczorem też. l kiedykolwiek tylko bym tego zapragnął. Przyślesz?
Została w biurze. Odnalazła na dysku zdjęcie z jakiegoś przyjęcia w firmie męża. Wyglądała na tym zdjęciu wyjątkowo pięknie. W swój wygląd na takie okazje zawsze inwestowała dużo czasu. Głównie po to, aby panienki z marketingu i administracji nie miały nic do powiedzenia, gdy następnego dnia przy kawie będą skrupulatnie oplotkowywać «stare» kolegów z pracy.
Tak, na tym zdjęciu wyglądała okay. Opalona po pobycie nad Balatonem, wychudzona po zatruciu lodami w Sopocie i uczesana z fantazją przez Iwonę jak rzadko kiedy. Wszyscy jej mówili, że wygląda rewelacyjnie. Oczywiście oprócz sekretarki. I to był najlepszy dowód, że wygląda na tej fotografii naprawdę bardzo dobrze.
Przygotowała e-mail do niego. Przetworzyła fotografię na format «jpg», aby plik nie był zbyt duży – takich rzeczy uczyła się od niego – i dołączyła go do e-mailu. Przed wyjściem z biura wysłała to wszystko.
W poniedziałek rano dowie się znowu bardzo dużo o «fascynującym kolorze jej oczu», «falistości» włosów, «niepowtarzalnej formie» ust. Jak go znała, dowie się z pewnością także, po raz pierwszy w ich biografii, bardzo wiele o kształcie swoich piersi. Na tym zdjęciu miała wyjątkowo głęboki dekolt. Chciała się tego wszystkiego od niego dowiedzieć. Najlepiej w poniedziałek. Dlatego wybrała to zdjęcie.
Zjeżdżając windą, myślała o tym, jak bardzo chciałaby, aby poniedziałek był już dzisiaj wieczorem.
@5
JACEK, Centrum Komputerowe, Instytut Maxa Plancka, Hamburg:
Właśnie wychodził, gdy zadzwonił telefon.
Była sobota, tuż przed północą, w pustym centrum komputerowym; mogła dzwonić tylko jego żona. Nie miał ochoty odbierać. Był potwornie zmęczony, łzawiły mu oczy od patrzenia w trzy monitory, czuł ten znany wewnętrzny niepokój, który go nachodził zawsze, gdy wypił więcej niż dziesięć kaw i spalił dwie paczki papierosów. Był w takim nastroju, że absolutnie nie miał ochoty wysłuchiwać jej pretensji dwa razy, teraz przez telefon i potem w domu, gdy tylko wejdzie do mieszkania. Po raz kolejny dowie się, że «nigdy go nie ma w domu», że «Ania zapomniała już dawno, jak wygląda», że «ma się ożenić z tymi cholernymi komputerami» oraz że «oni i tak nigdy tego nie docenią». On oczywiście jej nie powie, że musiał tu przyjść, bo to ważny projekt, bo obiecał szefowi, bo oni tam w Kalifornii czekają i nie muszą wiedzieć, że padł im tu w Hamburgu Internet na dwie doby, przez co on był odcięty od świata jak Eskimosi na dryfującej krze i nie mógł zrobić tego wczoraj.
Nagle poczuł ogromną wściekłość.
W zasadzie dlaczego nie miałbym jej tego w końcu raz powiedzieć? – pomyślał.
On sobie tu żyły, a ona... Wrócił gwałtownie do telefonu, chcąc jej to wszystko wykrzyczeć. Podniósł słuchawkę. To był Jakub.
– Jacek, zdejmij mi ten e-mail z serwera w Poznaniu, proszę. To dla mnie ważne – powiedział tym swoim cichym, zawsze trochę smutnym i zachrypłym głosem.
Jeśli dzwoni przed północą w sobotę, po pięciu latach i zaraz po «dobry wieczór» mówi takie zdanie, to musi to być dla niego bardzo ważne.
Nie pytał o nic, wziął tylko adres serwera, adresata tego e-maila i upewnił się, do kiedy ma czas na jego «zdołowanie».
– Do poniedziałku, do szóstej rano – usłyszał, – Możesz mi dać wiadomość na pager, gdy ci się uda lub nie uda?
– Jakub, nawet nie wątp w to, że się uda. Daj mi numer twojego pagera.
– Jak czuje się Ania? – zapytał.
Gdy tylko usłyszał, że doskonale i że często pyta o niego, odłożył słuchawkę.
Zawsze pojawiał się tylko na chwilę, burzył wszystko i znikał.
Przeważnie na lata.
Wszystko wróciło do niego jak dzienny sen, które mu się ostatnio często zdarzają po czerwonym winie.
Ale to nie sen.
Jakub był niezwykłym kawałkiem jego przeszłości.
Znali się z technikum. Podziwiał go od początku. Za ten jego mózg i tę wytrwałość. W zasadzie wszyscy go podziwiali, ale oczywiście nikt mu tego nigdy nie powiedział. Mózg nie był w tej szkole właściwym mięśniem do podziwiania, przynajmniej otwarcie, a on innych mięśni nie miał i na dodatek był najmniejszy w szkole. Zawsze jakiś taki zamyślony, trochę smutny. I wciąż dostawał te listy od matki. Codziennie.
Już choćby dlatego uwielbiali robić mu straszne świństwa. Czasami podkradali te listy, otwierali i czytali na głos.
Co może być w listach matki, która tęskni?
Stał wtedy bezradny, taki bezgranicznie cierpiący, nic nie mówił, tylko zaciskał pięści i patrzył na nich pełnym nienawiści i bezsilności wzrokiem.
Nie mógł im nic zrobić. Bo nie miał żadnych mięśni oprócz mózgu i oni to wiedzieli.
Ale po trzeciej klasie, po wakacjach, wrócił zupełnie zmieniony. Urósł ogromnie. Nagle był tak samo duży jak wszyscy inni.
Pamięta bardzo dokładnie to zdarzenie.
Ktoś w trakcie niedzielnego obiadu w internatowej stołówce głośno zakładał się, czy matka Jakubka wzięła pożyczkę od poczty na te wszystkie znaczki. Wszyscy zaczęli się śmiać. Jakub spokojnie wstał – miał iskierki w oczach i tak dziwnie się uśmiechał – podszedł do tego, który to powiedział, przeprosił wszystkich przy stole i walnął jego głową z całej siły w talerz z rosołem. Pamięta jak dzisiaj, jak ta resztka rosołu, co została w talerzu, robiła się powoli czerwona od krwi...
Wszyscy zamilkli i patrzyli, a on wyciągnął tę głowę z rosołu i poniżył nieszczęśnika jeszcze bardziej, wycierając mu pokrwawioną twarz serwetką, po czym wyszedł bez słowa.
To było piękne...
Nie pamięta, żeby ktokolwiek później komentował jeszcze te listy.
Po tym incydencie Jakub nagle zaczął istnieć. Gdy coś mówił, słuchali go jak wszystkich innych, gdy zapalali papierosy, on też był częstowany (co dotychczas nigdy się nie zdarzało), gdy szli na potańcówki do dziewczyn w liceum medycznym, zabierali go ze sobą.
Chodził z nimi, chociaż nigdy nie tańczył. Siedział zawsze w tym samym ciemnym kącie, nigdy nic nie mówił i tylko patrzył zamyślony.
Kiedyś jednak podczas jednej z potańcówek stało się coś niezwykłego.
Jedna z nawiedzonych polonistek z liceum medycznego, chcąc urozmaicić karnawałową zabawę (a tak naprawdę rozdzielić te pary, które zaczęły się do siebie za bardzo tulić w tańcu), zorganizowała festiwal poetycki. Na podwyższeniu przypominającym scenę recytowano wiersze. Miało to atmosferę konkursu, którego celem było wyłonienie osoby, która wyrecytuje z pamięci najdłuższy tekst.
Pomysł perfidny, bo dla nich, chłopców z technikum, poezja była tak obca jak lodówki Eskimosom. Nikt z nich nawet nie wyszedł na scenę. Już po kilku minutach było jasne, że ścigają się wyłącznie chłopcy z ogólniaka i głównie po to, aby zaimponować panienkom z liceum medycznego. Konkurs już zamykano, trwał aplauz panienek dla recytatora, który schodził triumfująco ze sceny po wygłoszeniu czternastominutowego fragmentu «Balladyny» Słowackiego, kiedy nagle pojawił się Jakub. Poprosił o mikrofon i gdy wszyscy umilkli, przekornie usprawiedliwił się, że nie będzie nawiązywał do lektur szkolnych i że skupi się wyłącznie na... erotykach. Nie czekając, aż ucichnie szmer zdziwienia, cichym głosem zaczął recytować.