Выбрать главу

Załogował się jednocześnie na trzech z nich.

Uruchomił na wszystkich jednocześnie swoją perełkę, program, któ­ry sam napisał, a który robił jedną wspaniałą rzecz: pisał anonimy. Po prostu zamieniał adres jego sesji w Berlinie, Monachium i tutaj w Ham­burgu na nieistniejący. Nawet jeśli ich mądry firewall w Poznaniu za­notuje, skąd był atak, to i tak dostaną adres z nieistniejącą ulicą w nie­istniejącym mieście i nieistniejącym kraju.

Minęło pół godziny, a on już był gotowy.

Zapalił papierosa, poszedł po piwo do lodówki w kuchni, spojrzał na zegarek i w zasadzie już chciał «odpalić» jednocześnie trzy progra­my: tutaj w Hamburgu, w Berlinie i Monachium. Wiedział, że takiego ataku nie wytrzymałby nawet serwer Pentagonu. Plan był prosty. Za­atakuje stąd, z Hamburga, wykończy go z craya w Monachium, a po­prawi z Berlina.

Bo jest najbliżej Poznania – zaśmiał się w duchu.

W tej sekundzie zdał sobie sprawę, że załatwia cały komputer tylko po to, żeby zniszczyć jeden jedyny maił. Nagle poczuł nieodpartą chęć dowie­dzenia się, co może w nim być. Musi, to być pewnie coś niesamowitego.

Postanowił, razem ze swoim sumieniem, że dla dobra sprawy i dla dobra nauki ma prawo zapoznać się z tym maiłem przed zniszczeniem.

Wstrzymał atak, uruchomił program, którym złamał hasło progra­mu pocztowego, i maił był jego.

Łyknął piwa i zaczął czytać.

Czytał i czuł, że cały drży.

Nie przeczuwał, że przeczyta kiedykolwiek tak piękny tekst o miło­ści, tęsknocie, zagubieniu, zazdrości, niewierności i karze za to...

Jakim niezwykłym, niepowtarzalnym zjawiskiem musi być ona, skoro Jakub napisał taki tekst.

Zazdrościł mu.

Przypomniała mu się znowu szkoła. Zdarzenie z czasów, gdy Jakub ciągle był jeszcze «mały».

Mieli napisać wypracowanie na temat «Pożegnania z Marią» Borowskiego. Zostało piętnaście minut do końca lekcji, gdy nagle polo­nistce przypomniało się, że nie sprawdzała jeszcze tych wypracowań. Wywołała Jakuba. Wszyscy odetchnęli z ulgą, a on zaczął czytać. Napi­sał tak pięknie, tak wzruszająco o śmierci, o cierpieniu, o trwaniu, o przemijaniu, o godności człowieka, że polonistka płakała. Nie mogąc się powstrzymać, wyszła z klasy, zanim skończył, ale on, nie zwracając na to uwagi, czytał dalej. Wszyscy słuchali w osłupieniu i takiej ciszy jak tamta nie było w tej klasie jeszcze nigdy przedtem.

I już nigdy potem.

Nagle zadzwonił dzwonek na przerwę, ale nikt się nie podniósł. Ja­kub skończył czytać i usiadł cicho, podczas gdy wszyscy inni wycho­dzili z klasy na kończącą się przerwę i nikt nie chciał spojrzeć mu w oczy, bo każdy wstydził się tej słabości, którą przed chwilą okazał.

Bo on ciągle był tym najmniejszym w szkole Jakubkiem.

Tylko on, Jacek, przysiadł się na chwilę do niego, poklepał po ra­mieniu i powiedział:

– Nie martw się, Jakub. To nie tylko ona. Ja też płakałem.

Czas nadszedł.

Uruchomił najpierw program u siebie, potem w Monachium i na końcu w Berlinie.

Odczekał kilka minut i spróbował połączyć się z serwerem w Po­znaniu. Uśmiechnął się zadowolony.

Serwera w Poznaniu już nie było.

To znaczy był, ale tylko kupą krzemowego gruzu.

Wybrał numer pagera Jakuba na stronie WWW, która pozwalała prze­syłać wiadomość na pager wprost z Internetu, i napisał:

Poznania już nie ma. Ona z pewnością tego nigdy nie przeczyta. Jacek

Wysłał to i pomyślał, że Jakub jednak nie jest z tej samej książki, i wyłączył komputer, dopił piwo i poszedł powoli do windy.

ON: Siedział od kilkunastu godzin w swoim biurze w Monachium. Ciszę zakłócał tylko odgłos uderzanej klawiatury jego komputera. Za­czynała się niedziela.

Czekał.

Próbował skupić się na artykule, który właśnie odszukał w Internecie. Wydawało mu się, że to zdejmie z niego niepokój.

Niepokój jednak nie mijał. Przeradzał się w strach.

Bał się, że utraci ją bezpowrotnie, gdy ona przeczyta ten e-mail, któ­ry do niej wysłał. Napisał go w samym centrum eksplozji zazdrości, zwątpienia i tęsknoty.

Dotychczas świetnie udawał brak zazdrości lub maskował jej obec­ność. Uczył się tego długo, a fakt, że się nie widywali, pomagał mu. Coś takiego jak wyraz twarzy, spojrzenie, nastrój, ton głosu, nerwowość lub zniecierpliwienie nie przez nią odbierane. Emocje wyrażane jedynie tek­stem, a tak było w ich przypadku, dawały się łatwiej kontrolować.

Zastanawiał się czasami, czy właśnie ta możliwość posługiwania się jedynie tekstem nie jest tym, co fascynuje w takich internetowych związkach. Niektórzy wymyślają niezwykle przekonujące kłamstwa, ale wiedzą, że nigdy ich nie wypowiedzą, bowiem i tak przez drżenie głosu lub zaczerwienienie twarzy pozostaną niewiarygodni. Najpewniej wiedzą o tym także autorzy anonimów.

Ona mogła odebrać tylko to, co napisał, i najwyżej mogła to wzmocnić swoją wyobraźnią. Nawet gdy czuła więcej, niż sobie ży­czył, nie mogła odczuć w jego słowach zazdrości.

To, że nie mogła, było jego sukcesem i kosztowało go bardzo wiele. Bo fakt, że nie należała tylko do niego, doprowadzał go ostatnio do obłędu. A myślał jeszcze do niedawna, iż nie boli go myśl, że ona co wieczór idzie do łóżka z innym mężczyzną. Wydawało mu się, że ten facet biorący ją jak swoją, gdy tylko ma na to ochotę, jest jak fragment życiorysu, który jej się przytrafił, gdy jego, Jakuba, jeszcze nie było w jej życiu. Ten mężczyzna przydarzył się jej po prostu przed wielkim meteorytem, którym był oczywiście on, Jakub.

Wierzył, że mężczyzna ten niebawem zniknie. Jak dinozaur.

Dinozaury też wyginęły dopiero w jakiś czas po uderzeniu takiego meteorytu lub komety, a nie od razu. Głównie na skutek ciemności, jaka zapadła nad Ziemią. Uderzenie spowodowało, że Ziemia spowita została chmurą nieprzeniknionego dla promieni słonecznych pyłu. Pył zatrzymał wegetację roślin, co spowodowało wymarcie dinozaurów roślinożernych. Po nich wyginęły te wszystkie dinozaury, które zżerały inne dinozaury.

Tak właśnie sobie tłumaczył po drugiej butelce chianti, że ten jej mąż dinozaur wymrze, nawet gdyby się zdrowo odżywiał i jadł tylko warzywa. I oprócz tego, że go po prostu nie będzie, jeszcze przyczyni się tym do ogólnego postępu.

Dinozaury też były zbędnym balastem cywilizacji. Ich program ge­netyczny – jest prawie pewne, że mutacje genowe u dinozaurów już więcej nie występowały – spełnił się do końca, co groziło, że na tej pla­necie nigdy nie będzie ludzi.

I Internetu też nie będzie.

Ale tak się na szczęście nie stało. Meteoryt uderzył i dinozaury wygi­nęły, ustępując miejsca szczurom. Te superinteligentne stworzenia żyją­ce w norach i przyzwyczajone do ciemności, która tak skutecznie wy­niszczyła dinozaury, wyszły na zewnątrz i zaczęły szybko ewoluować.

Czy on też był takim szczurem? Nie. On na pewno nie!

Zresztą teoria z meteorytem jest tylko jedną z wielu. Bywało, że się z nią nie zgadzał. Wszystko zależało od tego, ile wina wypił.

Poza tym chciał mieć przywilej znacznie ważniejszej wyłączności.

Wyłączności na jej myśli.

Chciał, aby tylko o nim myślała, gdy przeżywa radość, podejmuje decyzje, jest wzruszona lub rozmarzona. Żeby tylko o nim myślała, gdy słucha muzyki, która ją fascynuje, gdy śmieje się do łez z dowcipu lub płacze rozczulona w kinie. Chciał, aby o nim myślała, gdy wybiera bie­liznę, szminkę, perfumy lub odcień farby do włosów. Żeby tylko o nim myślała na ulicy, gdy odwraca onieśmielona głowę na widok całującej się pary. Chciał być jej jedyną myślą rano, gdy się budzi, i wieczorem, gdy zasypia.

Chociaż nie odważył się jej o to zapytać, był pewien, że się masturbuje.

Była zbyt inteligentna, aby tego nie robić.

Tylko kobiety, które się masturbują, dobrze wiedzą, co je podnieca i umieją o to poprosić. Ponadto akt masturbacji jest jedynie dodatkiem do prawdziwego aktu, który ma miejsce w mózgu. Podbrzusze jest tyl­ko sceną, na której się to rozgrywa. Był pewien, że ona masturbuje się, myśląc o nim. Tak, to była właśnie ta wyłączność: być w jej mózgu – i w jej palcach – w takim momencie.

Czy można być w ogóle bliżej kobiety niż wtedy, gdy ona rozłado­wuje napięcie swoich fantazji, wiedząc, że nic, absolutnie nic i przed nikim nie musi udawać?

Nawet jeśli to nie on całuje to podbrzusze, to i tak jest to jego scena.

Mimo to coraz częściej czuł, że to mu nie wystarcza. Zauważył ostat­nio w rozmowach z nią na ICQ, a także w jej e-mailach, że znalazła swój modus vivendi i nauczyła się żyć, według niego przytulnie i wygodnie, między dwoma mężczyznami: swoim mężem i nim. Każdy z nich dostar­czał jej innego rodzaju doznań, ale w efekcie, rozzuchwalona tym faktem, że on pokonał zazdrość lub jej nie okazuje, przestawała kryć, że ta sytu­acja jej nie przeszkadza, nie niepokoi, nie denerwuje lub nie frustruje.

Mógł ją zapytać, czy tak jest w istocie. Nie robił jednak tego, bojąc się, że to potwierdzi wprost. Wpadł we własną pułapkę: męska duma w połączeniu z wrażliwością zaczynała być jak rana na stopie, która się zaognia na skutek chodzenia. A chodzić musiał.

Jednak, gdy w piątek przysłała mu fotografię z ostatniego przyjęcia zorganizowanego przez firmę męża i zobaczył ją w jego objęciach, ca­ły ten model wyłączności rozsypał się jak domek z kart. Nagle zdał so­bie sprawę, że to mężczyzna z fotografii bywa w niej palcami, językiem i penisem, że to przy facecie z fotografii ona szepcze, jest wilgotna i może nawet krzyczy z rozkoszy. Uderzył się tą myślą w sam środek rany i w bólu po tym uderzeniu napisał list i wysłał.

Gdy ból minął, kipiał ze wstydu. To, co zrobił, kłóciło się przecież z całą jego filozofią, którą tak gorliwie jej wykładał i z którą ona tak gor­liwie i tak bezskutecznie dyskutowała. Przecież to nikt inny jak on prze­konywał ją cały czas, że śmieszy go na przykład powszechne skojarze­nie miłości z banalnym i w gruncie rzeczy dość komicznym aktem, że ktoś komuś coś gdzieś wkłada, że gdy zastanowić się nad tym głębiej, to trudno nie zauważyć, że banalność tego aktu wręcz obezwładnia. Prze­cież nikt inny jak on przekonywał ją cały czas, że odnajduje znacznie więcej miłości w tym nagłym przepływie energii między źrenicami.