Выбрать главу

Nie dokończyła, bo on wpadł jej w słowo, mówiąc:

– Zarezerwowałem pani pokój od strony ogrodu. Strona od tarasu jest zaraz nad restauracją w podwórzu. Francuzi są bardzo hałaśliwi, gdy wypiją za dużo wina. Tego nie chciałaby pani z pewnością, praw­da? Będzie pani mogła «nie zakłócać snu» nikomu, kto nie będzie sobie tego akurat życzył.

Popatrzył na nią z uśmiechem.

– Czy może pani zostawić zaliczkę także w imieniu koleżanek? Wyjazd jest za kilka dni i wolałbym mieć odrobinę pewności, że nie zmienią panie zdania. Tym bardziej że hotel zdążył już potwierdzić re­zerwację pokoi dla pań. Niech pani sama zobaczy. – Odwrócił ekran monitora w jej stronę i palcem wskazał na tekst e-mailu faktycznie po­twierdzający ich rezerwację.

Zdziwiła się trochę, że potwierdzenie nadeszło tak szybko i po pol­sku, ale zignorowała to i powiedziała:

– Ja nie zmienię zdania, nawet gdyby wieżę Eiffla przeniesiono w inne miejsce. Ważne, żeby hotelu nie ruszali. Głównie ze względu na ten ogród. Za koleżanki też ręczę. Czy wystarczy panu poręczenie moją kartą kredytową Visa?

Wychodząc z tego biura, czuła, że fala gorąca, która ogarnęła całe jej ciało, wcale nie jest skutkiem wyjątkowego upału tego lata. Było jej tak gorąco, bo zdała sobie sprawę, że decyzją sprzed chwili zmieniła radykalnie, na razie tylko wobec siebie, status znajomości z Jakubem, Wirtualność, bezpieczne oddalenie, niefrasobliwą kokieterię, te niespo­dziewane, ale w gruncie rzeczy niezobowiązujące wyznania oraz in­tymności wtrącane w teksty wystukiwane na klawiaturze ich kompute­rów mogą niebawem stać się wspomnieniem niebanalnego flirtu z początku autentycznego związku.

Niebezpiecznego związku.

I chociaż zabrzmiało to patetycznie i groźnie, jak tytuł jakiegoś tele­wizyjnego reportażu, wiedziała, że to właściwa nazwa. Ten związek niebezpiecznie dryfował w jednym kierunku. Mimo to, chwilę później, czekając obok biura na taksówkę, szepnęła rozpromieniona do siebie:

– A co tam...

Postanowiła koniecznie zapytać Alicję i Asie, czy ich dotychczaso­we decyzje typu «A co tam...» były zawsze właściwymi decyzjami. Jej były. Jak dotąd wszystkie. Bez wyjątku.

Siedziała w taksówce i myśli kłębiły się w jej głowie. Co powinna przeczytać o Paryżu przed wyjazdem? Pewnie i tak nic nie przeczyta. Ale Asia jak zwykle będzie wiedziała wszystko. Co powinna zabrać z sobą? Czy zdąży pójść do kosmetyczki i fryzjera? Czy powinna kupić nową bieliznę? A propos bielizny... Kiedy ostatnio woskowała nogi? Jak będzie pachniał na jego skórze ten zapach, który tak wiele razy wą­chała w perfumerii? A propos jego skóry. Ile można by schudnąć przez tych kilka dni do jego przylotu, gdyby się jadło wyłącznie szparagi? Ostatnio czytała, że nie dość, że nią mają żadnych kalorii, to jeszcze do tego genialnie odwadniają. Z drugiej strony lepiej nie przesadzać z tymi szparagami. I tak przy wszelkich dietach najbardziej zmniejszają się jej piersi. Wiedziała na pewno, że nie chciałaby mieć mniejszych piersi w Paryżu, niż ma teraz. Wręcz przeciwnie. Chciałaby, aby jej piersi w Paryżu były tak duże jak nigdy dotąd.

Przez chwilę zastanawiała się także, jak o tej podróży powie mężo­wi. Tymczasem jednak jechała taksówką z powrotem do swojego biura, aby przede wszystkim powiedzieć o tym jemu, Jakubowi.

Dochodzi siedemnasta w Warszawie – myślała. – W Nowym Orleanie jest około siódmej rano. On wchodzi na Internet po śniadaniu. Jeśli ten taksówkarz przedrze się z Krakowskiego Przedmieścia pod moją firmę w pół godziny, to powinnam zdążyć nim Jakub przeczyta e-mail z informacją o moim przyjeździe, zanim opuści hotel, aby poje­chać do centrum kongresowego. Będzie miał cały dzień, aby o tym pomyśleć.

Uśmiechnęła się. Ale to znowu ja – pomyślała. – Ja go sobie znala­złam, ja wciągnęłam go w moje życie, ja teraz jadę do niego.

Jednak nie czuła się ani trochę niezręcznie. Jakub w tym wszystkim, co pisał do niej lub robił dla niej, choć potrafił bardzo często przekra­czać – trzeba przyznać, że z niespotykaną gracją – granice intymności, zawsze udowadniał, czasami nawet z przesadą, jak bardzo ją szanuje. Dlatego fakt, że to ona jedzie do niego, a nie on do niej, w żaden sposób nie mógłby być przez niego niewłaściwie zinterpretowany. Poza tym nie spotkali się dotychczas tylko dlatego, że to on nie chciał kompliko­wać jej życia.

Poza tym – myślała – ten cały plan z Paryżem, przypadkowość jego tam pobytu, przypadkowość tej jej spontanicznej, «z biegu» organizacji, wszystko to powodowało, że spotkanie – jeśli dojdzie do skutku – bę­dzie po prostu rezultatem niebywałej konstelacji wydarzeń, których dy­namice oni się tylko poddają.

Wyjęła lusterko i poprawiając makijaż, zastanawiała się nad tym, W momencie gdy przyszła jej do głowy ta «konstelacja wydarzeń», mu­siała, po prostu musiała zaśmiać się głośno do odbicia swojej twarzy.

Od kiedy to potrafię wymyślać takie bzdury, używając tak bardzo naukowego języka? – pomyślała.

Taksówkarz akurat zatrzymał samochód przed wejściem do budyn­ku jej firmy i najwidoczniej źle interpretując ten śmiech, postanowił spróbować szczęścia. Odwracając twarz do niej, zapytał:

– Maleńka, chciałabyś, abym cię zawiózł na koniec świata? Wyłą­czyłbym licznik. Chciałabyś?

Patrzył na nią, uśmiechając się obleśnie i odgarniając resztki tłu­stych włosów z czoła. Zdążyła zauważyć, gdy mrużył oczy w uśmie­chu, że ma dwie duże kropki wytatuowane na środku powiek. Postano­wiła nie komentować pytania, zanim wysiądzie z taksówki. Nic nie mówiąc, odliczyła sumę wskazywaną przez taksometr. Podała pienią­dze i stojąc już bezpiecznie na ulicy, powiedziała:

– Nie. Nie chciałabym. Dla mnie koniec świata jest trochę dalej niż pana domek na działce w kierunku na Płock, Pułtusk albo Skierniewice.

Zatrzasnęła drzwi i szybko odeszła, aby nie słyszeć jego komentarzy.

W takich sytuacjach jak ta zastanawiała się, jak to możliwe, by Ja­kub i na przykład taki taksówkarz należeli do tego samego gatunku.

Który jest mutantem: Jakub czy ten taksówkarz? Postanowiła zapy­tać kiedyś o to Jakuba. Jest w końcu znanym genetykiem. Powinien to wiedzieć.

Wbiegła do biura. Słyszała odkurzacz sprzątaczki w pokoju na koń­cu korytarza. Rzuciła torebkę na krzesło pod oknem, zdjęła buty, przy­cisnęła fioletowy guzik włączający jej komputer, wyjęła słuchawkę te­lefonu z muszli ładowarki akumulatorów i idąc do kuchni, wystukała numer Alicji.

– Ala, możesz się pakować. Jedziemy w niedzielę rano. Spotkamy się jutro tam gdzie zawsze, podam wam wszystkie szczegóły. Boże, jak się cieszę. Ala, wiesz, że on tam będzie? Jeden cały dzień. I jedną całą noc. Teraz muszę kończyć. Zadzwoń do Asi.

Wyjęła wodę mineralną z lodówki, rozerwała srebrzysty woreczek z kwaskiem cytrynowym i wlała zawartość do szklanki. Wróciła do swojego biurka. Połączyła się przez modem z Internetem. Uruchomiła przeglądarkę stron WWW. Znalazła adres strony lotniska Charles'a de Gaulle'a w Paryżu. Po krótkich poszukiwaniach wyświetliła na ekranie kolorowy szkic, wyjątkowo dokładny, fragmentu terminalu, na który przylatywały samoloty linii TWA. On miał przecież przylecieć TWA z Nowego Jorku. Przez chwilę analizowała go w skupieniu. W pewnym momencie uśmiechnęła się szeroko.

Drukarka na biurku pod oknem wysuwała jeszcze ciągle arkusze wydruku schematu lotniska, podczas gdy ona uruchomiła program pocztowy. Zaczęła pisać podniecona:

Warszawa, 11 lipca

Jakubku, chociaż to prawie niemożliwe w naszym przypadku, po raz pierw­szy czuję w jakiś niewytłumaczalny i magiczny sposób, że jesteś bardzo dale­ko. Przeczytałam prawie wszystko o Nowym Orleanie i nawet byłam na stronie WWW tego Twojego Dauphine New Orleans. Nic nie pomogło. Tęsknię za Tobą bardziej i inaczej. Tak jakby to, że jesteś w Nowym Orleanie, różniło się od tego, gdy jesteś w Monachium. Ale już niedługo wrócisz. Jeszcze tylko tydzień.

W czwartek 18 lipca rano wylądujesz na lotnisku w Paryżu. Wyjdziesz bra­mą obok tej wielkiej świetlnej reklamy Air France i skręcisz w lewo, przecho­dząc obok stanowisk TWA, a potem obok małej kwiaciarni przylegającej do kio­sku z gazetami. Gdy będziesz tamtędy przechodził, zwolnij trochę.

Będę tam stała i czekała na Ciebie.

Będę w zielonej sukience i będę miała z pewnością zielone oczy. Zawsze są tego koloru, gdy jestem szczęśliwa.

Wystukała jego adres i wysłała. Telefonicznie zamówiła taksówkę. Wyłączyła komputer. Sprzątaczka ciągle jeszcze była w biurze, gdy wychodziła. Tak dziwnie wzruszona. Trochę smutna.

Dlaczego on się tak cholernie spóźnił. Zjawił się w moim życiu za późno – myślała. – O jedną obietnicę za późno.

Mąż przyjął wiadomość o wyjeździe do Paryża z zupełnie nieocze­kiwanym przez nią spokojem. Miała nawet wrażenie, że się ucieszył, że przez tydzień zostanie sam. To było jak ukłucie igłą. Powinien jed­nak, chociaż przez chwile, protestować. A potem dać się przekonać, że «jej się to należy», że «od trzech lat nigdzie nie wyjeżdżali» i że to prze­cież «niebywała okazja, ta oferta z biura podróży», i że w ogóle one za­wsze z Asią i Alicją chciały mieć taki «babski» wyjazd. Nic takiego nie miało miejsca. Nie protestował. Wysłuchał jej w milczeniu, siedząc wpatrzony w ekran komputera, gdzie zmieniały się schematy projektu, nad którym ostatnio pracował, powiedział krótko: «okay» i wrócił do swojej pracy.

Wiedziała, że ten chłód, tak wyraźny ostatnio między nimi, istniał już «przed Jakubem». Bardzo długo przed. I wtedy był nawet bardziej dotkliwy niż teraz. Może dlatego to ciepło, które przyniósł ze sobą Ja­kub, działało na nią tak, że była gotowa do takich szaleństw jak ta eska­pada do Paryża. Mimo to obojętność męża, chociaż tak wygodna w tej sytuacji, zabolała ją.

Może to tak jest – myślała – że kobieta, jeśli ma taką szansę, chcia­łaby być najważniejsza w życiu jak największej liczby mężczyzn. Ale do czasu. Kobieta może kochać jednocześnie dwóch mężczyzn dopóty, dopóki jeden z nich się nie zorientuje. To wiedziała z całą pewnością.

Nie miała natomiast pewności, czy jeszcze ciągle kocha swojego męża.

O tym, co czuje do Jakuba, wolała nie myśleć. To wszystko może się zmienić, gdy on zaistnieje naprawdę. Gdy będzie można go zoba­czyć, dotknąć, usłyszeć jego głos. W rozprawach ze swoim sumieniem to «zmienić się» miało oznaczać, że ona w jakiś sposób opamięta się, stykając się z prawdziwym Jakubem. Spotka go, uzna, że jest normalny, i może nawet uroczy, ale na pewno nie będzie to jak ten «szał» na obra­zie Podkowińskiego, który ostatnio przypomniała sobie, gdy Asia wy­ciągnęła ją w niedzielę rano do galerii.