Użyłaś 32 razy «dotykać» oraz 81 razy «pragnę», ale tylko 8 razy «boję się». Sprawdziłem to, używając programu Word, więc pomyłka nie wchodzi w rachubę. Policzyłem właśnie te słowa, o nich myślę bowiem ostatnio częściej. Wyszło mi, że ponad 10 razy częściej pragniesz, niż się boisz. Chociaż to tylko statystyka, poczułem się uspokojony. Statystyka nie kłamie. Kłamią jedynie statystycy.
CZY WIESZ MOŻE, CO BĘDZIE Z NAMI DALEJ????
To pewnie przez ten Paryż mam takie myśli i stawiam aż tak dramatyczne pytanie. Mam nieodpartą potrzebę zdefiniowania tego związku. Nazwania go, nadania mu pewnych ram i granic. Chcę nagle wiedzieć, od którego punktu mój smutek ma sens, a radość ma swój powód. Chcę także wiedzieć, do którego punktu wolno mi dojść w moich nadziejach. W wyobraźni i tak byłem już we wszystkich punktach, nawet w tych najbardziej osobliwych.
Teraz już jednak nie odwiedzę na jawie żadnego punktu. Idę spać. Cieszę się, że już za kilka snów będziesz znów bliżej.
Nawet na jawie jesteś przecież już bliżej. Witaj w Paryżu! Tak bardzo chciałbym już lecieć do Ciebie.
Uważaj na siebie uważnie. Szczególnie teraz.
Jakub
Boże, co on pisze, przecież to właśnie ta statystyka kłamie! – pomyślała. – Tak bardzo się boje. Ale głównie tego, że pragnę go za bardzo.
W tym momencie otworzyły się drzwi windy. Ona stała tam ciągle z oliwkową kartką w dłoni i przyciskała ją do piersi, recepcjonista wpatrywał się w drzwi windy, śmiejąc się na jej widok, rozbawiony komicznością sytuacji, podczas gdy wchodzący gość hotelowy pytał ją, na które piętro chce jechać. Nie była pewna tak do końca, na które. Zapomniała. Spojrzała na klucz, aby się upewnić. Czuła takie dziwne ciepło w okolicach podbrzusza.
Wysiadła z windy naprzeciwko pokoju 1214. Wsunęła kartę magnetyczną klucza w szczelinę zamka i otworzyła drzwi. Wepchnęła nogą walizkę przez próg. Poza wąskim snopem światła, które padało przez niedokładnie zasunięte zasłony na ogromne łóżko, zajmujące centralną część pokoju, pokój był zaciemniony. Podeszła do okna i odsłoniła ciężkie welurowe zasłony. Ciepło nie odchodziło. Wzmagało się. Otworzyła okno.
Pokój, tak jak obiecywano jej jeszcze w Warszawie, był rzeczywiście nad ogrodem. Oddzielony od kamiennego podwórza hotelu gęstym żywopłotem ponaddwumetrowej wysokości, był jak plama zieleni, którą zrobił nieopatrznie jakiś roztargniony malarz na piaskowym tle swojego płótna. Patrzyła na ten ogród, zwilżając językiem wargi. W lewej części, oddzielonej od prawej wygrabioną pedantycznie alejką, znajdowały się grządki z truskawkami, porzeczki pod ścianą i okrągły klomb 2 różami. Większość z nich była purpurowego koloru. Uwielbiała purpurowe róże. Między klombem a aleją ciągnęły się grządki fasoli, ziemniaków i pas krzaków pomidorów chylących się do ziemi pod ciężarem owoców. Grządki fasoli w centrum Paryża! Prawa część była porośnięta trawą. Przypominał jej działkę babci nad Bugiem. Tyle tylko, że ta tutaj jest w samym centrum Paryża, kilkaset metrów od wieży Eiffla.
Uniosła stopy jedną po drugiej i zrzuciła buty. Poczuła ulgę. Rozsunęła zamek spódnicy, odpięła guzik i pozwoliła jej spłynąć powoli na podłogę. Cofnęła się krok od okna i opadła na łóżko przykryte ciężką narzutą w kwiaty. Pokój pachniał fiołkami, był przyjemnie chłodny dzięki szemrzącej cicho i dyskretnie w tle klimatyzacji. Z zamkniętymi oczami leżała na łóżku, które w świetle od okna wyglądało jak mała scena na środku pokoju. Dłońmi tuliła do piersi oliwkowy arkusz z listem od niego. Odłożyła go na chwilę obok. Usiadła i zdjęła przez głowę kawowy pulower, w którym przyjechała. Odpięła powoli zapinki stanika i obiema dłońmi zsunęła go sobie na brzuch. Potem przełożyła go do lewej dłoni, a prawą wsunęła w majtki i podnosząc nieznacznie pośladki, zsunęła je poniżej ud. Podniosła nogi do góry i zdjęła majtki, po czym położyła je wraz ze stanikiem na oliwkowym arkuszu. Wsunęła małą poduszeczkę, która leżała obok jej głowy, pod pośladki. Szeroko rozłożyła nogi. Trzy palce prawej dłoni włożyła do ust i zwilżyła śliną, po czym przeniosła do granicy włosów łonowych. Po chwili oddychała bardzo szybko i głośno.
@7
ON: Kończył się ostatni dzień jego pobytu w Nowym Orleanie. Jutro miał lecieć do Nowego Jorku.
Tam jeszcze tylko jedna noc i półtora dnia. Poza tym w Nowym Jorku czas biegnie znacznie szybciej – myślał, czekając w znakomitym nastroju na poranną kawę przy stoliku ustawionym na tarasie hotelu przy basenie.
Po Nowym Jorku był Paryż, a w Paryża ona. To, co czuł, myśląc teraz o niej, to była taka delikatna melancholia tęsknoty połączona z napięciem i niecierpliwością dziecka czekającego na koniec wigilijnej kolacji, aby wreszcie rozpakować te prezenty pod choinką. Trzeba jeszcze tylko przetrzymać jakoś tę kolację i potem już...
Dzisiaj zrobił bez wyrzutów sumienia, a właściwie nawet z prawdziwą satysfakcją, dwie rzeczy, które w żadnym razie nie przystoją odpowiedzialnemu «pracownikowi nauki».
Po pierwsze, około południa, jeszcze przed lunchem, wymknął się niepostrzeżenie z zaciemnionej sali, w której odbywała się jego sesja, aby pobiec do sąsiedniego budynku centrum kongresowego. Koniecznie chciał wysłuchać wykładu młodego biochemika z instytutu badawczego w La Jolla koło San Diego. Natknął się na abstrakt jego wykładu przypadkowo, studiując podczas śniadania materiały z konferencji. Natychmiast zwrócił jego uwagę. To, co twierdził ten młody człowiek o bardzo filmowo brzmiącym nazwisku Janda, było rewelacją. Ogłaszał bowiem, że on i jego instytut są na najlepszej drodze do opracowania szczepionki zapobiegającej uzależnieniu się ludzi od kokainy!
Nie mógł sobie Janda wybrać lepszego miejsca, aby poinformować świat o swoim odkryciu – pomyślał.
Poza tym to, co powiedział ten młody naukowiec, było tak genialnie piękne w swojej prostocie, że dostawał gęsiej skórki, słuchając go w tej wypełnionej po brzegi sali. Ludzie czuli, że tak naprawdę jest to najważniejszy wykład tego kongresu.
Nie mógł się doczekać, aby to jej opowiedzieć lub opisać. Ona dzieliła jego entuzjazm i fascynację mądrością jak nikt nigdy dotąd. Poza tym nie wstydziła się swojej niewiedzy, co przy jej ciekawości i upartym dążeniu, aby wszystko zrozumieć, powodowało, że i on – zmuszony do wyjaśnień – na wiele rzeczy patrzył z innej perspektywy.
Kokaina jest zbyt małą molekułą, aby detektory układu immunologicznego człowieka mogły ją zarejestrować i przechwycić jako intruza. Niezarejestrowana dostaje się bez przeszkód do komórek układu nerwowego. Układ immunologiczny, «niepoinformowany» o ataku, nie wysyła żadnych antyciał, które mogłyby z nią walczyć. Gdyby jednak «podwiesić» kokainę do wystarczająco dużych protein – i to było tym genialnym pomysłem Jandy i jego grupy – układ immunologiczny rozpoznałby tę hybrydę jako wroga i zniszczył antyciałami, zanim kokaina dostałaby się do mózgu. Janda twierdził, że udało mu się, na razie tylko u szczurów, dokonać tego i zmusić ich system immunologiczny do wytworzenia przeciwciał, które niszczyły przyklejoną do dużych protein kokainę, zanim dotarła do receptorów na neuronach w mózgu. Takie antyciała wytwarzane są jako reakcja organizmu na np. obecność szczepionki. Janda wstrzykiwał opracowane przez jego instytut szczepionki szczurom – oczywiście nie powiedział, co było substancją czynną takiej szczepionki – aby potem podać im kokainę. Kokaina nie docierała do receptorów na neuronach w mózgu szczurów w eksperymencie, w efekcie czego nie zagryzały się nawzajem. To był najlepszy dowód, że szczepionka działa, bowiem szczury na kokainie przeistaczają się w bestie. Nie tylko szczury zresztą. Psy do walki często także podnieca się kokainą.
Janda twierdził, że opracowanie takiej szczepionki dla ludzi to kwestia krótkiego czasu.
Nie mógł w tym momencie nie myśleć o firnie. A także o sobie i własnej przygodzie z kokainą. Wtedy, kilkanaście lat temu, w innej dzielnicy tego miasta, gdy miał już kokainę w sobie, czasami zastanawiał się nad mechanizmem jej działania. To, co wymyślił ten młody chemik, szczególnie receptory na komórkach nerwowych – neuronach – w mózgu, też przychodziło mu czasami do głowy. Te receptory na neuronach – to jak dziurka od klucza do mózgu. Gdy klucz nie pasuje, nic nie przedostanie się do środka. Chyba że jest tak małe jak molekuła kokainy, która przepchnie się bez kłopotu przez każdą dziurkę. Już wtedy w Tulane poznał dokładnie ten mechanizm. Ale nigdy nie przyszłoby mu do głowy, aby zwiększyć rozmiary klucza na tyle, aby nie pasował do tej dziurki. Sprytny Janda pomyślał o tym.
Poza tym, gdy na tej sali padło sformułowanie «receptory na neuronach», przypomniała mu się wyjątkowo smutna historia młodej doktorantki, Candace Pert, z Georgetown University w Waszyngtonie. Jim także znał tę historię. Od dnia, w którym mu ją opowiedział, Jim zawsze pił jedną kolejkę za «Candace Pert, kobietę, która dokładnie wiedziała, co się dzieje za błoną śluzową».
To Candace Pert, badając w latach siedemdziesiątych mechanizm działania morfiny, tak bardzo zasłużonej w walce z cierpieniem, jeszcze na studiach odkryła, że na powierzchni neuronów są miejsca, które kształtem i wielkością pasują do molekuły morfiny. Jak klucz do zamka. To przez te miejsca morfina przedostaje się do komórek. I właśnie w ten sposób uśmierza ból.
Skąd niby neuron miałby mieć na sobie klucz do jakiejś morfiny? Dlaczego organizm przygotował sobie dziurkę od klucza, którego istnienia jednak nie mógł przewidzieć? A może istnieją substancje podobne pod względem struktury i działania do morfiny, wytwarzane wewnątrz organizmu? Są. Oczywiście, że są. Tak jak morfina łagodzą ból, wpływają na nastrój, wywołują uczucie przyjemności, a czasami nawet euforię. Nazywają się endorfmy, «wewnętrzne morfiny». Ujmując to obrazowo, można powiedzieć, że orgazm to nic innego jak zatapianie mózgu endorfinami. Tak samo zresztą jak lęk skazańca tuż przed egzekucją na krześle elektrycznym. Wbrew pozorom w obu przypadkach skład chemiczny substancji w mózgu jest identyczny.
Mało kto wie, że to od odkrycia Candace Pert rozpoczęła się fascynująca i trwająca nieprzerwanie do dziś historia molekuł emocji. Właśnie jej odkrycie pozwoliło zacząć myśleć o tym, że ludzie to mieszanina nukleotydów, pamięci, pragnień i protein. Gdyby nie receptory na neuronach, z pewnością nie byłoby poezji.