Выбрать главу

– Marilyn w zasadzie pracowała na pediatrii. Dzieci kochały ją, bo śmiała się cały czas. Tylko gdy umierało jakieś dziecko, miała łzy w oczach. Płakała zawsze w toalecie. Żeby dzieci tego nie widziały. Thommy był patologiem. Kroił trupy, żeby znaleźć w nich coś ważnego. Dzięki temu, co znajdował, można było ratować życie innych. Chociaż był bardzo potrzebny, nikt go nie podziwiał. Oprócz Marilyn. On to chy­ba jakoś czuł. To było tak dawno temu, a ja pamiętam każdy szczegół. Einsteina przywieźli przed północą. Był nieprzytomny. Umarł krótko po północy. To był poniedziałek, osiemnastego kwietnia pięćdziesiątego piątego roku. Byłam wtedy tutaj najmłodszą praktykantką. Wydaje mi się, jakby to było wczoraj. Sprzątałam wtedy pierwsze, parter i piwnicę. Patologia jest w piwnicy. Thommy oczywiście znał i podziwiał Ein­steina. Był dla niego niedoścignioną mądrością. Każdy w Princeton znał Einsteina. Chociażby z powodu tych wszystkich dziennikarzy, którzy tu­taj na campusie za Einsteinem gonili jak stado wilków.

Gdy Thommy przyszedł na dyżur, Einstein leżał już na stole. Thom­my najpierw nie chciał robić tej sekcji. Przyszedł na górę do Marilyn i po­wiedział jej o tym, bardzo zdenerwowany. Po kilku minutach dał się przekonać i wrócił do piwnicy. To, co tam dalej się działo, znam w szcze­gółach od Marilyn. Ja myślę, że Thommy to zrobił dla niej. Żeby go po­dziwiała i była dumna z niego. Wszyscy mówią, że to niemożliwe, aleja wiem swoje. Widziałam, jak on patrzył na Marilyn. Thommy zrobił straszną rzecz. Najpierw wykonał normalną autopsję i potem nagle na­szło go to uczucie. Ta jedna, jedyna, niepowtarzalna szansa w jego życiu. Wziął piłę, przeciął czaszkę Einsteina i wydobył z niej jego mózg. Po­dzielił go skalpelem na dwieście czterdzieści równych kostek i wsadził do dwóch trzylitrowych słoików z napisem Costa Cider i zalał formaliną. Jeden ze słoików przykrył szczelnie drewnianym, a drugi szklanym wie­kiem. Oba słoiki wyniósł z piwnicy. Postanowił, że nikomu ich nie odda. Pustą czaszkę Einsteina wypchał gazetami zawiniętymi w folię i zamknął tak, aby nikt tego nie zauważył. Wyobraża pan to sobie? Stare pomięte gazety zamiast mózgu w czaszce Einsteina??? Gdy Marilyn mi to opo­wiedziała, nie chciałam uwierzyć. Jak on mógł to zrobić?

Na chwilę zamilkła, oddychając ciężko.

Obraz czaszki Einsteina wypchanej gazetami był jak scena z maka­brycznego filmu. Porażał grozą i nonsensem. Einstein był dotąd dla nie­go jak pomnik. Kwintesencja inteligencji. Einstein bez mózgu, z czasz­ką wypchaną papierem, nagle wydawał się nieistotny i poniżony. Nie, to nie był film! Tego nie wymyśliłby żaden reżyser. Poczuł się nieswo­jo w tym ciemnym korytarzu jedno piętro nad piwnicą, gdzie odbył się ten satanistyczny rytuał wycinania mózgu Einsteina. Cieszył się, że ta ławka była taka mała, a Murzynka duża. Dzięki temu mógł siedzieć przytulony do niej.

– Na czym to skończyłam? Już wiem. Thommy wiedział o ostatniej woli Einsteina, który życzył sobie, aby jego ciało po śmierci spalić, a prochy rozrzucić w znanym tylko najbliższej rodzinie miejscu. Ein­stein nie chciał mieć żadnego grobu... Wie pan co? Skręcę sobie jesz­cze jednego. Ostatnio dużo palę. To nie jest dobrze, tutaj, w Ameryce.

Zapadła cisza. Wyciągnęła puszkę z tytoniem z przepastnej kiesze­ni fartucha i już po chwili sklejała śliną papierosa. W świetle płomienia zapalniczki jej białe gałki oczne na tle smolistoczarnej twarzy wydawa­ły się monstrualnie duże.

To, co opowiadała ta Murzynka, było sensacyjne. Ani przez chwilę nie wątpił, że mówi prawdę. Miał, dawno temu, jeszcze w trakcie stu­diów, taką fazę w życiu, że Einstein go fascynował. Prawdą jest, że nie ma grobu. To akurat doskonale pasowało do Einsteina. Bogowie nie ma­ją grobów. Faktem jest także, że mózg Einsteina nie spłonął z resztą je­go ciała, dzięki czemu mógł być wielokrotnie badany przez neurologów. Badania neuroanatomiczne potwierdziły jego wyjątkowość. To wszyst­ko wiedział od dawna. Natomiast nie miał absolutnie pojęcia, że kryje się za tym taka niesamowita historia. Murzynka tymczasem opowiadała:

– Tego, co zrobił Thommy, nikt mu nie polecił ani mu na to nie ze­zwolił. On uważał, że nie musiał mieć na to pozwolenia, bo, jak mówił, «Einstein należał do wszystkich». Nawet gdy wszystko się wydało, nie chciał oddać tego mózgu. Marilyn mówiła mi, że Thommy zrobił to dla ludzi, a nie dla sławy. Wierzył, że mając to, co najważniejsze w Ein­steinie, jego mózg, uda się kiedyś odtworzyć całego Einsteina. On był takim nawiedzonym dziwakiem. Kroił codziennie trupy, ale mimo to był największym romantykiem w całym tym budynku. Dlatego Marilyn tak go lubiła. Ale tego, co zrobił Einsteinowi, nigdy mu nie wybaczyła. Thommy bardzo cierpiał z tego powodu.

Murzynka zaciągnęła się głęboko i przestała mówić. Tajemniczy Thommy miał wiele racji. Ale wtedy, w 1955 roku, ani on, ani nikt in­ny nie mógł wiedzieć, że do sklonowania człowieka nie potrzeba niko­mu wyjmować mózgu z czaszki. Odpowiednio przechowana odrobina krwi, włos lub tkanka skóry w zupełności wystarczą. Kompletny mate­riał genetyczny człowieka jest w jądrze każdej pojedynczej komórki. Neurony z mózgu nie różnią się pod tym względem od innych, bardziej «prozaicznych» komórek. Thommy prawdopodobnie chciał być po pro­stu pewien i dla pewności właśnie zabezpieczył w formalinie ponad ki­logram materiału do klonowania. I wiedział też, że ze wszystkich ko­mórek najważniejsze u Einsteina były te w mózgu.

– Thommy musiał odejść z Princeton – podjęła swoją opowieść Murzynka. – Ale i tak nie oddał tych słoików z mózgiem Einsteina w formalinie. Pół roku po tym, jak odszedł, Marilyn wyszła za mąż i przenio­sła się do Kanady. Nie wiem dokładnie, co stało się z Thommym. Ktoś mi mówił, że spotkał go ostatnio na jakimś uniwersytecie w Kansas.

W tym momencie ktoś z hukiem otworzył drzwi w końcu korytarza. Snop światła z latarki zaczął przesuwać się powoli po ścianach. To mu­siał być strażnik. Murzynka zerwała się gwałtownie i zniknęła za drzwiami toalety. Za chwilę światło latarki strażnika dotarło do ławki, na której siedział Jakub. Strażnik stanął na wprost niego i zaświecił la­tarką prosto w oczy.

– Czy pan wie, że palenie tutaj jest poważnym wykroczeniem? Mógłbym pana ukarać mandatem od tysiąca dolarów w górę – powie­dział głos za światłem latarki. I dodał ze śmiechem: – Ale nie ukarzę, ponieważ doskonale wiem, że do palenia namówiła pana Virginia. Tyl­ko jej tytoń może tak okropnie śmierdzieć. Gdy wyjdzie już z toalety, gdzie się teraz ukrywa, niech pan jej powie, że przedostatni raz jej to uchodzi na sucho. – Zaśmiał się tubalnie i odszedł w kierunku schodów prowadzących do piwnicy.

On cały czas milczał, trochę oszołomiony opowieścią Virginii, któ­ra długo nie wychodziła ze swojej kryjówki w toalecie. W pewnym mo­mencie uchyliła drzwi i zapytała szeptem:

– Już sobie poszedł?

Gdy potwierdził, wyszła energicznym krokiem z toalety i złapała swoje wiadro:

– Teraz muszę już iść. On będzie wracał za kwadrans i zamknie ca­ły budynek, a ja zapomniałam dzisiaj swoich kluczy. Wie pan co? Pan nie tylko chodzi jak Thommy. Ma pan także podobny do niego głos – powiedziała, znikając za zakrętem korytarza.

Gdy już jej nie było, przypomniał sobie, że miała mu pokazać, gdzie jest automat z colą. Zawołał ją. Nie odpowiedziała. Wszedł do toalety, znalazł małą fontannę z wodą pitną i schylił głowę tak, aby strumień obmył mu twarz. Trwał tak schylony jakiś czas. Po chwili, nie wyciera­jąc twarzy, wrócił do centrum komputerowego. Zakończył instalację programu, przygotował krótki opis procedury uruchamiania programu, wysłał e-mail z informacją o tym, co zrobił, do profesora i w Internecie zamówił taksówkę. Wyłączył komputer i wyszedł na korytarz. Przecho­dząc obok ławki przy toalecie, poczuł niepokój. Nie mógł usunąć z pa­mięci obrazu zwłok Einsteina z otwartą czaszką wypełnioną gazetami. Ruszył biegiem do wyjścia. Taksówka już czekała.

– Niech mnie pan zawiezie gdzieś, gdzie można napić się piwa – polecił taksówkarzowi.

W hotelu znalazł się około północy. Tej nocy śnił o Thommym, Virginii, tajemniczej Marilyn i teorii względności. Gdy następnego dnia, jadąc po śniadaniu hotelową limuzyną na stację kolejową mijał cam­pus, przypomniał sobie zdarzenia ostatniego wieczoru i postanowił, że dowie się wszystkiego co tylko możliwe o człowieku, który uratował mózg Einsteina przed spaleniem. Zacznie już dzisiaj, w Nowym Jorku, gdzie będzie za godzinę. Jego pociąg do Penn Station na Manhattanie potrzebuje chyba dokładnie tyle.

Poza tym nie mógł się doczekać, aby tę historię o mózgu Einsteina jak najszybciej opowiedzieć jej. Odkąd j ą znał, zauważył, że zdarzenia, uczucia i myśli nabierają prawdziwego znaczenia dopiero gdy podzieli się informacją o nich właśnie z nią. Z Natalią było dokładnie tak samo.

Nie napisze jej o tym. Opowie. Właśnie tak. Usiądzie przed nią i pa­trząc jej w oczy, opowie. Jeszcze tylko jedna noc i jeden dzień. To szybko minie. Poza tym w Nowym Jorku czas biegnie szybciej. To oczywiście nie była prawda absolutna, tylko względna. Tak relatywi­styczna i einsteinowska. Wiedział o tym od czasu Nowego Orleanu, identycznie leniwego i powolnego jak Teksas. Gdy w Nowym Jorku wiadomości zbliżały się już do prognozy pogody, w Teksasie nie zdą­żyła się skończyć pierwsza reklama po przywitaniu spikera.

Skyline Manhattanu majaczył w oddali, gdy jego pociąg wjeżdżał do tunelu pod Hudson River. Jutro wieczorem leci do Paryża, aby ją spotkać. J-U-T-R-O – przeliterował sobie powoli to słowo w myślach, kontemplując je i ciesząc się jak dziecko.

ONA: Jakubku, czy ja kiedyś mówiłam Ci, jak bardzo lubię myśleć o Tobie? Pewnie mówiłam, ale lubię także myśleć, że jeszcze nie mówiłam. Dzisiaj myślałam o Tobie wiele razy.

Muszę Ci coś koniecznie opowiedzieć. Asia mnie chyba zabije, bo powie­działam jej, że idę tylko do pokoju poprawić makijaż, a tak naprawdę uciekłam do tej Internet Cafe na dworcu metra i piszę do Ciebie. Asia, odkąd się znamy, zabijała mnie już wiele razy, więc z pewnością jakoś to przeżyję.

Ty uwielbiasz takie historię, bo Ty lubisz wyłapywać zdziwienia. Oraz wzru­szenia. Dzisiaj byłam bardzo zdziwiona, l wzruszona także. Nieprawdopodob­nie. Ale od początku.