Выбрать главу

Wysyłał też listy zostawiane na dyskietkach przez gości.

Dzisiaj miał do wysłania trzy. Dwa były od tej ślicznej Polki spod osiemnastki na pierwszym piętrze. Dwa dni temu oderwała go od komputera, gdy wracała z koleżankami nad ranem z dyskoteki. Były rozba­wione i kokietowały go. Weszły do hotelu tanecznym krokiem, rozsia­dły się frywolnie w fotelach przed recepcją, a po chwili jedna z nich pobiegła po szampana do pokoju.

Ona miała rozrzucone w nieładzie włosy, obcisłą zieloną bluzkę z dekoltem odsłaniającym cienką tasiemkę zielonego stanika. Nie mógł określić koloru jej oczu. Miał wrażenie, że zmieniają się od zielonego do ciemnobrązowego.

Gdy już pili słodkiego włoskiego szampana, ona nagle wstała i weszła do niego za ladę recepcji, chcąc podgłośnić radio, gdy akurat śpiewał Bryan Feny. Wtedy zobaczyła w pokoju za recepcją monitor jego kompu­tera ze stroną ich hotelu i bez ogródek zapytała, czy może wysłać e-mail.

Gdy powiedział, że oczywiście może, bez słowa zostawiła go i usia­dła przed komputerem. Sama znalazła sobie program pocztowy na dys­ku ich hotelowego komputera i zaczęła pisać.

Miał wrażenie, że świat przestał dla niej istnieć...

Zdążył wypić z jej koleżankami szampana, gdy ona wreszcie dołą­czyła do nich. Była milcząca. Nie powiedziała już ani słowa.

Miał wrażenie, że nic dla niej nie istnieje. Nagle wstała, życzyła im dobrej nocy i odeszła. Jej koleżanki spojrzały na siebie wymownie, ale nie skomentowały tego.

Stawała się tajemnicza.

Dzisiaj miał za chwilę wysłać dwa listy, które zostawiła na dyskiet­ce w swojej przegródce.

Zbliżała się szósta.

Wywołał program pocztowy, przeniósł listy z dyskietki do kolejki listów do wysłania i wmawiając sobie, że to tylko mimowolnie, że to tak jakoś się tylko niefortunnie złożyło, zaczął czytać pierwszy:

Paryż, 16 lipca

Bardzo mi Ciebie brak, Jakubku...

Od 3 dni nagle czuję do bólu, jak bardzo wkroczyłeś w moje życie i co się dzieje ze mną, gdy z niego emigrujesz.

Czuję się opuszczona w samym centrum tego tłumu obok mnie w tym czarno-białym Paryżu bez duszy, który powinien być kolorowy, jak obiecywano w katalogu, który studiowałam nieustannie w Warszawie.

Bądź już, proszę, bądź...

Wysłał ten list i «mimowolnie» otworzył, zafascynowany, ten drugi:

Paryż, 16 lipca

Bardzo, bardzo, bardzo dziękuję Ci, Ty mój mądry i cudny.

Dziękuję Ci za wszystko, za to, że pomyślałeś, że moglibyśmy się zoba­czyć, za to, że przylecisz dzisiaj tutaj TYLKO dla mnie i że będziesz tylko ze mną. Wiem, że przeczytasz to w samolocie (nie wyobrażam sobie, że kto jak kto, ale Ty mógłbyś nie zauważyć, że jest wtyczka modemu przed Twoimi ocza­mi!), a gdy Ty będziesz to czytać, ja będę spała jeszcze niespokojnym snem zakochanej nastolatki.

Jaki kolor mają mieć na lotnisku moje wargi jutro rano? Jaki lubisz naj­bardziej?

Czy pewne kolory smakują inaczej niż inne?

Ty pewnie i to wiesz...

Uśmiechnął się i pomyślał, że dzisiaj chciałby bardzo, bardzo być Jakubkiem...

Nadszedł czas «listów w szczelinę».

Jeszcze raz uruchomił program pocztowy i ściągnął wszystkie maile z ich serwera.

Były tylko dwa. Jeden do niego, od brata z Warszawy, i jeden do niej, od tego Jakubka.

W nagłówku napisanym po angielsku prosił odbiorcę tego listu w ho­telu o niezwłoczne, natychmiastowe i absolutnie priorytetowe poinfor­mowanie adresatki o zmianie terminu jego przylotu z Nowego Jorku do Paryża, a w części prywatnej, napisanej po polsku i adresowanej do niej, informował, że nie przyleci TWA800, tylko DL278, i że ma czekać na niego o pół godziny później przy innej bramie. Zakładając, że odbiorca e-mailu nie zrozumie polskiego, kończył go tekstem, który go rozbawił:

Kochanie, tam na lotnisku w Paryżu, gdy już się zobaczymy, nie pozwól mi się zapomnieć. Przypominaj mi nieustannie, że jesteśmy tylko przyjaciółmi. Chyba że i Ty się zapomnisz. Jeśli tak, to mi nie przypominaj. Takie zapomnie­nie może zdarzyć się nawet najlepszym przyjaciołom.

Jakub

Nagle ze zdumieniem uświadomił sobie, że ona nosi obrączkę na palcu prawej dłoni. Pomyślał, że ta obrączka nie jest od tego Jakubka. Teraz także zrozumiał, dlaczego zamówiła budzenie i taksówkę na tak wcześnie rano. Wydrukował ten e-mail i postanowił dać jej go osobi­ście, gdy będzie rano schodzić do taksówki.

ONA: Zamówiła budzenie, nastawiła swój budzik i wzięła drugi od Alicji. Tak dla bezpieczeństwa.

Obudziła się i tak sama pół godziny przed budzikami. Zadzwoniły oba o wpół do siódmej i zaraz potem telefon. Naga i ociekająca wodą wyskoczyła spod prysznica, aby uciszyć to wielokrotne budzenie. Wy­dawało się jej, że cały hotel słyszy, że ona właśnie wstaje.

Teraz stała pod prysznicem i cieszyła się, że to już tuż-tuż...

Spotykali się, spotykali się naprawdę!

Wkładała nową zieloną bieliznę, spryskiwała się jego ulubionymi perfumami, wkładała nową sukienkę, którą kupiła przed wyjazdem w Warszawie. Nakładała makijaż. Chciała być dzisiaj od rana wyjątko­wa i śliczna.

Czy była w nim naprawdę zakochana?

Cieszyła się, że przylatuje tak rano. Nie musiała walczyć z uczuciem niecierpliwości, które miała od momentu, gdy tutaj przyjechały. Wie­czorami dokuczało jej to najbardziej. Otwierała wtedy wino i «rozmięk­czała» to uczucie, wpadając w romantyczno-rozpustny nastrój. Jeśli nie udało się tego opanować alkoholem, zostawiała wszystko i szła do Inter­net Cafe w pobliżu ich hotelu i pisała mu o wszystkim, co czuje.

Dzisiaj też na pewno wpadnie w ten romantyczno-rozpustny nastrój, ale dzisiaj nigdzie nie pójdzie. Nawet nie chciała odpowiedzieć sobie samej, co zrobi dzisiaj, gdy ten nastrój nadejdzie.

Nadejdzie...?!

On już jest. Czuła go dokładnie. A nie było jeszcze nawet ósmej rano. Gdy już zaakceptowała swój widok w lustrze, wyszła z pokoju.

O ósmej taksówka miała czekać na nią przed hotelem.

Hotel był jeszcze ciągle cichy i pusty. Przechodząc koło recepcji, poczuła zapach świeżo parzonej kawy, ale nie było tam tego sympa­tycznego polskiego recepcjonisty.

Taksówka już czekała. Upewniła się, że właściwa. Arabski kierow­ca wysiadł w pośpiechu i kłaniając się otwierał drzwi...

Zawracali, gdy nagle wydało się jej, że z hotelu wybiegł recepcjoni­sta. Powiedziała po angielsku do taksówkarza, żeby zatrzymał się na chwilę, ale nie zrozumiał. Skręcili nagle w boczną ulicę i już nie była pewna, czyjej się to tylko nie wydawało.

Usiadła wygodnie.

Uśmiechnęła się do siebie. Był przepiękny słoneczny dzień w Pary­żu, a ona jechała do niego.

To już naprawdę tuż-tuż – pomyślała.

Recepcjonista: O wpół do siódmej zadzwonił, aby ją obudzić. Nie wydawało mu się, aby miała zaspany glos.

Potem wysłał potwierdzający maił na adres Jakubka i tuż przed siódmą odłączył modem. Pół godziny później przywieźli codzienne ga­zety. Musiał je roznieść po hotelu. Ale przedtem postanowił napić się kawy. Poszedł do małej kuchenki obok recepcji i włączył automat do kawy.

Potem zapakował gazety do specjalnej torby, przewiesił ją przez ra­mię i wjechał windą na ostatnie piętro. Schodząc na dół piętro po pię­trze, kładł gazety przed drzwiami wszystkich zajętych pokoi.

Gdy wysiadał z windy na pierwszym piętrze, zauważył ją schodzą­cą po schodach.

Chwilę później, kładąc jedną z gazet, zobaczył ten nagłówek.

Rzucił torbę i zaczął biec na oślep po schodach w dół. Widział ją, jak wsiada do taksówki. Krzyczał jej imię jak oszalały, ale taksówka nagle skręciła w boczną ulicę i stracił ją z oczu.

ON: Sączył powoli chianti, czekając, aż strona CNN ukaże się na jego monitorze.

Było mu dobrze i przytulnie. Światła w samolocie były przyciem­nione, na ekranie telewizora w oddali zmieniały się obrazy filmu, które­go tytułu nawet nie znał, dookoła szumiały uspokajająco miarowo pra­cujące silniki.

Cały ten zgiełk ostatniego tygodnia, najpierw w trakcie kongresu w Nowym Orleanie, potem w Princeton i Nowym Jorku, cały ten idio­tyczny stres dzisiaj w drodze i na lotnisku wydawały mu się teraz czymś, co się zdarzyło przed laty. Czymś nieważnym.

Zamknął na chwilę oczy. Wino w jego organizmie i to «nastrojowe wyczerpanie» sprawiły, że poczuł się, jak ona by to ujęła, błogo.

Sprawdzi jeszcze tylko tę prognozę pogody dla Paryża na jutro, wy­łączy laptop i postara się zasnąć.

Otworzył oczy. Strona CNN była już w całości na ekranie monitora.

Zaczynała się wiadomością z ostatniej chwili, wyświetloną na ekra­nie wytłuszczoną czcionką. Zaczął czytać:

On July 17, 1996, at 2031 EDT, a Boeing 747-131, crashed into the

Atlantic Ocean, about 8 miles south of East Moriches, New York, after taking offfrom John F. Kennedy International Airport (JFK). The airplane was being operated on a regularly scheduled flight to Charles De Gaulle International Airport (CDG), Paris, France, as Trans World Airlines Flight TWA800. The airplane was destroyed by explosion, fire, and impactforces with the ocean. Ali 230 people aboard were killed.

W miarę jak czytał, zaczął drżeć na całym ciele. Nie mógł utrzymać w dłoni kieliszka i wiedział, że jeśli zaraz nie wstanie, dostanie ataku astmy. Zaczynał się dusić. Wiedział, co będzie. Pamiętał to od czasów Natalii.

Wyrwał kabel modemu z telefonu, laptop upadł mu na podłogę, a on przepychał się do przejścia między fotelami. Było mu zupełnie obojęt­ne, że depcze wszystko i wszystkich po drodze.

Nagle obok zjawiła się stewardesa.

Złapał ją gwałtownie za rękę i wyszeptał:

– Pani płakała, bo... bo oni wszyscy zginęli, prawda?

Z niedowierzaniem i przerażeniem spojrzała mu w oczy i zapytała:

– Skąd pan wie?

– Z CNN, byłem przed chwilą na ich stronie...

– Ach tak – powiedziała i spojrzała na jego laptop, leżący na podło­dze pod oknem. – Tak, płakałam... bo oni zginęli. Ale proszę, niech pan nie mówi o tym nikomu. Dowiedzą się sami w Paryżu. Proszę!