On zatrzymał się w hotelu La Louisiane na Saint Germain. Stary, wygodny hotel z atmosferą, z doskonałą przytulną restauracyjką, mieszczącą się w przybudówce przylegającej do podwórza porośniętego winoroślą.
Według niego najbardziej romantyczny hotel w Paryżu.
Jazda kabrioletem odświeżyła ich oboje.
Nie mówili dużo, tylko od czasu do czasu spoglądali sobie w oczy, a ona czasami wysuwała rękę, aby go tak mimochodem dotknąć, gdy zmieniał biegi.
Było pełno świątecznej czułości w tym samochodzie w drodze na Saint Germain.
Zaparkował auto w garażu pod hotelem, odebrał klucze do pokoju i po chwili cieszyli się chłodem wysokich murów.
Zamówił szampana. Kiedy już stali z kieliszkami w dłoniach, ona powiedziała:
– Jakubku, ja jeszcze nigdy tak bardzo za nikim nie tęskniłam.
On nie mógł nic powiedzieć. Dotknął tylko lewą ręką jej policzka.
Postanowili, że od dzisiaj zawsze będą pili zdrowie taksówkarzy z Manhattanu, szczególnie hinduskich.
Potem ona poszła do łazienki wziąć prysznic.
Został sam w pokoju, z łazienki dochodził szum prysznica, a on wiedział, że mimo ogromnej fascynacji i emocji, które w nim budziła, nie pójdzie do tej łazienki. Chciał tego bardzo, ale lęk przed tym, że mógłby coś zepsuć lub naruszyć w tym opartym na całkowitym zaufaniu związku, był większy. Szczególnie dzisiaj, po tym, co przeżyli.
Wyciągnął z walizki prezent, który dla niej przywiózł. Położył go na łóżku i usiadł z gazetą na pluszowej wykładzinie między łóżkiem i ścianą i czekając na nią próbował czytać.
Po chwili zasnął.
ONA: Stała pod prysznicem i czuła, jak przychodzi do niej ta błogość. Czuła, że spłukuje przeżycia tego poranka, który był jak historia z książki, którą ktoś jej przeczytał. Ona nigdy nie czytała takich książek. Szkoda jej było czasu.
Zdecydowała, że teraz od czasu do czasu będzie czytać.
Myślała, że on wejdzie do tej łazienki. Czekała. To uprościłoby tak wiele.
Była pewna, że nikt nikomu nie może ufać bardziej, niż ona jemu ufała.
Pragnęła go straszliwie. Czuła, że dzisiaj jest ten dzień.
Czekała, ale on nie przyszedł.
Okryta tylko białym ogromnym ręcznikiem wyszła z łazienki.
Pomyślała, że przy nim puszczają wszelkie bariery. Dotychczas tylko przy mężu mogłaby wyjść z łazienki owinięta jedynie ręcznikiem.
Na łóżku zobaczyła zapakowane w kolorowy papier i przewiązane czerwoną wstążką pudło.
Jakub leżał między łóżkiem i ścianą i spał.
Musiał być strasznie zmęczony po locie i tych przeżyciach.
Pewnie dlatego nie przyszedł do łazienki...
Uśmiechnęła się.
Jeśli on już teraz zasypia przy mnie nagiej w łazience, to co będzie później... – pomyślała z przewrotnym uśmiechem.
Zdjęła koc z łóżka i przykryła go.
Sama położyła się na łóżku; nie będąc pewna, że to prezent dla niej, nie odpakowała pudła.
Wsłuchiwała się w jego równomierny oddech i zastanawiała, czy go kocha...
Kiedy się obudziła, nie otworzyła od razu oczu, czując, że coś się dzieje.
Nagle ręcznik, którym była przykryta, zsunął się z niej. Poczuła ciepło na podbrzuszu. Leciutko przymrużyła powieki.
On stał przy łóżku i dotykał wargami jej brzucha.
Udawała, że śpi, obserwując go przez przymrużone powieki.
Patrzył na nią zafascynowany, ale po chwili delikatnie, starając się jej nie zbudzić, przykrył ją ręcznikiem i odszedł.
Gdy wrócił z łazienki, zastał ją ubraną.
Zrobiło się późno i postanowili zjeść kolację w restauracji na dole.
Zadzwonił do recepcji i zarezerwował stolik.
Potem z uśmiechem wręczył jej prezent, ale ona zapytała, czy mogłaby najpierw cieszyć się kolacją z nim, a dopiero potem prezentem.
Powiedział jej, że wygląda prześlicznie.
Zeszli na dół. W restauracji rozbrzmiewała cicha muzyka fortepianowa, gdy kelner prowadził ich do stolika przy oknie.
Paryż, on, świece, muzyka... Czuła się taka szczęśliwa.
Kartę dań mieli tylko po francusku, więc powiedziała, że dzisiejszego wieczoru będzie polegać wyłącznie na jego guście.
Zaczął zamawiać najróżniejsze dania, których nazw nie znała, a które brzmiały po francusku jak nazwy kwiatów. Ona tylko przypominała mu, że jej kieliszek znowu jest pusty. Uśmiechał się i udawał, że poucza kelnera.
Żartowali, śmiali się, zastanawiali nad fenomenem ich przyjaźni. Opowiadali, co dzieje się z nimi, gdy tęsknią za sobą.
W pewnym momencie on wstał i poprosiwszy o pozwolenie, wyszedł.
Zastanawiała się, jak mu dać znać, że chce wrócić po kolacji z nim do jego pokoju.
Wiedziała, że bez zachęty nigdy jej tego nie zaproponuje.
Z zamyślenia wyrwał ją pocałunek w szyję. Stał za nią; uniósł jej włosy znad szyi i całował ją. Chciała, żeby to trwało jak najdłużej.
Odwróciła głowę, prowokując spotkanie ust. Lecz on zdążył odsunąć głowę. Usiadł naprzeciwko niej.
Zastanawiała się, dlaczego to robi: czy jest taki nieśmiały, czy tak boi się odrzucenia?
Po kolacji zaproponował, że odwiezie ją do hotelu.
Była rozczarowana, choć spodziewała się tego. Uśmiechnęła się tylko i przystała na to. Zaproponował, że po drodze pokaże jej Champs-Elysees w nocy.
Ruch samochodów był ogromny. Posuwali się w ślimaczym tempie, pozdrawiani przez turystów takich jak oni. Wszyscy wiedzieli, łącznie z policją, że większość kierowców ma alkohol we krwi, ale w Paryżu o północy nikogo to nie interesowało. Cieszyła się, że może to przeżyć. Była podniecona.
Nagle wpadła na genialny pomysł. Zapytała go, czy mogłaby poprowadzić.
Chciała poczuć, jak jedzie się nocą na Champs-Elysees w pobliżu Łuku Triumfalnego, w rzece innych aut.
Zgodził się natychmiast. Stanęli na chwilkę i zamienili się miejscami.
Objechała Łuk Triumfalny i skręciła w ulicę prowadzącą do jego hotelu.
Popatrzył na nią zaciekawiony. Uśmiechnęła się i powiedziała, że zostawiła coś bardzo ważnego w jego pokoju, mianowicie prezent od niego. Dodała gazu.
Wiedziała, że on już wie, że właśnie dała mu przyzwolenie.
Dotknął jej ust i powiedział:
– Jedź szybciej.
Już w windzie zdjęła apaszkę z szyi, obrączkę z palca, złoty łańcuszek, który miała pod apaszką. Przy wychodzeniu zdjęła buty.
Gdy tylko znaleźli się w pokoju, rozpięła mu koszulę.
Rozebrał ją, wziął na ręce i zaniósł na łóżko.
Całował ją wszędzie. Robił z nią cudowne rzeczy.
Nareszcie o nic nie pytał.
Cały czas szeptał, jak piękna jest dla niego, jak bardzo jej potrzebuje i jak bardzo tęsknił. Ale doprowadzał ją do prawdziwej ekstazy w tych momentach, gdy szeptem opowiadał, co za chwilę zrobi. Gdzie ją pocałuje, gdzie dotknie i co czuje, gdy to robi.
Potem, nad ranem, gdy zasypiała, uśmiechając się do siebie, czuła jego dłoń na swojej piersi i nawet nie próbowała zastanawiać się nad tym, co się stało.
Wiedziała, że to się jeszcze dzieje i że teraz ta muzyka w pokoju i ta cisza to tylko tak dla uspokojenia. Dotknęła palcami jego warg. Nie spał i odwrócił się do niej.
Czekała, aż to zrobi.
@10
Sześć tygodni później..
ONA: Ubierała się za niskim parawanem z materiału w orientalne kwiaty. W pokoju było okropnie duszno. Jej ginekolog, starszy, siwy mężczyzna w okularach, siedział za biurkiem ustawionym na środku pokoju, w połowie drogi między parawanem a fotelem, na którym przeprowadzał badania. Notował coś w grubym skoroszycie.
Zastanawiała się, dlaczego nie czuła wstydu, gdy leżała na tym okropnym fotelu z rozwartymi nogami, ale gdy tylko badanie się skończyło i musiała przejść od połowy w dół naga z fotela za parawan obok jego biurka, poczuła autentyczne zawstydzenie i skrępowanie.
– Jest pani w szóstym tygodniu ciąży – powiedział, wstając od biurka i przychodząc do niej za parawan. – Musi pani radykalnie zmienić tryb życia, jeżeli chce pani urodzić to dziecko. Po ostatnim poronieniu wie to pani tak samo dobrze jak ja, prawda?
Jej mąż zdecydowanie nie chciał dzieci.
«Ja chcę trochę pożyć. Popatrz na Aśkę, jak jest udupiona przez tego dzieciaka. Nie. Absolutnie nie! Nie teraz. Poczekamy jeszcze kilka lat» – mówił i wracał do swoich projektów, które trzymały go w pokoju, gdzie stał komputer, jak kraty w celi.
Kiedyś odstawiła tabletki, nie mówiąc mu o tym. Skończyła trzydzieści lat i czuła, że czas jej ucieka. Taka reakcja wylęknionej, «starzejącej się» kobiety, która poczuła się nagle biologicznie bezużyteczna.
Kiedy już będzie, on je zaakceptuje – myślała.
Poroniła. Mąż nawet się nie dowiedział. Wysyłała go do apteki po torby podpasek. Zakrwawiła potwornie kilka prześcieradeł. Wmówiła mu, że ma «wyjątkowo ciężki okres». Dziwił się, że musi całe pięć dni przeleżeć w łóżku. Gdy płakała, myślał, że z bólu. Miał rację. Ale mylił ból podbrzusza z zupełnie innym bólem.
Z zamyślenia wyrwał ją głos ginekologa.
– Niech się pani nie martwi. Tym razem zadbamy o panią i wszystko będzie dobrze.
– Tak. Oczywiście – odpowiedziała zmieszana, zapinając guziczki spódnicy. – Czy mógłby mi pan dokładnie powiedzieć, kiedy... kiedy zaszłam w ciążę?
– Mówiłem już pani. To, według moich szacunków, szósty tydzień. Plus minus cztery doby.
Spojrzał w kalendarz na biurku.
– Niech pani przyjdzie za tydzień. O tej samej porze. Trzeba ustalić szczegółowy plan utrzymania tej ciąży. Musi się pani liczyć z tym, że ostatnie miesiące spędzi pani na podtrzymaniu w klinice.
Wstał zza biurka, podał jej rękę i powiedział:
– Niech pani teraz unika stresu i dobrze się odżywia.
Wyszła z jego gabinetu prosto na ciemną klatkę schodową, pełną papierosowego dymu.
Oparła się plecami o ścianę obok drzwi prowadzących do gabinetu i oddychała ciężko, z trudem łapiąc powietrze. Po chwili, po omacku, dotykając ścian, zaczęła przesuwać się w stronę windy.