Wpisała jego adres: Jakub@epost.de.
Po raz ostatni – pomyślała, wysyłając e-mail. Poczuła ulgę.
To przecież tylko Internet...
Otworzyła folder, w którym przechowywała wszystkie e-maile od niego. Zaznaczyła wszystkie do usunięcia. Program pytał:
Jesteś pewny, że chcesz usunąć te wiadomości? (Tak/Nie)
Siedziała chwilę nieruchomo, wpatrując się w ekran.
– Idiotyczne pytanie! – pomyślała z wściekłością. Nagle poczuła się tak, jakby od jej odpowiedzi na to idiotyczne pytanie zależało czyjeś życie.
Czerwony czy niebieski przewód?! Jeśli przetnie niewłaściwy, wszystko wyleci w powietrze. Jak w tych idiotycznych filmach, w których przystojny i opalony półidiota przecina zawsze właściwe przewody. Przypomniała sobie, że w żadnym filmie nie przecinał czerwonego przewodu...
Zadzwonił telefon. Mąż czekał już w samochodzie na dole. Kliknęła na «Tak». Nic się nie wydarzyło. Świat istniał dalej. Widownia odetchnęła z ulgą.
Wyłączyła komputer. Wstała. Dotknęła prawą dłonią ekranu monitora. Był jeszcze ciepły. Do widzenia, Jakub...
Zgasiła światło i wyszła.
ON: Na kilka godzin przed południem odłączyli ich od Internetu. Straszne. Wszyscy kręcili się po instytucie, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Nagle w kuchni przy automacie do kawy zakłębił się tłum. Ale cel usprawiedliwiał tę tolerowaną spokojnie szykanę: mieli dostać dwudziestokrotnie szybsze łącze.
Po południu odebrał kilka e-maili. Nie było nic od niej. Niepokoił się.
Na dwudziestą był umówiony na wideokonferencję z uniwersytetem w Princeton. U nich na wschodnim wybrzeżu dochodziła czternasta. Zastanawiał się, dlaczego Amerykanie zakładają, że można zrobić wideokonferencję o dwudziestej w Europie i wszyscy będą jeszcze o tej porze w biurach. To pewnie ta ich mocarstwowość, jeszcze im nie przeszła – pomyślał.
Po wideokonferencji wrócił na chwilę do swojego biura. Było już dobrze po dwudziestej drugiej. Chciał tylko wyłączyć komputer i pójść do domu. Ta konferencja z Amerykanami zmęczyła go.
Był e-mail od niej! Nareszcie! Zaczął czytać.
ONA: Umówiła się z sekretarką kwadrans po dwunastej. Otworzyła jej kluczem obie strony biurka.
– Niech pani zabierze wszystkie swoje osobiste rzeczy, a resztę zostawi. Ja to przejrzę i uporządkuję – powiedziała. – Proszę nie siadać na podłodze! – wykrzyknęła. – Pani musi teraz uważać, ja zaraz przyniosę to małe krzesełko z sekretariatu.
Sekretarka wpatrywała się w jej brzuch, po którym nic jeszcze nie było widać, jak oczarowana. Ona tymczasem przyniosła kosz na śmieci spod okna. Otworzyła torbę. Siedziała okrakiem na małym krzesełku z sekretariatu, po prawej stronie miała kosz, a po lewej dużą sportową torbę Nike. Zaczęła opróżniać szuflady. Jedna po drugiej. Gdy sekretarka wyszła na lunch, otworzyła drugą szufladę od dołu po prawej stronie. Tę najważniejszą. Jego szufladę.
Najpierw wyjęła wypaloną zieloną świecę, którą przysłał jej kiedyś, aby mogli «zjeść kolację przy świecach». Otworzyli Chat na ICQ, otworzyli wina, zamówili pizzę, on w Monachium, ona w Warszawie, zapalili świece i zaczęli jeść. To podczas tej kolacji zapytała go, jak wygląda jego matka. Powiedział, że jest piękna. Mówił o niej niezwykłe rzeczy. W czasie teraźniejszym. Dopiero miesiąc później dowiedziała się, że umarła, gdy on był jeszcze studentem. Do kosza.
Potem natrafiła na kserokopię jego świadectwa maturalnego. Chciał – żartując – jej udowodnić, że naprawdę ma maturę. Do kosza.
Poplamiona winem pocztówka z Nowego Orleanu. Odwróciła ją i przeczytała:
Dziękuję za to, że jesteś. Zbyt dawno tego nie robiłem. Tutaj, w tym mieście, jest to odświętne. Jakub.
Do kosza.
Książka o genetyce. Pełna jego uwag, pisanych ołówkiem na marginesach. Na 304 stronie, w rozdziale o genetycznym dziedziczeniu, ten tekst, który ją sparaliżował, gdy odkryła go po kilku miesiącach. Wymazany gumką, ale widoczny pod światło: Chciałbym mieć z Tobą dziecko. Tak bardzo chciałbym.
Do kosza.
Nie! Ona nie może tak robić. Nie wytrzyma tego. Jednym ruchem wyszarpnęła szufladę i wytrząsnęła całą jej zawartość do kosza. Wsunęła pustą szufladę na miejsce i włożyła resztę swoich osobistych rzeczy do torby. Czekała, aż wróci sekretarka, siedząc z pochyloną głową na krzesełku.
W pewnym momencie spojrzała na kosz. Na samej górze leżał model podwójnej spirali z pleksiglasu. Jego maskotka dla niej.
Jestem złą, okrutną, wstrętną kobietą – pomyślała. – Jak mogę mu coś takiego robić?! Właśnie jemu?
Sięgnęła do kosza. Zamknęła oczy. AT, CG, potem znowu CG i potem trzy razy AT... Do pokoju weszła sekretarka.
– Niech pani nie płacze. Wróci pani do nas. Urodzi pani dzidziusia, trochę podchowa i wróci do nas.
Nie. Nie wrócę tutaj. Już nigdy tutaj nie wrócę – pomyślała. Wstała. Podniosła torbę.
Pożegnała się z sekretarką i wyszła z biura.
Mąż czekał na dole w samochodzie. Palił papierosa i czytał gazetę. Gdy ją zauważył, natychmiast wysiadł z samochodu, aby pomóc wstawić torbę z rzeczami do bagażnika. Ruszyli.
– Mówiłam ci tyle razy, abyś nie zawracał tutaj w ten sposób! Blokujesz cały ruch. Mają rację, że trąbią na ciebie.
– Co oni mnie obchodzą? – odpowiedział, nie wyjmując papierosa z ust.
Stali w poprzek ulicy, blokując oba pasy ruchu. Nacisnął pedał gazu i z piskiem opon ruszyli.
– Proszę, zatrzymaj się na chwilę. Zatrzymaj natychmiast!
– Nie mogę tutaj. Jednak zwolnił.
Nie. To nie mógł być on. To tylko ktoś podobny. To niemożliwe – pomyślała i powiedziała:
– Jedź dalej. Przepraszam. Wydawało mi się, że zobaczyłam znajomego.
Przyśpieszył, mrucząc coś pod nosem. Skręcili w małą uliczkę za kioskiem z gazetami.
ON: Żaden samolot nie odlatuje z żadnego niemieckiego lotniska do Warszawy po dwudziestej drugiej. Z Zurychu, Wiednia i Amsterdamu także nie. Zadzwonił do Avis i kazał im podstawić auto o północy przed budynek instytutu. O wpół do siódmej leci samolot LOT-u z Frankfurtu nad Menem.
Około piątej zaparkował wypożyczonego golfa na parkingu terminalu II lotniska we Frankfurcie.
Żeby odchodziła ode mnie powoli, krok po kroku, żeby mi łamała serce po kawałku, stopniowo, byłoby łatwiej – myślał, jadąc autostradą z Monachium do Frankfurtu. – Wybaczę jej. Ale niech mi powie wprost, że mam odejść. Nie w Internecie ani w e-mailu. Niech mi powie, stojąc przede mną. Już raz dostałem list i potem był piątek i wszystko się skończyło.
Samolot wystartował zgodnie z planem mimo mgły na lotnisku.
– Co panu podać do śniadania? Kawę czy herbatę? – pytała uśmiechnięta stewardesa.
– Niech pani mi nie przynosi żadnego śniadania. Ale czy mogłaby mi pani podać bloody mary? Podwójna wódka, mało soku. Tabasco i pieprz.
Spojrzała na niego, tracąc ten przyklejony służbowy uśmiech, po czym zaśmiała się i powiedziała:
– Nareszcie jakaś odmiana po tym nudnym «kawa czy herbata»! Podwójna wódka, mało soku. Zamiast śniadania.
Na ławce przed budynkiem jej biura usiadł około dziesiątej. Często wyobrażał sobie, jak może wyglądać to miejsce. Był trochę pijany. Zanim wylądowali, stewardesa przyniosła mu jeszcze jedną bloody mary. «Podwójna wódka, mało soku. Tabasco i pieprz». Na tacy stały dwie szklanki. Gdy zdjął swoją, ona wzięła do ręki tę drugą i powiedziała:
– Wypiję z panem. Zamiast śniadania. Żeby poczuć, jak to jest. Zaraz i tak kończę pracę.
Stuknęli się szklankami.
Czuł się trochę jak znieczulony. To dobrze – myślał – nie poczuję tak mocno tych skaleczeń.
Do budynku jej firmy prowadziła szeroka brama upstrzona różnokolorowymi szyldami. Szyld jej firmy był wśród nich. Upewnił się zaraz rano. Około południa bramę zasłonił duży terenowy samochód z przyciemnionym szybami. Ktoś wysiadł z niego po tamtej stronie i wszedł do budynku. Kierowca zaparkował dokładnie na wprost bramy, ignorując zakaz parkowania w tym miejscu. Otworzył okno, zapalił papierosa i czytał spokojnie gazetę. Czasami spoglądał na zegarek. Widać było, że czeka na kogoś.
W pewnym momencie wysiadł i zaczął obchodzić samochód, oglądając z uwagą opony. Jedną po drugiej. Gdy skończył, przeszedł przez ulicę, kierując się w stronę kiosku z gazetami. Przechodząc obok ławki, na której on siedział, uśmiechnął się. W kiosku kupił papierosy i wrócił do samochodu.
Po chwili pośpiesznie wysiadł i obiegł samochód, żeby odebrać torbę od osoby wychodzącej z bramy. Ruszyli. Ignorując całkowicie inne auta na ruchliwej ulicy, zaczął zawracać, blokując całkowicie ruch. Zrobił się nagle straszny tumult.
W pewnej chwili samochód znalazł się dokładnie na wprost ławki. Spojrzał na kierowcę. Obok siedziała ona! W tym momencie samochód przyśpieszył. Po chwili zniknął w uliczce za kioskiem.
Tego samego wieczoru wrócił do Frankfurtu. Wysiadł z samolotu zbyt pijany, aby jechać samochodem. Oddał go w Avis na lotnisku we Frankfurcie i wrócił do Monachium pociągiem. Trwał w półśnie wymuszonym przez zmęczenie i alkohol. Kierowca tamtego samochodu cały czas uśmiechał się do niego.
@11
Sześć miesięcy później.
ON: Tydzień spędzała w klinice, tylko na weekendy wracała do domu. Ordynator był dobrym znajomym jej ojca i załatwił wszystko tak, aby miała pokój praktycznie tylko dla siebie.
Mieszkali już w nowym mieszkaniu. Od wschodniej strony, tam gdzie był balkon, okna wychodziły na las. Na pokój dziecinny przeznaczyli ten najbardziej nasłoneczniony. Był już praktycznie urządzony. Dla chłopca. Wiedziała, że będzie miała syna. Widziała to u ginekologa na ekranie i potem na wydruku USG.
Wszyscy tak niewiarygodnie dbali o nią. Matka obiecała, że wprowadzi się do nich na kilka pierwszych tygodni po urodzeniu. Była taka dobra dla niej. Tylko czasami pytała:
– Dlaczego ty się tak mało uśmiechasz?
Tego czwartku w klinice odwiedziła ją Asia. Wiedziała, że dzisiaj nie będzie jej męża, więc przyszła. Wyglądała świetnie. Schudła. Skróciła i rozjaśniła włosy. Uśmiechała się cały czas.