Выбрать главу

Z Twojego kieliszka też wypiję. Wszystkiego najlepszego w dniu Twoich urodzin, Eljot...

Jennifer

PS Gdy urodzę córeczkę, będzie miała na imię Laura Jane.

ONA: Dojeżdżali do Frankfurtu nad Odrą. Sięgnęła po butelkę z wo­dą mineralną. Spojrzała na niego. Jego komputer leżał włączony na ko­lanach, a on siedział z prawą dłonią przyciśniętą do serca i wpatrywał się w okno. Ona też czasami patrzy nieobecnym wzrokiem, gdy się nad czymś głęboko zamyśli. Powieki nie opadają, źrenice są powiększone i całkowicie nieruchome. Skupione na jednym punkcie. Dokładnie tak było z nim. To było nienaturalne. Ta dłoń na sercu i te nieruchome oczy. Jego twarz wyrażała smutek. Nieomal ból.

W pewnym momencie ktoś otworzył drzwi. Starszy mężczyzna włożył głowę do przedziału i odczytywał głośno numery miejsc. Na końcu zwrócił się po niemiecku do niego:

– Czy pan też ma miejscówkę na to miejsce? Nie reagował. Starszy mężczyzna zapytał drugi raz i gdy on znowu nie zareagował, odważył się i dotknął jego ramienia.

– Przepraszam pana, ale czy pan też ma miejscówkę na to miejsce? Wyglądał jak przebudzony ze śpiączki. Wstał natychmiast, robiąc miejsce staruszkowi.

– Nie. Nie mam żadnej miejscówki. Ja nawet nie mam biletu. To z pewnością jest pana miejsce.

Wyłączył komputer i schował go do skórzanej torby. Powoli, aby nikogo nie potrącić, zestawił na podłogę swoją walizkę. Wypchnął ją na korytarz wagonu. Torbę z komputerem przewiesił sobie przez ramię. Zdjął z haka marynarkę i przerzucił ją przez torbę komputera. Odwrócił się twarzą do wnętrza przedziału i spojrzał na nią smutno. Pożegnał wszystkich w przedziale po polsku i po niemiecku i wyszedł. Więcej go nie zobaczyła.

@2

ON. Życie przeważnie jest smutne. A zaraz potem się umiera...

Do Instytutu Genetyki Fundacji Maxa Plancka najłatwiej dojechać sześciopasmową autostradą biegnącą tuż obok nowoczesnego budyn­ku, w którym mieści się jego biuro. To jedna z najbardziej ruchliwych autostrad w Monachium. Prowadzi dalej prosto do centrum miasta, a w miejscu, w którym znajduje się jego instytut, rozdziela otoczone wysokim parkanem tereny targowe od reszty miasta. Około 100 me­trów od instytutu w kierunku miasta nad autostradą przebiega wiadukt. Jeden z filarów wiaduktu stoi na pasie zieleni rozdzielającym jezdnie autostrady. Jego skuter według niemieckich przepisów jest zbyt wolny, aby poruszać się nim po autostradzie, dlatego wiaduktem przedostaje się najpierw do targów i stamtąd normalnymi ulicami jedzie do domu.

Wczoraj wyszedł z instytutu około dwudziestej trzeciej. W zasadzie miał zamiar zrezygnować zjazdy skuterem i pojechać metrem. Styczeń jest bardzo chłodny w Monachium i było widać w świetle latarń, że na chodnikach skrzy się lód. Skuter na lodzie jest nieprzewidywalny. Wie­dział o tym od zeszłej zimy, gdy po upadku na zamarzniętej kałuży spę­dził trzy dni z unieruchomionym w gipsie kolanem. Ale gdy pomyślał, że musiałby teraz iść kwadrans do dworca, potem czekać na metro, mo­że nawet pól godziny, zdecydował, że jeszcze «ten jeden ostatni raz» pojedzie skuterem.

Przy środkowym filarze, na lewym pasie jezdni, dokładnie naprze­ciwko wjazdu na wiadukt, leżał na dachu doszczętnie rozbity i spalony samochód. Na chodniku po drugiej stronie autostrady biegała w kółko młoda kobieta w futrze, pchając przed sobą dziecinny wózek. Krzycza­ła coś rozpaczliwie w obcym języku. Gdy odwracała się w jego kierun­ku, widział, że pod futrem jest całkowicie naga. Przy krawężniku stał, migając światłami awaryjnymi, srebrzysty mercedes z otwartymi na oścież drzwiami. Gruby, łysy mężczyzna stojący obok mercedesa krzy­czał do telefonu komórkowego, kopiąc przy tym z prawdziwą furią sa­mochód.

Pod wiaduktem pełno było dymu, z bagażnika wraku samochodu ciągle jeszcze wydobywały się małe języki płomieni. W pierwszym od­ruchu chciał uciec. Ale tylko przez ułamek sekundy. Zatrzymał się. Po­stawił skuter na chodniku pod murem. Sprawdził, że nic nie nadjeżdża, i ruszył powoli w stronę filaru. Nie wiedział jeszcze, co zrobi. Po prostu czuł, że powinien tam pójść. Bał się. Strasznie się bał. Oczy zaczęły mu łzawić od dymu.

Nagle zrobiło się jasno jak w dzień. Policyjne auto z ogromną pręd­kością wyjechało z terenu targowego. Oprócz błękitnych świateł włą­czanych w takich sytuacjach, na dachu policyjnego bmw zapalono bar­dzo silny reflektor, kierując snop światła na wrak samochodu. Zanim jeszcze bmw się zatrzymało, wyskoczyło z niego czterech mężczyzn z gaśnicami. Po chwili wrak auta pokryła gruba warstwa białej piany. W tym momencie nadjechał czerwony wóz strażacki. Silny strumień wody z działek na przyczepie zmył pianę. Gdy woda odpłynęła spod wraku, jeden ze strażaków położył się na autostradzie i wczołgał do au­ta. Po chwili wyczołgał się, wstał, podszedł do filaru wiaduktu i zaczął wymiotować.

Widział to wszystko, stojąc za filarem, kilka metrów od wraku. W pewnym momencie jakiś mężczyzna w czarnej skórzanej kurtce zła­pał go pod ramię, biegiem przeprowadził na drugą stronę jezdni i pozo­stawił nieopodal srebrzystego mercedesa.

Kobieta w futrze ciągle chodziła w kółko, mówiąc coś do siebie. Dziecko w wózku krztusiło się od płaczu. Drzwi mercedesa były zamk­nięte. Gruby mężczyzna z telefonem komórkowym zniknął.

Wydawało mu się przez chwilę, że to nieprawda. Że przypadkowo znalazł się na planie jakiegoś thrillera i że za moment dowie się, że można teraz zrobić sobie przerwę i że powtórzą tę scenę jeszcze raz. Ale to nie był film. To mogło się zdarzyć tylko w życiu.

Młoda dziewczyna z Rumunii – dowiedział się tego wszystkiego od policjanta w skórzanej kurtce, który przesłuchiwał go później w poli­cyjnym bmw – jest prostytutką. Ma 18 lat. Żeby dorobić na boku, ucie­ka czasami ze swojego stałego miejsca na ulicy w centrum Monachium i przychodzi tutaj, pod wiadukt. To wyjątkowo dobre miejsce. W świet­nym punkcie. Szczególnie gdy odbywają się w Monachium jakieś targi.

Przy takich okazjach zawsze można dodatkowo zarobić. Dziewczyna staje na skraju chodnika i gdy zbliża się jakieś auto, rozpina futro, pod którym jest zupełnie naga. Po francusku za 40 marek, ręką za 30 i nor­malnie z penetracją za 60. Bez prezerwatywy ceny potrajają się zimą i podwajają latem. Futro, jedno na cztery dziewczyny, wynajęły z te­atru.

Rumunka jest w Niemczech bez wizy i przyjechała tutaj w ciąży. Nawet w ciąży stała na ulicy. Teraz ma sześciomiesięczne dziecko. Dzisiejszego wieczoru przez te targi wszystkie koleżanki były «wysta­wione» i nie miała z kim go zostawić. Postanowiła, że weźmie je pod wiadukt. Już kiedyś latem też tak zrobiła. Mała spała, gdy wepchnęła wózek pod stromiznę i ukryła go za krzakami, które obrastają usypany z ziemi wał po obu stronach wiaduktu.

Nadjeżdżał samochód. Zbiegła szybko na chodnik i rozpięła futro. Srebrzysty mercedes zatrzymał się. Podeszła i przez otwartą szybę wsu­nęła głowę do środka, zamierzając negocjować cenę. W tym momencie zdarzyło się coś tak strasznego. Policjant w skórzanej kurtce ściszył głos i spojrzał na niego, jak gdyby pytając, czy on naprawdę chce to usłyszeć.

Nikt nie wie, dlaczego to się stało. Może wiaduktem przejeżdżała jakaś bardzo duża ciężarówka, która wprawiła całą konstrukcję w drga­nia. Może dziewczyna przez nieuwagę i pośpiech nie wcisnęła do koń­ca hamulca kół wózka. Może dziecko poruszyło się w wózku zbyt gwałtownie. W każdym razie, gdy ona miała głowę w srebrnym merce­desie i umawiała się z klientem co do ceny, wózek z dzieckiem zaczął staczać się ze stromizny wiaduktu, przeciął chodnik i wjechał na auto­stradę. Dokładnie w tym momencie pod wiadukt wjeżdżał ten student swoją mazdą. Tam jest ograniczenie do 80 kilometrów na godzinę, ale kto go przestrzega. Szczególnie w nocy. Musiał zobaczyć w ostatniej chwili wózek wyjeżdżający zza stojącego mercedesa. Hamował. Pró­bował wyminąć. Wpadł w poślizg na marznącej wilgoci. Ten strażak mówił, że ciało studenta stopiło się w płomieniach z blachą karoserii, która pozostała po wypaleniu wnętrza mazdy. Dziewczynce w wózku nic się nie stało. Po studencie zostały spopielone resztki. Był jedyna­kiem. Rodzice kupili mu auto, gdy dostał się na uczelnię. Niecałe 20 lat. Jeszcze nie wiedzą. Mieszkają niedaleko. W Erlangen. Gdy skończy ten protokół, będzie musiał do nich pojechać i im to powiedzieć. Że ich syn umarł i że został po nim wtopiony ślad na wewnętrznej stronie karose­rii i popiół z tego, co miał na sobie.

Do domu wrócił metrem. Zostawił skuter pod ścianą wiaduktu. Nie mógł zasnąć. Próbował bezskutecznie czytać. Nie potrafił się skoncen­trować. Wyciągnął wino i włączył muzykę. Usiadł na podłodze przy łóżku w sypialni i pił z butelki. Myślał o rodzicach tego studenta. Chciałby im powiedzieć, że to można przeżyć. Chciałby im to powie­dzieć, zanim zjawi się u nich ten policjant. Myślał i o nim, o policjancie w skórzanej kurtce. Wydał mu się nagle bohaterski i szlachetny. I my­ślał też o tej Rumunce. Czy można żyć z taką wiedzą i nie zwariować?

Obudził się rano na podłodze przy łóżku. Wstając, potrącił pustą bu­telkę. Rozbierał się po drodze do łazienki. Włączył najgłośniej, jak się tylko dało, radio wiszące przy oknie. Wszedł pod prysznic. Myślał o ostatniej nocy. Radio przypominało, że jest 30 stycznia 1996 roku, wtorek. Życie toczy się dalej. Jak gdyby nigdy nic. Znowu wyszły ga­zety i znowu są korki w tych samych miejscach na tych samych auto­stradach. Gdy Natalia odeszła, najbardziej nie mógł pogodzić się z tym, że następnego dnia życie toczyło się dalej. Jak gdyby nigdy nic. Wtedy też świat się nie zatrzymał. Nawet na najkrótszą chwilę. Znowu Bóg ni­czego nie zauważył...

Uważał to za wstydliwą słabość i niedołężność. Jak u jakiegoś scho­rowanego starca. Nie umiał po czymś takim jak to ostatniej nocy nie wpaść w depresję. Ze wszystkimi symptomami: smutkiem, lękiem, uci­skiem w klatce piersiowej, ociężałością przechodzącą chwilami w odrę­twienie, poczuciem bezsensu i nastrojem mszy za zmarłych. To było patologiczne i wiedział, że to resztki rozpaczy z jego własnej przeszło­ści. Tylko praca pomagała na to.