„Co to za koniec?” – pyta moja siostra; najgorsze jest to, że najprawdopodobniejszy. A gdy na końcu było już najsmutniej (cały czas myślałam, że smutno już było, więc na końcu smutno być nie może ot tak po prostu) i gdy płakałam drugi raz nad tą samą książką, Pana książką, nad ranem, tak się zezłościłam, versus zasmuciłam, że zapomniałam, że kilka godzin wcześniej napisałam na Pana WWW, że będę miała ochotę na komentarz.
Szczerze? Odechciało mi się komentarzy i nie wierzyłam w komentarze (nigdy wcześniej też nie pisałam do pisarza, to ciekawe doświadczenie). I właściwie za smutno. Kilka godzin, by przeczytać „15 minut później”. To też uznałam za nie-fair, kupić książkę bez sześciu stron, lecz, przyznaję, efekt zmienny i już tylko dziwnie. Tak jakby zasiedzieć się w barze bez sensu. Wirtualny tekst odrealnił tekst na papierze. Zastanawiam się, czemu zmienił Pan zdanie i uznał, że post-epilog jest potrzebny tej książce. Sam epilog nie zasmucał najbardziej, najbardziej zasmucała ONA. Zastanawiam się, czy Pan nie chciał zasmucać tak bardzo. Zanim przeczytałam post-epilog, nie wierzyłam w happy-end. Czy w ten sposób chciał Pan pozostawić mojej wyobraźni happy-end-possible?;) Dziś przypadkiem sprawdziłam e-mail na onecie. Zazwyczaj używam adresu, z którego wysyłam ten list, i przyznaję, że adres na onecie jest awaryjny, założony w obawie przed spamami, a ja nie myślałam, że mogę otrzymać odpowiedź na mój komentarz na Pana stronie. Znajomy przekonuje mnie, że to komputer ma wpisaną taką opcję odpowiedzi na e-maile, ale nawet jeśli tak, to opcja to śliczna i ujęła mnie, tak jak ujęła mnie Pana książka, schematy DNA, wyspa Wight, cmentarz w Nowym Orleanie, stołówka studencka, Dali i jego odcienie obrazów, recepcjonista w Paryżu…
Dziękuję bardzo za książkę! Życzę spełnienia marzeń z okazji urodzin oraz dużo słońca!
Pozdrawiam serdecznie
Dorota.
(e-maiclass="underline"
Ta historia zatopiona jest w smutku. Od pierwszej do ostatniej strony. Pisałem ją w smutku i przeciwko smutkowi. Głównie własnemu i dlatego czasami egoistycznie przesadzałem. Ale to nie byt zawsze, jak ktoś to zauważył, beznadziejny smutek.
Zastanawiam się, skąd w Tobie (a może tylko w obserwowanym przez Ciebie świecie – to chyba niezupełnie możliwe) tyle smutku… przeplecionego nieskończoną nadzieją?
Nadzieją na co?
Dziękuję za „S@motność…” – wzruszyła mnie bardzo, choć to nie takie ważne. Myślę (na razie tylko), że wiele mnie nauczyła – mimo iż nigdy nie byłem samotny.
Przemo Augustyniak (e-maiclass="underline" PRACOWNIA-P.A@gonet.com.pl)
O smutku pisze się łatwiej. Jest bardziej uniwersalny, łatwiej go komunikować i tym samym łatwiej się z nim utożsamiać. Większość psychofarmakologii syntetyzuje – i zarabia na tym miliardy – swoje struktury, mając jako cel terapię smutku. Większość poezji to poezja smutku. W kościołach i w większości gabinetów psychoterapeutów opowiada się głównie o smutku, a w aktach zgonów większości samobójców – chociaż nigdy się tego nie robi – jako przyczynę śmierci powinno się wpisywać „smutek”. Najważniejsze symfonie zostały skomponowane albo z braku pieniędzy, albo „na smutku”. Gdyby nie smutek – a także towarzyszące mu próby zagłuszania go etanolem lub opiatami – kultura i sztuka nie miałyby nigdy swoich ministerstw. Smutek jest tak samo dominujący w sztuce Aborygenów, jak i w malarstwie Generation X. Mam wrażenie, że gdyby Norwid lub Rilke brali prozac, to nigdy nie przeszliby do historii literatury. Miłość – a współczesna neurobiochemia, psychiatria i antropologia razem wzięte w pełni to potwierdzają -jest tylko wtedy „epizodem relewantnym” w życiu jednostki, gdy generuje smutek, cierpienie i ból.
Smutek i refleksja nad smutkiem dominują także w reakcji na „S@motność…”. Czasami tak przejmujący smutek jak ten:
Szanowny Panie,
Zabił mnie Pan. Urwał mi Pan najpierw jedną rękę, potem drugą. Wyrwał mi Pan także nogi, a po chwili gołymi rękami wyrwał mi Pan serce. Teraz mam w klatce piersiowej dziurę wielkości leja po bombie atomowej. A na końcu odciął mi Pan głowę.
I kiedy ta głowa spadła i toczyła się po podłodze, spod mrugających jeszcze powiek popłynęła łza…
Monika
(e-maiclass="underline"
Skończyłem właśnie „Zespoły napięć”, kolejna książka, która otworzyła mi oczy na ludzkie emocje, a zarazem wpędziła w totalnego doła. Znów mam książkę, w której ktoś musi odejść, zginąć, mieć doła i wyć… Myślałem, że po „S@motności w Sieci” nie da się napisać nic bardziej smutnego, a jednak ma Pan talent… ten tekst, jak to poszedł po ulubione truskawki i zginął… po prostu dół. Co jest w tym wszystkim najdziwniejsze, z niecierpliwością czekam na kolejną publikację, nie dlatego, że mam chęć popaść w dół, ale móc znów przeżyć coś pięknego i niezapomnianego.
Grzegorz
(e-maiclass="underline"
„S@motność…”
Chciałem to nazwać wydarzeniem, ale przecież wydarzeniem jest spotkanie polityków, o którym mówi się w wiadomościach, a nie kolacja przy winie! Niezwykła, bo jest tylko jedna osoba, wino, muzyka (ach ten blues) i mogłoby się wydawać, że to wszystko, ale… przecież z drugiej strony siedział ON, jeszcze nigdy nie widziałem, nie słyszałem, nie czytałem, żeby ktoś TAK opowiadał o genetyce, te wszystkie AT,GC, przecież to jest życie…
I mi się wydawało, że ja przeżyłem smutek absolutny.
(e-maiclass="underline"
Poczuł się pan kiedyś nagi… ale tak do bólu, do poczucia każdej drgającej w panu helisy…?
Książkę poleciła mi koleżanka poznana na czacie. Ona w Warszawie, ja w Poznaniu… zresztą pisze do pana…
Nią ta książka wstrząsnęła… Ona ostrzegała mnie, że po przeczytaniu nic już nie będzie takie samo…
Miała rację.
Nic już nie jest takie samo. Świat wokół zmienił się…
Nie przeczytałem do końca, choć mam na to czas. Leży sobie na półce i czeka na swój czas. Zastanawiałem się, czy mam ją przeczytać w sposób „połykający”, czy potraktować ją jak biblię i zaglądać do niej w chwilach, kiedy będę tego potrzebował…
Leży i czeka, nie jestem jeszcze chyba gotowy na czytanie…
Wszystkie słowa, które gdzieś tam we mnie siedziały, niewypowiedziane, odnalazłem na kartach „S@motności…”.
Zastanawiam się, czy to co czuję jest takie normalne i zwyczajne, czy wykradł pan moją duszę…
Normalnie bardzo rzadko płaczę, ale mój egzemplarz „S@motności…” jest jakoś dziwnie poskręcany… Wie pan, jak wygląda mokry papier, który potem wysycha, ale jest w nim nadal część jakaś mojego ja, moich przeżyć, mojego smutku, mojego żalu…
DZIĘKUJĘ ZA TO WSZYSTKO CO TAM ZNALAZŁEM, CO SOBIE UŚWIADOMIŁEM…
DZIĘKUJĘ…
Robert * (e-maiclass="underline"
* W odpowiedzi na moją prośbę o zgodę na opublikowanie tego e-mailu przeczytałem poniższą smutną wiadomość:
Nie ma już Roberta, ale myślę, że zgodziłby się…
Ma pan moje błogosławieństwo.
Małgorzata B-L, Sydney (e-maiclass="underline" do wiadomości – JLW)
Czasami był to smutek pełen złości, rozgoryczenia i pretensji:
Dlaczego w Twoich książkach jest tyle o zdradzie?
Czy życie naprawdę jest takie podłe?
Czy nie ma prawdziwej miłości, a namiętności godne oddania życia rodzą się w mroku i ciemności i pozostawiają gorycz w ustach?
Czy kochałeś kogoś, a ten ktoś Cię zdradził?
Czy wiesz, jak trudno czytać tę historię o miłości obłudnej i oszukańczej, o tych „wyjątkowych” ludziach, którzy tak mocno kochają, że nie potrafią zdobyć się na prawdę…?
A Ty opisujesz ich tak pięknie i dajesz im tym samym przyzwolenie, a nawet nobilitujesz takie związki.
To nie tak, może musiałby się zawalić Twój świat i musisz przeżyć to co ja, a wtedy zrozumiesz.
(e-maiclass="underline" Anonimowo)
Czasami po prostu pełen smutku żaclass="underline"
Zaczęło się od tego, że ona przestała płakać po tym, jak się kochaliśmy. Zawsze płakała. Ze szczęścia. Przecież pan wie, że kobiety tak robią… I wtedy wiedziałem, że nie może być lepiej. Przeczytała pana książkę i nie płacze.