Выбрать главу

AZ: Po przeczytaniu pańskiej powieści i opowiadań odnoszę wrażenie, iż doskonale zna Pan duszę/osobowość kobiety. Proza Pana jest w jakimś sensie prozą kobiecą. Skąd te wszystkie informacje o kobiecej psychice, PMS-ach, anoreksji itp.? Czy tak bardzo fascynuje Pana kobieta? A może inaczej: jaka jest różnica pomiędzy kobiecością a męskością (jeśli w ogóle jest)?

JLW: Ubierając to w być może zbyt patetyczne jak na to miejsce słowa, można powiedzieć, że Bóg po stworzeniu mężczyzny czuł się niespełniony. I w tym niespełnieniu stworzył kobietę. Bycie mężczyzną – głównie poprzez inny garnitur hormonów, którym mężczyźni są obdarzeni – powoduje moim zdaniem zawężenie świata przeżyć. I to głównie w okolicach tego emocjonalnego fenomenu, jakim jest miłość. Chciałem zrozumieć tę różnicę. Dlatego czytałem prawie wszystko, co wydano po polsku, angielsku i niemiecku na temat psychologii kobiet (np. Karen Horney, Carl Gustaw Jung). Ale także o ich fizjologii (Natalie Angier). Poza tym „zdobywałem” informacje na ten temat w najróżniejszy sposób. Aby np. napisać jedno zdanie w opowiadaniu „Menopauza” z mojej drugiej książki „Zespoły napięć”, spędziłem 2 godziny na oficjalnym terminie u ginekologa. Oczywiście, że fascynuje mnie kobieta. Uważam, że świat kobiet zapewnia im pełniejsze życie. Pozwala lepiej przeżyć każdą chwilę. Podstawową różnicę pomiędzy kobiecością a męskością widzę w tym, że kobiety kochają się w chwili, a mężczyźni kochają chwilowo. O takich „chwilach” jest każde z opowiadań w „Zespołach…”. Są to opowiadania o kobietach i aby były wiarygodne, poświęciłem temu sporo czasu i analiz. Stąd być może komplementujące mnie opinie o „doskonałej znajomości duszy kobiety”. Ja trochę stawiam w swoim pisaniu kobiety na piedestale, ale nie po to, aby zajrzeć im pod spódnice. I to nie dlatego, że nie interesuje mnie ich bielizna. Sama Pani przyzna, że w moich książkach jest sporo erotyki i cielesności. Uważam, jednak, że patrząc w górę na ten piedestał, można z większą pokorą pisać o kobietach. To bardzo ryzykowne, napisać opowiadanie w pierwszej osobie liczby pojedynczej rodzaju żeńskiego. Podjąłem to ryzyko. Ale tak naprawdę to chciałem, aby z tych opowiadań mogli się najwięcej dowiedzieć o sobie mężczyźni.

AZ: „S@motność w Sieci” skonstruowana jest w oparciu o internetowy dialog, a więc – było nie było – kontakt z inną osobą. Dlaczego nazywa Pan to „samotnością”?

JLW: „S@motność” bardziej odnosi się w mojej książce do stanu duchowego bohaterów sprzed nawiązania tego dialogu. Bo właśnie ta samotność pcha ich w miłość. U niej samotność i wynikająca z tego frustracja i rozgoryczenie jako wynik opuszczenia i zaniedbania przez męża. U niego samotność z wyboru, jako stan gwarantujący, iż już nigdy nie utraci kogoś bliskiego. Poza tym chciałem pokazać, że ta samotność zostaje przeniesiona w Sieć. Proszę zauważyć, że tak naprawdę ta para bohaterów ciągle pozostaje samotna i większość czasu tęskni za obecnością drugiej osoby. Rybacy dalekomorscy (tak jak na przykład bohaterowie opowiadania „Cykle zamknięte” z „Zespołów napięć”) teoretycznie mają swoje kobiety, ale poprzez oddalenie są ciągle i tak samotni. Kochanie kogoś przez Internet ma wbudowaną w siebie samotność. Można się umówić i po obu stronach ekranu pić to samo wino, słuchać tej samej muzyki i zapalić na biurku obok komputera nawet takie same pachnące wanilią świece. Ale do łóżka i tak idzie się samemu. To o to mi chodziło, gdy decydowałem się na ten tytuł.

AZ: Po „internetowych” początkach bohaterowie „S@motności…” telefonują do siebie, przesyłają sobie zdjęcia. A to już nie ma w sobie nic z internetowej tajemniczości. Czy zatem spotkanie w realu jest naturalną kontynuacją poznania w Internecie? Czy o to chodzi?

JLW: Ludzie mają instynktowną potrzebę dotyku. Historycy ewolucji dostarczają dowodów, że dotyk jest najstarszym sposobem okazywania bliskości przez wszystkich przedstawicieli tzw. naczelnych. Na początku było słowo (tak jest nawet w Biblii), ale zaraz potem był dotyk. Ludzie chcą się dotknąć. Chemia dotyku jest jedną z najbardziej fascynujących chemii. I mało kto chce z niej zrezygnować. Dlatego krok po kroku do tego dotyku dochodzi. Droga przechodzi poprzez wszystkie stacje zmysłów. Najpierw wzrok (fotografie), potem słuch (rozmowa telefoniczna), potem zapach (spryskane perfumami tradycyjne listy lub u bardziej wyrafinowanych pachnące „sobą” części bielizny), aby w końcu dojść do momentu, gdzie pozostaje tylko dotyk. Tak. To o to chodzi.

AZ: Znajomości zawierane za pomocą Internetu przypominają nieco nowszej generacji biuro matrymonialne. Samotni, poszukujący miłości i partnera nadal wysyłają sobie listy, zdjęcia. Czy nie wydaje się Panu, że istota poszukiwania pozostała taka sama, a zmieniło się tylko medium (z papierowego na elektroniczne)? A więc rewelacje związane z „demonicznością” i supernowością Internetu są mocno przesadzone…

JLW: Internet ma już ponad 33 lata. I sam w sobie jest już bardzo stary. Demoniczność Internetu cytowana przez Panią przejawia się tylko – obecnie, gdy zanikła już fascynacja samym faktem, że Sieć zlikwidowała pojęcie geograficznego oddalenia – w tym, że Sieć jako medium zapewnia równoczesność. Istota poszukiwania zawsze zostanie taka sama. Ale w przypadku Internetu kontakt poszukujących jest równoczesny. E-maile, krótkie wiadomości wysyłane przez tzw. instant messeengers, takie jak ICQ, Yahoo czy ostatnio w Polsce GG, nadchodzą natychmiast. I odbiera się emocjonalność tych wiadomości „tu, teraz i jednocześnie”. Listy przychodzą z opóźnieniem. Poza tym symuluje to bezpośrednią rozmowę. Rozmowa poprzez listy jest zawsze obarczona przesunięciem w czasie. W przypadku Sieci tego nie ma. Myślę, że to tak najbardziej pociąga ludzi w Sieci.

We wspominanej wielokrotnie Sieci (większość wie, że Sieć przez duże „S” to żaden LAN, MAN lub nawet WAN; Sieć przez duże „S” to może być wyłącznie Internet), którą wybrałem jako miejsce akcji „S@motności…”, odbywa się wiele autentycznych, a nie tylko literackich fabuł. Internetu wbrew temu, co mi się często zarzuca, wcale nie „kultywuję”. Z pewnością nie kultywuję, tak jak nie kultywuję lodówki, fal elektromagnetycznych i linii lotniczych. Nie przeszkadza mi to jednak uważać, że Internet obok ognia, wina i pomysłu Gutenberga jest jednym z najważniejszych wynalazków cywilizacyjnych ludzkości. Mogę sobie jednakże wyobrazić „S@motność…” bez Internetu. Rację ma Jan Lamowski, który w recenzji „S@motności…” na Merlinie napisał:

Mądra i ciepła, chwyta za serce. Bardzo piękna historia o miłości. Internet to tylko tło, jak np. kwietna łąka.

(Jan Lamowski: www.merlin.com.pl)

Na tle Internetu rozgrywa się wiele historii. Prawdziwych. Wcale nie literackich. Niektórym wydawało się, że po tym, jak opisałem historię Jakuba i Jej, powinienem je znać. W reakcji na „Samotność…” pisali mi o nich:

Byłam dziś w świątyni mojej, EMPIK-u. Kupiłam dwie książki. To znaczy kupiłam więcej, ale ta jedna, „S@motność w Sieci”, to była ta, którą natychmiast zaczęłam czytać. Zaczęłam od historii miłości Jakuba, potem od początku. Siedzę w niej i pomyślałam sobie:,jak bym chciała napisać do tego faceta, który to powymyślał”. Wiem, pewnie takich oszołomek, które piszą do ciebie, jest na pęczki. Pęczki, tuziny i kopy kobiet z pozornie złamanym życiem. W każdym razie z radością zobaczyłam (pewnie nieaktualny albo jakiś trefny) adres e-mailowy. Jadę dalej. Wiesz, jestem na rozdrożu, bo mój mąż się zakochał miłością czystą. Nie ma go. Okrutna historia, chociaż pewnie tylko tak mi się wydaje. I to jest okrutne, że nigdy go nie kochałam. To on miał mnie kochać.

Mam dziecko, syna, który jest zły, kiedy siedzę na czacie. A przynosi on wiele. Jeden inżynier górnik, drugi po teologii świeckiej. Obaj żonaci rzecz jasna. Nie wiedzą tego, ale między nami mówiąc, to że ich w sobie zakochuję, jest po prostu formą zemsty. Zakochuję ich w sobie świadomie. Niech zaznają smaku rozpieprzonego dokumentnie życia.

Znam też wiele szczęśliwych rodzin i zawsze, kiedy takie spotykam, chce mi się płakać. I płaczę.

Sorry. Ten list to tylko wynik chwili. Emocjonalnie podeszłam do tej książki, która jest tylko towarem na rynku, chyba…

Ale dzięki za nią.

(e-maiclass="underline" sekret3@interia.pl)

Mam 37 lat, mieszkam blisko Poznania, ód 17 lat jestem z mężczyzną, który jest moim mężem. Wczoraj przeczytałam Pana książkę, a właściwie zjadłam ją przez popołudnie, czując się porażona tym, co tam przeczytałam.

Dziękuję, że mogę się tak czuć… teraz nie mogę napisać więcej… dostałam już jednak e-mail od niego… każdy poranek zaczynam od e-mailu od niego… każdy dzień kończę marzeniem, aby mój mężczyzna znalazł się wcześniej w sypialni… i abym mogła być blisko słowami, blisko niego. Nie jestem ani taka mądra jak Ona, on nie jest naukowcem, jednak to, co nas łączy, to historia opisana przez Pana… to nasza historia…

Pana całuję pierwszy raz… jego ucałowałam po raz może 1273, tęsknię za nim, każdego dnia od momentu, kiedy zapytał, czy jestem szczęśliwa…

Pozdrawiam…

Kiara (e-maiclass="underline" do wiadomości JLW)

I wczoraj przeczytałem ostatnią stronę…

I chcę podziękować! Ponieważ jeszcze nigdy nie dziękowałem… Ją poznałem przed czterema laty w Internecie, przez dwa lata jeździłem do Niej co tydzień, w każdy piątek bezpośrednio z biura 500 km ze Stuttgartu do Dortmundu. W noce z niedzieli na poniedziałek te same 500 km z powrotem. Prosto do biura… Pierwszego sierpnia mija druga rocznica, od kiedy jestem przy Niej. Na stałe, może na zawsze… Ale to tylko tak na marginesie. To tylko moja część Internetu. Jestem jak pod wpływem narkotyku. Czuję się po przeczytaniu „S@motności…” pełen smutku, ale też nadziei.