Krzysztof
(e-maiclass="underline"
To nie jest mój początek…
przeczytałam
połknęłam
wchłonęłam
skończyłam czytać sina z zimna, z ogryzionymi paznokciami, z oczami szeroko otwartymi ze zdziwienia i w pół oddechu, nie mogąc pojąć końca, który przecież nie zależy ode mnie, poruszyło mnie najbardziej to, że mój początek tej znajomości przez Internet był taki jak ten w książce, w miejscu, gdzie książka się kończy, byłam rok temu nie dosłownie, dzieci były dużo wcześniej, ale końca jeszcze nie ma, wierzę, że będzie inny, a może nie będzie go wcale?
Dziękuję za Samotność.
Natalia
(e-maiclass="underline"
Dziękujemy Panu za Samotność… przed rokiem… to się dzieje nadal. Chciałbym to Panu kiedyś opisać i usłyszeć, czy Pan… nie, to za krótko. Wiemy, że to prawda i wiemy, że warto.
Pozdrawiamy Pana z całego serca.
Bernadette i Tomek
Wiedeń 11.09.2002
To jeszcze nie koniec. To nie ma prawa się tak skończyć.
(e-maiclass="underline"
Pozwolisz, że będę ją nazywała moją książką? Uwielbiam każde słowo w tej książce, każdą myśl, której nawet części pojąć nie mogę, a która sprawia, że czuję się, jakbym poznawała całkiem nowe obszary (jakie to banalne), a z drugiej strony wszystko jest dla mnie tak znajome, każda emocja… tak ja też kocham i też kogoś po drugiej stronie monitora i on też pisał do mnie na początku w liczbie mnogiej… i ja też mam ochotę teraz na stację Lichtenberg, bo to już koniec! Tę książkę kocham, ale też nienawidzę – zresztą wszystko, co odczuwam, jest przeżywane ze skrajną intensywnością. Jest niesamowita, niezwykle mądra, co dopinguje mnie do zdobywania wiedzy, a poza tym jej naerotyzowanie sprawiło, że nie czuję się samotną nimfomanką…
(e-maiclass="underline"
ONA:
Pisałam ten list z 50 razy – w myślach, na piasku na plaży, na najlepszym papierze, jaki można dostać w Rzeczpospolitej Polskiej, sobie długopisem na udzie, na obwolutach płyt z muzyką Ennio Morricone. W końcu wystukałam go na klawiaturze mojego peceta.
Przeczytałam „S@motność w Sieci”. Przeczytałam ją dwa razy (w odstępie 21 godzin), jestem jeszcze trochę pod wrażeniem i jest mi tak cholernie dobrze, że chcę to komuś powiedzieć. To musi być ktoś zupełnie obcy. Nareszcie przyda się na coś cały ten Internet.
Trafiło na Pana. Czy mogę Panu o tym opowiedzieć?
Jestem kobietą, czyli istotą różniącą się od pozostałych istnień tylko tym, że mam piersi, nie muszę się golić i można na mnie bardziej polegać. Najbardziej w życiu boję się tego, że moje serce będzie kiedyś biło nad urodzinowym tortem tragicznie pełnym świeczek i wtedy pomyślę, że mój czas minął, a ja nic nie przeżyłam. Przecież tylko dla przeżyć warto żyć. I dla tego, aby móc je komuś potem opowiedzieć.
Jestem mężatką. Składałam przysięgi! Mamy dom – to mój dom. On tak się stara. Mamy takie plany. Rodzice go uwielbiają. Jest pracowity. Dba o dom. Nigdy mnie nie zdradził. Mamy wspólne dzieci. On zrobiłby dla mnie dosłownie wszystko. To dobry człowiek. Ale przecież płomienie co noc mają tylko strażacy, ze wszystkich rzeczy wiecznych miłość trwa najkrócej, a racjonalizm jest zimny i nieprzytulny jak opuszczone igloo. Dlatego pewnie zupełnie dla siebie niespodziewanie w pewien kwietniowy poranek odkryłam czat!
W Internecie wszyscy są na wyciągnięcie ręki. Trzeba tylko wiedzieć, jak tę rękę wyciągnąć. Okazałam się pojętną uczennicą. Odtąd coraz częściej zdarzało mi się mawiać: „Rozum, zrobisz coś dla mnie? Mógłbyś mi wyłączyć na jakiś czas Sumienie? Mam takie niesamowite myśli na myśli, że nawet moja podświadomość się rumieni”. Moje oczy coraz częściej z brązowych stawały się zielone (zawsze są tego koloru, gdy jestem szczęśliwa), a deszcz stał się dla mnie tylko krótką fazą przed nadejściem słońca. Jego głos przez telefon podnosił stężenie tlenku azotu w mojej krwi tak, że w żyłach robiły się bąble.
I oczywiście nigdy, przenigdy nie zapomniałam, że TO TYLKO INTERNET!
I jak po tym wszystkim, i po przeczytaniu powieści nie myśleć, że jeżeli Bóg naprawdę stworzył ludzi, to przy Autorze „S@motności…” spędził trochę więcej czasu???
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że tę książkę napisała kobieta. Za to czytać powinni ją właśnie mężczyźni!
PS Dopisze mnie Pan, proszę, do listy swoich przyjaciół? Na przykład do tych na liście ICQ?
ON:…
(e-maiclass="underline"
Popłakałam się przez Pana. I tak dość mam już wzruszeń – szczególnie teraz. Najgorsze jest to, że te historie, jak TA, naprawdę się zdarzają. Mnie się zdarzyła, tylko z zakończeniem innym. Nie na stacji kolejowej w Berlinie. Historia kończy się w Poznaniu, nad Wartą, gdzie spacerowicze nie dochodzą, bo ścieżka staje się zbyt wąska, a wiosną i jesienią można by zabrudzić obuwie.
W Poznaniu nad Wartą stoi drzewo…
(e-maiclass="underline"
Niektórzy mówią – ckliwe romansidło. Ale na mnie podziałało terapeutycznie.
Nigdy nie potrafiłam sobie wybaczyć słownej samotności w sieci sprzed wielu, wielu lat.
Do niczego nie doszło. Była masa słów.
Moich, niemoich.
A czytając – uśmiechałam się do wspomnień.
Jakbym czytała archiwum.
Dziwne.
Uczucia są tandetne.
Ale kto powiedział, że wszystko w życiu ma się wznosić na szczyty artyzmu?
Wertowałam więc kartka po kartce.
Wiem, jak smakują takie słowa.
Wiem, jak pachną, jak kuszą, jak bolą.
Jeden z romansów. Ckliwy.
Więc skąd ten uśmiech? Przecież na co dzień jestem tak niewyobrażalnie cyniczna?
Pouśmiecham się do słów.
To tylko słowa.
Ale jakie!
Pamiętam moje początki w necie… jakieś 5 lat temu. Pamiętam początki mego icq – wersja 98 beta bodajże. Wróciły wspomnienia.
Boże, kawał życia…
Gratuluję książki.
Robi wrażenie i zostaje na długo w człowieku. We mnie została.
I gratuluję umiejętnego przemycania wiedzy do fabuły:-)
To też robi wrażenie
Katarzyna Skrzypek-Lukowska
(e-maiclass="underline"
Skąd się biorą tacy ludzie, jak Pan? Jak mój Michał? Jak moja mama??
Nie mam jeszcze zbyt dużo lat, a mimo wszystko miałam już wrażenie, że przeżyłam wszystko i że nic już nie ma sensu.
Książki. Uwielbiam je, czytam na kilogramy wszystko, co mi do ręki wpadnie. Przy placu Wilsona w Warszawie jest taka maleńka księgarnia z tanimi książkami. Nie powinnam tam chodzić, bo zawsze wydaję wszystkie pieniądze, jakie mam przy sobie. Nie umiem się powstrzymać ani przed zaglądaniem do niej, ani przed kupowaniem. (Jakie to szczęście, że nie mają czytnika kart płatniczych!!)
Wczoraj kupiłam dwie książki. Jedną Pana, a druga to Pachnidło Suskinda. To nic, że nie zjem dziś obiadu, nie muszę. Zatopiłam się w czytaniu i głodzie, który naprawdę oczyszcza duszę. Czerwone wino i smutek. Rozum i serce. Ona i on. Węch i słuch. Samotność. Depresja, o której ludzie wstydzą się mówić.
Michał otworzył moje serce dopiero kilka miesięcy temu.
Rozum szybciej pozbierał się z depresji – studia, książki, koszykówka i moja mama pomogły mu. Serce nie chciało się pozbierać wcale.
Moja historia nie jest na tyle ciekawa, by ją opisywać. Ot, miłość tak silna i niezwyciężona, że poddała się przy pierwszej próbie. A ja na tyle uległa i dumna zarazem, by pozwolić jej odejść i wyrzucić z siebie to, co się z niej narodziło. Depresja przyszła znacznie później, a ja ciągle uległa i dumna pozwoliłam zamknąć się w szpitalu i wyleczyć rozum schorzeniami innych.
Serce obudził on, tak niewiarygodnym spokojem ducha, jaki widzę w Panu, jako pisarzu, rybaku, naukowcu, twórcy, człowieku – osobie ciekawej świata (otoczenia i wnętrza ludzkiej postaci).
No i cierpliwością w stosunku do moich „ucieczek”.
Podziwiam Pana. Za mądrość – tę życiową i tę „naukową”. Za samotność długodystansowca (sama biegam długie dystanse). A najbardziej za to, że potrafi Pan opisać to wszystko słowami. Czy to zazdrość?
Dziękuję za kilka godzin rozkoszy zmysłów. A mailem wkradam się na chwilkę w Pana życie, aby pozdrowić i…
A.
PS Pana strona WWW jest bardzo „Pana”, przesyłam więc w załączeniu coś, co ja kocham:
A man said to the universe:
„Sir, I exist!”
„However,” replied the universe,
„The fact has not created in me
A sense of obligation.”
Stephen Crane (1871-1900)
(e-maiclass="underline"
Trudno jest zacząć, kiedy chce się tak wiele powiedzieć. Po przeczytaniu „S@motności…” jest we mnie tyle emocji, że nie wiem, od czego zacząć. Ostatnio odczuwałam podobne stany po przeczytaniu „Domu dziennego, domu nocnego” O. Tokarczuk. Przeżyłam wtedy takie duchowe katharsis. Najchętniej zwracałabym się do Pana Jakub… „S@motność w Sieci” w zasadzie natknęła się na mnie, pewnego dnia, dokładnie 14.XI, czyli przed niespełna dwoma tygodniami, moja najlepsza przyjaciółka Janka podała mi książkę. „Musisz ją koniecznie przeczytać, ja potrzebuję z kimś o niej porozmawiać” powiedziała z wielkim przejęciem. „Masz tydzień, później muszę ją oddać”. Nie próbowałam nawet wykręcać się brakiem czasu i mnóstwem zajęć, wiedziałam, że jeśli coś tak „potrząsnęło” Janką, to musi być warte przeczytania, zawsze lubiłyśmy książki dostarczające ogromnych wrażeń. Nie mam zbyt wiele czasu dla siebie, jestem nauczycielką angielskiego w małej, wiejskiej szkole w okolicach Piotrkowa Tryb. Po ukończeniu studiów licencjackich rozpoczęłam pracę ucząc „cudze dzieci”, wpadłam w prozę codziennego życia rozjaśnianą weekendowymi promieniami spotkań z Jackiem, studentem Politechniki Łódzkiej. Swoje popołudnia dzielę między korepetycje a sprawdzanie zeszytów, klasówek i tym podobnych, w weekendy studiuję w Łodzi na studiach uzupełniających. Dawno nie czytałam czegoś, co nie byłoby moją lekturą obowiązkową lub materiałem potrzebnym do pracy licencjackiej (broniłam się w czerwcu). Nagle pojawiła się „S@motność…” i wszystko inne zeszło na dalszy plan, na tydzień przestało istnieć. Czytałam wszędzie, w autobusie wiozącym mnie do mojego Obrzydłówka, na dziesięciominutowej przerwie, w wannie, tramwaju, pociągu, w windzie, w łóżku do późna. Czytałam „S@motność” idąc przez Bałuty do Jacka, musiał krzyczeć z balkonu, bo zaczytana pomyliłam drogi. Tak bardzo chciałam, żeby mógł dzielić ze mną to, co przeżywam, żeby poznał Jakuba, Natalię i Jima, aby mógł tak jak ja bez reszty utonąć w „S@motności”. Poprosiłam, aby mi czytał, zgodził się bez wahania i stwierdzenia, że to „niemęskie”, bo on jest trochę jak Jakub, kobiecy…