Elżbieta (e-maiclass="underline" elzbietawbl@wp.pl)
„S@motność w Sieci” przeczytałam dopiero w ostatni weekend (15-16.06.2002). W jaki sposób udało się Panu tak wiernie oddać t‹ co dwoje ludzi może czuć w takiej sytuacji? Czułam i myślałam dokładnie tak, jak Ona z „S@motności”, nawet wtedy, gdy myślałam, jak odchudzić się przez 2 tygodnie, ale tak, żeby wykluczyć z tego procesu piersi:)
Wspaniała książka.
Serdecznie pozdrawiam
Agnieszka Domańska
PS Jakub pokazał mi, że życie to nie tylko „złoto, dupy i wypchany brzuch…”.
(e-maiclass="underline"
Lubię Pana za „S@motność w Sieci”. Ta książka mnie „bolała”. Ale to dobrze. Mam nadzieję, że innych czytelników również. Według mnie ból budzi uśpioną wrażliwość. Lub potęguje „nieśpiącą”. Dziękuję.
Dorota Rutkowska
(e-maiclass="underline"
Nieraz pisano do mnie niemal poetycko:
Rytuał.
Szczelina zmierzchu, przez którą wsącza się szary smutek. Po chwili
zagrzebany w liście z zeszłej jesieni, zaczyna prychać ze złością,
na pierwsze krople deszczu.
Burza? Rozdarte chmury, cienka płynna linia na niebie.
Właściwie nie, są rozlane jak mleko.
Gdzieniegdzie strumyki niebieskiego. Burzy nie widać.
A mimo to kapie. Tak się płacze czasami do wewnątrz siebie,
wprost do duszy. Burza.
Może przybiegnie jako…
Szybko, a może wszystkie są gdzieś indziej do oglądania.
A może jak przyjdzie?… Kleiste ciepło, duszno, i zapach
szczęścia przy pierwszych kroplach,
które powoli będą zbiegać, jak zręczne palce mężczyzny,
po plecach i tym zagłębieniu między pośladkami,
po szyi, piersiach,
wsączać w ubranie i skórę.
Dotkną mnie i uciekną…
Zachłyśnięcie, od początku, od pierwszych zdań,
najpierw niecierpliwe przewracanie stron, dalej i dalej…
teraz już całe zdania na pamięć.
Fragmenty.
Samotność żyje we mnie, jest już nierozłączną częścią
mojej duszy…
Nie, nie piszę o tym, że jestem samotna. Piszę o książce.
Pana książce.
Jest Pan niezwykłym mężczyzną, bo tylko taki umie tworzyć magię.
A jest ona odczuwana w każdej chwili…
Zaczarował mnie Pan, i zaklął… Już teraz wiem, czego będę
w życiu szukać.
Pan to nazwał, opisał.
Nie wiem tylko, czy mam dziękować. Czasami lepiej, gdy jest się ślepym. Czasami niewiedza jest błogosławieństwem.
Choć zamknięte drzwi to też jakieś wyjście.
Pozdrawiam z nadzieją, że spotkamy się jeszcze kiedyś, w książce.
Kasia
(e-maiclass="underline"
Jakże kocham płakać w spokoju…
To najniezwyklejsze z moich ostatnich doznań.
W Pańskiej powieści znalazłam historię o sobie.
Być może i Pan będzie miał kiedyś okazję przeczytać o mojej bitwie z niebem.
Dziękuję za łzy wzruszenia.
Padał wtedy deszcz, zimny wiatr „zamroził” moje dłonie (nie miałam przy sobie rękawiczek), a ja nie mogłam się ruszyć. Paraliż wszystkich członków; przede wszystkim zaś duszy. Jej kolor nie zmienił się jednak pod wpływem zimna, była równie zielona jak dzień wcześniej, podczas pieczenia ciasta – (choć czy wtedy była przy mnie obecna??? rodzynki, ser, jajka i masło – to nie są jej ulubione słowa).
Dziękuję zatem za kolejny dowód, że jestem, że żyję.
Proszę pisać…
Joanna
(e-maiclass="underline"
Jest koniec sierpnia. Leżę na polanie pośród sosen, a dookoła pachnie piołun, kocanka i to coś, czego nie można uchwycić, złapać, nazwać, a co niektórzy określają jako „koniec lata”. Na wysuszonej trawie obok mnie leżą soczyste, słodkie winogrona i książka, na przeczytanie której czekałam całe pięć dni tygodnia.
Czytam, dziwnie smakują winogrona mokre od łez.
Dziękuję za wzruszenie, uśmiech, bicie serca i za myśli, które kłębią się w mojej głowie. To są dobre myśli. Już wiem, co w moim życiu jest najpiękniejsze.
Życzę miłego dnia
Iwona Chilimoniuk (e-maiclass="underline" i.chilimoniuk@ pl)
Ta powieść zniszczyła mój spokój, nad którym już długo pracuję. I znów wyszła na wierzch ta cała jaskrawość, którą starałam się zagłuszyć, wyrwała mi kawałek serca. Czułam się tak, jak gdyby ktoś wyrwał mi kartki z pamiętnika, schowane głęboko w szufladzie. Ja nie słucham już Mozarta, by nie kołatało w piersiach, nie sączę dobrego wina, by się nie rozmarzyć, nie odkurzam tomów poezji, by się w niej nie utopić, nocą nie otwieram okna, by nie uciec… i nie chcę takich książek, które tak mocno dotykają.
(e-maiclass="underline"
„… kości twoich pragnę się domacać, kochana, aby Cię rozpoznać w dniu zmartwychwstania…”.
Tak ładnie piszesz, że może wiesz coś o tym.
(e-maiclass="underline"
15 minut później… wciąż czułam smak łez w kącikach ust i piekący słony ból na policzkach. Zamiast śniadania, wsiadłam w samochód i pojechałam nad morze, bo „płakać trzeba w spokoju”… Dziękuję za tę bezsenną wrześniową noc i za każdą łzę spadającą na poduszkę. Za najbardziej wzruszający i prawdziwy smutek, jaki przeżyłam. I za Jakuba…
Nie wiem, jak skomplikowanym procesom chemicznym podlegał mój organizm tej nocy, wiem jednak, że było ich nieskończenie wiele.
Długo nie sięgnę po kolejną książkę, bo chcę pamiętać wyraźnie to, co przeżywałam dziś.
I zacznę pić ciepłe mleko przed snem:-)
(e-maiclass="underline"
Czasami traktowano „S@motność…” jak rodzaj podręcznika – i to wcale nie informatyki lub genetyki – zadając mi bardzo konkretne i zdumiewające pytania, takie jak na przykład to niżej:
Moja dziewczyna się wstydzi, więc wysłała mnie, żebym się Pana zapytał o ananasy. Pytam więc, ile puszek ananasów muszę zjeść, aby moja sperma choć odrobinę stała się słodsza?
Serdecznie pozdrawiam
Damian
(e-maiclass="underline"
Dla niektórych „S@motność…” jest niewiarygodna i nieprawdziwa jako opis nieprawdopodobnej historii:
Szanowny Panie Januszu
Nie wiem, po co tak naprawdę piszę do Pana. Pewnie jest takich listów wiele. Pewnie historie przez Pana opowiadane trafiają w serca, a właściwie chyba w duszę wielu kobiet w ten sam sposób – celnie prosto w miękki środek ich (moich) wszystkich naiwnych tęsknot i marzeń. Czytam Pana opowieści i jedno pytanie nie daje mi spokoju. Czy Pan naprawdę wierzy, że takie historie się zdarzają?? Takie jak w „S@motności w Sieci”? I wie Pan, śmieję się sama z siebie. Po pierwsze, że czytam tę książkę już któryś raz (ha! bo przecież to zupełnie zwykłe czytadło, ładne gładkie słowa, ładne gładkie historyjki kończące się zawsze w słonecznym odcieniu zielonej nadziei, takim, jakiego potrzebują kobiety) (przepraszam jeśli to Pana uraziło, nie mam takich intencji). Po drugie – śmieję się z tego, że ta opowieść zawsze budzi we mnie jakąś naiwną wiarę, wiarę małej dziewczynki, nastolatki, że piękna miłość jednak może istnieć, że może istnieć niezwykłe zauroczenie, przypadki, znaki, magia, że dwoje ludzi będących gdzieś daleko od siebie może się spotkać i… po prostu kochać, KOCHAĆ. I trudno mi pogodzić to, co wzbudza we mnie Pańska książka, z tym, w czym żyję na co dzień, z tym, że jestem w związku, w którym niby wszystko jest dobrze, niby wszystko jest ładnie, ale jednak ciągle czuję jakiś brak. Pańska opowieść właśnie dotkliwie budzi świadomość tego braku i wiarę, że może jednak gdzieś… ktoś…
I proszę mi powiedzieć, Panie Januszu, czy Pan naprawdę wierzy, że tak się zdarza? że tak może się w życiu zdarzyć? Czy to tylko historyjka, opowiedziana, wymyślona, wymarzona, której miejsce jest tylko na papierze??
Pozdrawiam serdecznie.
PS 1 podziwiam Pana sposób pisania o kobietach, Pan naprawdę lubi na nas patrzeć i odkrywać.
Dziękuję. (e-maiclass="underline"
„S@motnosć w Sieci”…odwracam się… stoi wciąż na półce… zniszczona, w końcu pożyczało ją tak wiele osób… czemu nie mogę się zmusić, żeby po nią sięgnąć…
Dlaczego??
Czytałeś kiedyś bajki…? Co wtedy myśli mały chłopiec? Czy podobnie jak małe dziewczynki…? Która z nas chociaż raz nie pomyślała, żeby być księżniczką… potem te wszystkie książki o miłości… jak często, czy kiedykolwiek któraś z nas ma szansę stać się główną bohaterką…
Joanna
(e-maiclass="underline"
Dla innych „S@motność…” jest natomiast niepotrzebna, irytująca lub po prostu okropna i niewarta lektury:
Właśnie skończyłam czytać Pańską książkę pt. „S@motność w Sieci”. Z pewnością jest Pan doskonałym specjalistą w dziedzinie informatyki i chemii, ale po lekturze książki zastanawiam się, co Pana skłoniło do jej napisania.
Po kilku pierwszych historiach myślałam, że książka jest wzruszająca i opowiada o cierpieniu. Myślałam, że oto mam się wzruszać. Jednak po entej historii, w której pastwi się Pan nad bohaterami, nie wzruszam się, tylko irytuję. I nie jest to bynajmniej rozdrażnienie wywołane faktem, że jako współczesny człowiek nie mogę znieść więcej wzruszeń, bo znosić wzruszenia nauczyłam się przy lekturze innych utworów. Potęgowanie dramatu do granic absurdu niczemu nie służy. Niczego nie uczy. Dobrnęłam do końca, żeby się dowiedzieć, o co Panu chodziło. Bo o coś musiało chodzić, nie pisze się takich książek dla przysporzenia samej radości czytania czytelnikowi (no chyba że jest to czytelnik z jakąś patologią). Książka jest zazwyczaj odbiciem nastrojów autora (najlepszy przykład to choćby książki Virginii Woolf, Edwarda Stachury, zresztą wydaje się Pan być oczytany i nie muszę mnożyć przykładów). Jaki jest Pana stan umysłowy, że tworzy Pan takie rzeczy i uważa, że trzeba się z tym obnażyć? Chciał Pan zmusić czytelnika do refleksji? Nad czym, nad życiem bohaterów, którzy osadzeni w realiach bardzo dobrze nam znanych przeżywają życie z pewnością nie pisane Przez siebie ani bynajmniej przez los? To, co Pan zrobił, jest to po prostu znęcanie się nad czytelnikiem. Po lekturze takiej książki mogą jedynie bronić się przed ludźmi, którzy tworzą takie historie jak Pan. Książka nie zmusza do refleksji nad treścią, ale nad Pańską osobowością. Proszę mnie przekonać, że jest inaczej, abym nie uważała czasu spędzonego nad książką jako czasu straconego