Marta (e-maiclass="underline" do wiadomości – JLW)
Drogi Panie!
Nie wiem, czy jestem gentlemanem, ale na Pańskiej stronie innej opcji dla rodzaju męskiego nie przewidziano. Pewnie snobizm, ale nieszkodliwy. Obejrzałem stronę. Robi korzystne wrażenie, ocieka informacjami, przelewają się z niej mądrości amatorskie niestety. A przyszedłem tutaj, ponieważ za 29 PLN kupiłem na bazarze Pańską „S@motność”. Chciałem się podzielić swoją uwagą, w zasadzie tylko jedną uwagą. Niech Pan już więcej nie pisze beletrystyki. Może chemia, informatyka wytrzymują Pańskie ciężkie pióro. Literatura jednak, znosząc wiele, nie znosi fałszu bez pokrycia, wydumania i pustosłowia. Powiedzmy, że nie mam do pana pretensji o zmarnowanie tych 29 PLN, co tam, jeden brunch w tą czy tamtą stronę, od którego nie zbiednieję. Ale niech te moje pieniądze na marne nie pójdą. Ponawiam zatem prośbę: Niech Pan już nie pisze…
Pozostający pod wrażeniem strony www.
Jacek
(e-maiclass="underline"
Drogi Panie Januszu
Właśnie przeczytałam Pana powieść „S@motność…” i nie mogę powstrzymać się od komentarza, czytając ją, byłam na równi znudzona, zaciekawiona i ostatecznie zdenerwowana.
Zbyt dużo opisów jak rodziła się ich znajomość, zafascynowanie, aż w końcu miłość. To było nużące, zbyt mało dialogów.
Ale ponad wszystko nie trafiało do mnie jedno, w żadnym wypadku czytelnik nie może utożsamić się z bohaterami (oprócz Jima), gdyż wszyscy są tak cholernie inteligentni, piękni, wrażliwi, wspaniali, geniusze, jednym słowem nawet recepcjoniści w hotelu wyróżniają się wyjątkowo wysokim IQ. To jest przytłaczające, człowiek nagle zdaje sobie sprawę, jaki jest daleki od doskonałości, a jego wiedza znikoma. Jednym słowem można nabawić się kompleksów.
W ogóle bardzo dużo smutku i tragedii ludzkiej, zbyt dużo jak dla mnie. Szukam czegoś, co podniesie mnie na duchu, doda wiary w sens życia, wniesie trochę uśmiechu, a jednocześnie czegoś nauczy. Panie Januszu, życie jest bardzo ciężkie i ludzie nie chcą smutnych rzeczy ludzie potrzebują wiary, że jutro będzie lepiej, a Pan ma dar i możliwości, żeby im to dać.
Poza tym bardzo podobały mi się opowieści o miłości księdza i zakonnicy z Lublina (moje rodzinne miasto), opowieść o życiu Jima, z czego składa się sperma, o upodobaniach seksualnych Johna Fitzgeralda Kennedy'ego i o rozpustnym życiu największych kompozytorów, to kocham w książkach, takie wstawki, które pozornie nie mają nic wspólnego z głównym wątkiem powieści. Świetny ma Pan styl i chociaż nie bardzo podobała mi się ta książka, to z pewnością sięgnę po inne Pana autorstwa, bo sam fakt, że książka skłania do tego typu przemyśleń, to dobry znak.
Bardzo serdecznie pozdrawiam, nie wiem, czy w ogóle Pan to przeczyta, ale to chyba w ogóle nie jest istotne, prawda?
Jeżeli będzie miał Pan jednak czas i przeczyta to, co miałam mu do powiedzenia, to proszę pamiętać, że to, co napisałam, jest absolutnie subiektywną opinią, która może być daleka od prawdy lub nie…
Anna Urszula Łoś
(e-maiclass="underline"
Pragnę wyrazić swoje skromne zdanie o Pańskiej książce. Jej niewątpliwą wadą jest sentymentalizm, krótko mówiąc, to czytadło dla rozhisteryzowanych gospodyń domowych, które szukają ukojenia w literaturze. Historia stworzona przez Pana zasługuje jednak na podziw i uznanie, którego nie zamierzam Panu szczędzić. Jest Pan mężczyzną i napisanie tego rodzaju powieści wymaga wielkiej wrażliwości, uduchowienia… Nie da się jednak ukryć, że niektóre z sytuacji są wręcz groteskowo przerysowane, zwłaszcza okoliczności śmierci Natalii. Doprawdy, czy ta biedna dziewczyna nie mogła wpaść pod pociąg?! Wybaczy Pan, ale nawet fakt, że ratowała ona życie małego chłopca, nie powstrzymuje mnie od śmiechu. Dodatkowym minusem jest zakończenie – bez nadziei na prawdziwą miłość. Dlaczego nie pozwolił Pan być im razem?! Kto wie, może unieszczęśliwiłby Pan także dziecko?!
A poza tym, nazywanie dziecka imieniem dawnych kochanków to szczyt łzawych melodramacików. Mam nadzieję, że moje słowa dotarły do Pana…
Sentymentalizmowi w literaturze mówimy NIE!!!
Justi
PS Gratulacje dla wydawcy, okładka jest zachęcająca…
(e-maiclass="underline"
W odpowiedzi na ten e-mail napisałem:
Justi,
Dziękuję za czas, który podarowała Pani mojej książce.
Tym bardziej że mogła Pani zrobić w tym czasie coś, co przyniosłoby Pani większą satysfakcję i większe korzyści.
Widzi Pani, nieraz się zdarza tak, że granica fantazji pisarza kończy się na historiach pisanych przez samo życie. Ja nie mam aż takiej fantazji, nie jestem bowiem pisarzem, tylko informatykiem i chemikiem. Moja fantazja nie sięga poza te granice.
0. Historia Natalii jest nieścisła. Nie zginęła pod koparką, tylko pod ciężarówką. I nie ratowała chłopca, ale dziewczynkę. Poza tym umarła nie we Lwowie, ale w Kijowie. Z różnych powodów, głównie dla bliskich Natalii (w rzeczywistości nosiła inne imię), wprowadziłem te zmiany. Celowo wprowadziłem. Nieraz życie jest groteskowe i w zależności od nastawienia u jednych wywołuje wzruszenie, a u innych łzy. Cieszę się, że doprowadziłem Panią do śmiechu.
Śmiech to także emocja.
Akurat historia z Natalią jest prawdziwa – ta dziewczyna nie mogła wpaść pod pociąg, nie mieściłoby się to bowiem w granicach prawdy, której aż tak nie chciałem przeinaczyć.
1. Z badań socjologicznych przeprowadzonych w Niemczech (a powtórzonych za USA, bo oni tutaj prawie wszystko powtarzają za USA) wynika, że nadawanie dzieciom pozamałżeńskim imienia domniemanego ojca (kochanka matki) jest dość powszechne. Dane te publikowało bodajże w 1998 roku (przed napisaniem przeze mnie „SwS”) „Psychologie Heute” w Niemczech (czytam to czasopismo dość regularnie). Dziecko jako substytut mężczyzny, którego nie można mieć, a który ma być obecny – na przykład poprzez imię. Dla Pani to „melodramacik”, dla tych kobiet (nie oceniam tego moralnie) może być to próba wyjścia z dramatu. Nawet jeśli jest to wejście w melodramat.
2. Każda z historii – i główne, i poboczne – zdarzyła się komuś. Ja tylko je opisałem, sfabularyzowałem i połączyłem z głównym wątkiem.
3. Bywam sentymentalny. Pisałem tę książkę głównie dla siebie. Przeleżała w szufladzie swój czas. Mogę więc winić siebie jako odbiorcę. Głównie siebie. Może jestem rozhisteryzowaną gospodynią domową. Ale gotuję bardzo źle.
Dziękuję Pani za myśl napisania tego tekstu do mnie.
Pozostaję z szacunkiem
Janusz L Wiśniewski, Frankfurt/Main (e-maiclass="underline"
Jeszcze inni szczegółowo opisywali mi swoje spotkanie z moją książką jako fragment swojej biografii:
Boję się jednej jedynej rzeczy -jestem pewien na 100%, że książka była w bardzo dużej mierze autobiograficzna, i boję się, że była to książka Twojego życia, tak jak w przypadku Hellera i jego „Paragrafu 22”. Nie masz pojęcia, jak bardzo chciałbym się mylić. Wpadłem do znajomych na East Hamie (wschodni Londyn – dzielnica Pakistańczyków i Hindusów wszelakiej maści) i zapytałem, czy cokolwiek mają do czytania. Mieli… Gretkowskiej „Polkę” i Ciebie. Wziąłem obydwie. Zacząłem Gretkowską. O „SwS” pomyślałem: następne wypociny kogoś, kto spędził dwa dni na czacie i napisał na tej podstawie książkę. Spędziłem na czacie z 6 lat i czytałem trochę artykułów na ten temat -żaden nie był dość wnikliwy i żaden nie był do końca prawdziwy.
Gretkowską, mimo że fajna (to jest moja pierwsza jej książka), jakoś mi nie wchodziła, postanowiłem zerknąć, jaki Ty masz styl. Otworzyłem książkę na dowolnej stronie – gdzieś około 30-tej. Zacząłem i ciężko mi szło. Jedna strona, druga… załapałem!!! Nie mogłem się od niej oderwać. Piszesz część mojej historii, piszesz tak, jak ja chciałbym to wszystko opisać, kilka opowiadań chciałbym dopisać, bo Twoje opowieści wydawały mi się niepełne. Pochłaniałem książkę bez zastrzeżeń. Z szeroko otwartymi oczyma czytałem o genetyce. Uwielbiam się uczyć – no może nie dosłownie, ale lubię wynieść coś z książki, nie tylko wrażenia. Różnimy się dość znacznie, jeśli chodzi o wykształcenie i status materialny, ale… czujemy podobnie. Ja tę książkę czułem! Raz po raz ogromne łzy stawały mi w oczach, raz po raz krztusiłem się od płaczu. W różnych momentach -nie tylko w opisach głównych bohaterów. Poszedłem spać o 4 nad ranem – specjalnie, bo kilka dni wcześniej jakąś książkę czytałem do 9 rano. Położyłem się tak „wcześnie”, bo chciałem się szybko obudzić i dokończyć ją jeszcze tego samego dnia, aby nic nie zostało na jutro. Wkurzałem się na Ciebie, gdy stosowałeś „wypełniacze”, czyli opisy, czy sytuacje, które rozciągały książkę na wieczność, a nic nie mówiły o sytuacji głównych bohaterów. Opis krojenia mózgu Einsteina i sytuacji ze sprzątaczką… Miałem ochotę Cię pogryźć. Nieraz miałem ochotę zajrzeć na koniec książki… Powoli jednak zrozumiałem, że wszystkie te rozdziały, wszystkie opisy są Potrzebne, bo… bo ja chcę, aby ta książka się nie skończyła, bo ja czytam całość – Ciebie – a nie opis głównych bohaterów. Pierwszy raz w życiu zrobiłem coś takiego – wyszedłem na spacer upojony książką. Chciałem ją sobie dozować, zostawić na dłużej. Nie jestem w stanie powiedzieć Ci, w którym momencie, ale wiem, że wyszedłem rozkoszować się jakąś sytuacją z Twojej książki. Wróciłem do domu, zapaliłem papierosa, bez pośpiechu wypiłem szklaneczkę. Książka przyciągała jak magnes. A niech to szlag! Nie mogłem obojętnie siedzieć obok niej. Znowu jakaś scena, znowu zawrót głowy – skąd on to wie? Sam przeżył? Hahahaha złapałem go na niewiedzy! Keith Richards w Rolling Stones jest gitarzystą i współtwórcą wszystkich nagrań zespołu, a nie perkusistą – ten zespół to akurat moja działka:-) Właśnie – nie mam muzyki, nic nie gra!!! W książce non stop gra muzyka, a u mnie nic. Wskoczyłem w buty bez wiązania, zarzuciłem koszulkę, nieuczesany, z błędnymi oczyma poszedłem szybko do znajomych. Po drodze spotykam koleżankę -jest Monika? Pokój otwarty? Chcę magnetofon. Wyszła na zakupy, ale powinna już być. Pukam – nie ma Moniki – poczekasz? Nie, nie mogę – książka czeka… Oni już nie dziwią się niczemu – znają mnie.