Выбрать главу

— Bierz go bladiuna! — zakrzyknął niski, pokryty bliznami, zwinny jak lis ataman Piotr Koreła. — Na pohybelże z nim, Wasza Carska Mość, albo w żopu palik zastrugany wrazić! To on u nas, Kozaków, przeciw waszej miłości brechał, żeś nie jest carewiczem najjaśniejszym, ale impostorem, rostrygą i carzykiem! Samozwańcem!

— Przyszliśmy tu z deputacją — zagadał Petr Nalewajko, sotnik Zaporożców z Ukrainy — Waszej Carskiej Mości do nóg upaść i prosić, aby tego moskiewskiego wieprzka — tu wskazał na Chruszczewa, który mimo mrozu pocił się jak w łaźni — wiernym mołojcom wydać. A my już z nim poigraty i potańcowaty!

— Hu, hu! — zakrzyknęli pozostali dzicy, kosoocy Dońcy i Zaporożcy.

— Wasze Carskie Zmiłowanie! — zajęczał cienko Chruszczew i przezornie zaczął pełznąć po śniegu w stronę safianowych baczmagów Dymitra. — Pożałuj! Zlituj się, carewiczu najjaśniejszy, słońce ziemi ruskiej…

— My też — rzekł Dydyński, kłaniając się dwornie przed carewiczem, bo cała scena zaczęła mu się nagle podobać — jako towarzystwo znaków husarskich i kozackich prosimy uniżenie, aby Wasza Carska Mość pozwolił nam wziąć tego tu knura w obroty. Ot, popędzimy go batożkami po śniegu, poszczwamy jak zająca, a potem po kawalersku zetniemy! Zimno panom braciom na śniegu, a tak będzie rozrywka i rozgrzewka.

— Dawaj z nami, Chruszczew! — zarechotał Przybyłowski i chwycił carskiego wysłannika za kołnierz u ferezji z takim skutkiem, że wszyscy usłyszeli trzask sobolego futra oddzieranego razem z kawałkiem materiału.

— Puśćcie go! — rzekł groźnie Dymitr.

Podszedł do jęczącego słabo Chruszczewa, a potem niespodziewanie pochylił się nad nim.

— Wstań.

Oczy bojara zrobiły się okrągłe niczym dwa księżyce w pełni. Posłusznie poderwał się z ziemi, przy czym ze względu na znaczną objętość żywota i to, że ręce miał związane z przodu, najpierw prześmiesznie przewalił się na bok, a dopiero potem dźwignął ze śniegu i błota.

I natychmiast omiótł długą brodą carską dłoń.

— Nie będzie ani szczwania, ani pala, ani knutowania — powiedział carewicz. — Jestem prawym naslednikiem, Dymitrem Iwanowiczem, umiłowanym batiuszką mego nieszczęsnego ludu, któremu zdejmę okowy Godunowa z rąk i włożę na serca! Jakże ja mam karać sługę za to, co kazał mu czynić jego pan? Piotrze Iwanowiczu, darowuję was zdrowiem i życiem, a że jesteś z szat obdarty, tedy ci ofiarowuję nowe z carskiego skarbca! Mnie, chrześcijaninowi, nie przystoi odpłacać złem za zło, a jedynie dobrem. Dalejże, rozwiązać go!

Koreła splunął zamaszyście, a potem dał znać Kozakom, by przecięli więzy. Chruszczew zrazu nie wiedział, co robić. Podniósł oswobodzone ręce do brodatej gęby, obejrzał się na Polaków i Kozaków, przeniósł wzrok na Dymitra i… padł na kolana.

— Z Bożej Miłości Wielkiego Gosudara Cara i Wielkiego Kniazia Iwana Wasylewicza, batiuszki naszego, wszystkiej Wielkiej i Małej, i Białej Rusi dzierżawcy i wielu hospodarstw, i ziem wschodnich i zachodnich, siewierskiego dziedzica i naslednika, i Gosudara Władcę, Jego Carskiego Prześwietnego Wieliczestwa, tyś prawy syn jest! Dymitr Iwanowicz, carewicz, kniaź uglicki! Podobnyś ty do batiuszki naszego kochanego jak kropla wody!

Tu obcałował dłoń Dymitra, jakby to był paznokieć Mikołaja Cudotwórcy albo kuś Mojżesza zwanego Węgrzynem, który znalazłszy się w polskiej niewoli za Bolesława Chrobrego, nie chciał go wrazić w łono pięknej Laszki kuszącej wdziękami. Co okazało się zgoła nierozsądne, bo rozzłoszczona Lachinia kazała go wybatożyć, a potem, jak pisał ruski kronikarz: otriezat tajnyje czleny, przysparzając tym samym cerkwi kolejnego męczennika.

— Święty batiuszko prawosławnej Rusi! — łkał tymczasem Chruszczew. — O przebaczenie, zmiłowanie ciebie, carewiczu najjaśniejszy, upraszam. Nie odtrącaj mnie jak sobaki, bo z wdzięczności za litość chcę się mienić sługą twoim wiernym… Jam zełgał, szarpałem imię twe, bom nie wiedział, że żyw jesteś, gosudarze nasz prawy… O ja głupi, o ja małej wiary!

— Wstań, sługo i przyjacielu — odparł Dymitr. — A jeśli chcesz nas zapewnić o swojej wierności, tedy ucałuj chrest! — Podsunął mu diamentowy krzyż, a Chruszczew wycałował go tak gorliwie jak świeżo poślubioną dzierlatkę.

Dymitr odwrócił się do carskich wojewodów, stanął nad nimi chmurny i zamyślony.

— Chcę być waszym ojcem, a nie tyranem — rzekł. — Dlatego darowuję wam życie i mienie. Wracajcie do swego cara i powiedzcie mu, że Dymitr Iwanowicz, którego kazał urezać w Ugliczu przed laty, wrócił po swoje dziedzictwo. Niechaj Godunow wygląda mnie w Moskwie. Niechaj nie zna dnia ani godziny, gdy stanę w drzwiach Granitowej Pałaty.

— Carewiczu najjaśniejszy — jęknął najmłodszy z wojewodów, ten sam, który rozmawiał z Buczyńskim przy bramie kremla. — Nie wiem, jak moi bracia wojewodowie, ale ja, Andriej Jakowlewicz Izmajłow, nie wrócę do Godunowa! Przejrzałem na oczy jak niedowiarek, niby poganin, co ujrzał światłość Pana. Nie będę służył tyranowi! Przyjmij mnie, gosudarze, na swoje usługi, przebacz winy, a będę ci służył wiernie aż po kres twych dni!

— Daruj i nam! — zaintonował Szeremietiew, pobrzękując łańcuchami, w które gwoli prawdy sam kazał się okuć, aby nie doszło czasem do cara, że z własnej i nieprzymuszonej woli poddał największe miasto na Siewierszczyźnie. — I nie wyganiaj sprzed oblicza.

— Będziemy ci służyć, najjaśniejszy carewiczu — do chóru dołączył trzeci z wojewodów. — Jeśli wybaczysz nam odstępstwo i raczysz dać chrest do ucałowania.

— Dam chrest do ucałowania — westchnął Dymitr. — Niechaj rozniesie się po wsiej Rusi, że umiem wrogów zjednywać i wzorem Jezusa Chrystusa wybaczać winy i błędy! Wstań, Iwanie Andrejewiczu, i ty, Fiodorze Iwanowiczu. Podejdźcie do mnie w pokorze.

— Naczytał się chłopaczyna pism Cezara u Mniszchów — mruknął Przybyłowski. — Ale zapomniał, że w Moskwie można Pompejuszów i Katonów ze świecą szukać! I to szukać szybko, zanim ich czerń i bojarzy nie zaduszą!

— Przecież Moskwa — trzeci Rzym. To źle, że jak Cezar postępuje?

— Nie kracz, waść, bo jeszcze się nam Rzeczpospolita okaże Kartaginą.

Wieść o nadzwyczajnej dobroci Dymitra poszła już w Ruś; na razie tę przebywającą w obozie carewicza. Jęk zawodu podniósł się między moskiewskimi stronnikami carewicza, kiedy z ust do ust szła wieść, że nie będzie spodziewanej krwawej kaźni wojewodów. Nie stanie dla nich świeżo zastrugany palik ani nie ucieszy oczu grzeczna szubieniczka. Słyszano to? — gadali między sobą Moskiewscy. Można by ich choć dla zdrowia i przyzwoitości wyknutować! Albo w jamie potrzymać. Dobry car, słabyj car — szeptano.