Dymitr nie przejmował się tym prawie wcale.
Die 15 novembris n. st., 5 st. st.
Trakt do Nowogrodu
W Czernihowie nie zabawili dłużej, niż było konieczne dla wypoczynku ludzi i koni. Gdy tylko nadciągnęły nowe sotnie Kozaków zaporoskich i Dońców, carewicz poderwał armię do marszu na Nowogród, silny, dostatni, drugi co do wielkości gród Siewierszczyzny. I już drugiego dnia przypomniał, że walkę prowadzi nie tylko lewem, ale i prawem — ogłoszono bowiem gramotę sporządzoną przez Buczyńskiego, podpisaną przez Dymitra, a rozrzucaną po miastach i jarmarkach przez szpiegów i wichrzycieli chcących podburzyć do buntu Moskali. Ponieważ pismo miało poruszać umysły proste i niezmącone nauką jak woda w bajorze, treść była krótka i surowa. W sam raz dla umysłów Moskali:
Ja, car i wielki kniaź, z bożą pomocą idę na tron przodków naszych w Moskwie i na wszystkie państwa ruskiego cesarstwa. Dlatego od zdrajcy Borysa Godunowa oderwijcie się i przychodźcie do nas, swego pana rodzonego.
Dymitr Iwanowicz. Carewicz i Wielki Kniaź Wszystkiej Rusi. Wszystkich carstw tatarskich i mnogich państw wielu.
Tymczasem wzrastały siły carewicza. Dworycki rozgłaszał wszem wobec, że było ich już nie mniej niż jakieś sześćdziesiąt tysięcy ludzi. Przed carewiczem zniżał tę liczbę do czterdziestu, wszelako nad kuflem piwa i czarką gorzałki przyznawał Dydyńskiemu, że trudno w boju będzie liczyć na coś więcej niż Polaków, Kozaków i garść wolontarzy.
Traktami i bezdrożami ciągnęło zatem na Nowogród jakieś trzy tysiące polskiej jazdy husarskiej i kozackiej oraz szlacheckich wolontarzy, sześć tysięcy Kozaków dońskich i zaporoskich, którym przewodził Litwin Szczęsny Świrski, pół tysiąca piechoty oraz dwadzieścia cztery działa. Reszta — były to zwykłe watahy chłopskiej czerni, zbrojni mieszczanie i posadzcy ludzie, których liczebność oszacować było trudniej, niż zliczyć ziarna zboża na przetaku. Jednego dnia bowiem przychodzili, innego wiatr wywiewał w stepy całe ich gromady. Do rabunku okazywali się pierwsi, było też prawie pewne, że kiedy dojdzie do spotkania z wojskiem cara, pokażą prędzej plecy i siedzenia niż bojowe oblicza. Jednak ich obecność sprawiała, że armia Samozwańca wydawała się wielka i potężna, a kiedy Buczyński poradził prowadzić chorągwie i pułki w dużych odstępach, zastępy Dymitrowe zdawały się kroczyć naprzód niekończącym się szeregiem.
Wszędzie witano ich chlebem, solą, błogosławiono ikonami, tak iż Dydyński i inni towarzysze husarscy myśleli, że może będzie tak aż do samej Moskwy, a tyran Godunow zostanie starty z powierzchni ziemi przez własnych poddanych, tak iż Polacy nie będą musieli nawet wyjmować szabli.
Na razie zaś stan majątkowy pana stolnikowica dzięki rabunkowi Czernihowa prezentował się zgoła zadowalająco. Na wozach taborowych jechało bowiem za nim, poza moderunkiem zabranym z Dydni:
— kożuchów sobolowych 3
— szfyków marmurkowych 2
— rubli 40, dukatów 100, dienieg w różnej monecie 264
— zapona diamentowa sztuk 1
— zawieszeń z kamieniami cudnych sztuk 3
— kielich srebrny, misterną sztuką ozdabiany i wytworny
— patera złota rubinami i perłami wysadzana
— pacierze perłowe na kształt wielogrochu
— złota skrzyneczka z perłami
— pierścieni wielkich z diamentami, rubinami i szmaragdami sztuk 4
— noże dwa, jeden diamentami sadzony, drugi handżar z różnymi kamieniami
tudzież 8 postawów złotogłowiu tureckiego.
Rachunki prowadził stolnikowic sumiennie i skrupulatnie jak Żyd, a wszystkie łupy warte były summa summarum jakieś pięćset złotych polskich. Ponadto zdobył pan Dydyński dwa dropiaste woźniki do kolasy, był więc zdecydowanie bardziej do przodu niż do tyłu.
Jechali w gromadzie towarzyszy husarskich, przechwalając się łupami, pociągając z bukłaków i baryłek, znudzeni i rozleniwieni. Czterdzieści gardeł śpiewało starą polską wojskową pieśń o żołnierzu tułaczu:
— wyśpiewywali Rudomina i Dydyński, którzy ledwie przestali kłócić się o to, czy złociste guzy na karmazynowej ferezji zrabowanej w Czernihowie są nabijane prawdziwymi rubinami, czy fałszowane z czerwonego szkła.
— ryczał pan Mikołaj Przybyłowski, ogryzając w siodle wieprzową nogę i zapijając tłustość zdobycznym węgrzynem z bukłaka.
A potem już wszyscy włączyli się do chóru:
Akurat mijali obozowisko, w którym zatrzymała się rota hajduków pana wojewody Mniszcha. Pieśń zmieniła się na odpowiedniejszą do tej sytuacji; doskonale wyrażającą fantazję i nastroje skrzydlatych jeźdźców spoglądających z góry na piesze wojska:
W ogóle wszyscy byli tak znużeni drogą, śniegiem i moskiewskimi wertepami, a nade wszystko nudą, obżarstwem i pijaństwem, że na popasach, kiedy towarzystwo rżnęło w karty, Dydyński nie odróżniał już dzwonkowego tuza od żołędnej kraiki. I pewnie dlatego nie obronił się królem, gdy Przybyłowski pierwej założył kinalem, w następstwie czego kielich srebrny, misterną sztuką ozdabiany i wytworny, który stolnikowic postawił do puli na grę, nagle ulotnił się z jego łupów. O co zły pan Jacek do samego wieczora.