Выбрать главу

W sprawie końskich zaprzęgów Europa była sto lat za Polską. Podczas gdy w szlacheckich i magnackich stajniach xvi i xvii wieku konie woźniki liczono już nie na sztuki, ale na cugi, w Anglii dopiero w 1610 roku faworyt królewski George Viliers, książę Buckingham, zaprzągł szóstkę koni do karety. Tymczasem u nas taki na przykład książę Zasławski posiadał w 1645 roku 10 cugów poszóstnych, a Stanisław Lubomirski, który też nie chciał być gorszy, miał 20 cugów, z czego 60 woźników stało w jednej tylko stajni w Wiśniczu.

Cug miał być wedle staropolskiego powiedzenia: maścisty i sprzęgły, czyli taki, w którym wszystkie sześć koni było tej samej maści, a dodatkowo tej samej wielkości, takich samych chodów i temperamentu. A ponieważ trudno było dobrać 6 takich samych koni, często farbowano je i upiększano, aby wydawały się podobne.

…pozbawiony pałuby — pałubą nazywano po prostu płócienny dach nad wozem.

Może starego rzymski krzyż oświecił? I rewokował? — rewokowaniem zwano powrót na łono wiary katolickiej, którego wielu polskich protestantów dokonywało na łożu śmierci. Bywali oczywiście i tacy spryciarze, jak wojewoda poznański Andrzej Karol Grudziński, który twierdził: Ja żadnej wiary nie trzymam, ale jak pójdę do nieba, tam dopiero dowiedziawszy się o najlepszą wiarę, wierzyć zacznę. Jednak nawet on przed śmiercią nawrócił się i jak zapisał pobożny Albrycht Stanisław Radziwiłł — catholicus obiit.

…zwieszającymi się żałośnie z czanek munsztuka u pyska — munsztuk był powszechnie stosowanym rodzajem kiełzna, które wkładano koniowi do pyska w xvii wieku, znacznie mocniejszym w działaniu niż stosowane dzisiaj wędzidło. Składał się z prostego wędzidła i odchodzących od niego czanek — metalowych drążków — prostych lub powykrzywianych, od których odchodziły wodze. Do munsztuka przyczepiony był także łańcuszek, który spinano pod końskim pyskiem.

Dawny munsztuk różnił się od dzisiejszego tym, iż współczesny zaopatrzony jest w dodatkowe wędzidełko, a jeździec trzyma w ręku podwójne wodze, podczas gdy w xvii wieku były one pojedyncze. Kiełzna tego typu używa się obecnie rzadko, gdyż oddziałuje ono z ogromną siłą na końską szczękę i wymusza na wierzchowcu wygięcie szyi. Zbyt silne pociągnięcie za wodze doprowadzić może do znarowienia konia, dlatego w dzisiejszych czasach, gdy mało osób jeździ wierzchem, a dla większości jeździectwo ogranicza się zwykle do weekendowego kłusowania po wybiegu, munsztuk jest rzadko stosowany lub wręcz odradzany.

To, co napisano powyżej, nie oznacza oczywiście, że wszystkie konie w xvii wieku były znarowione. Przede wszystkim większość ludzi jeździła wówczas znacznie lepiej od nas, nie szarpała zatem konia niepotrzebnie za pysk. Po drugie zaś — w dawnych czasach zwykle prowadziło się konia jedną ręką, co znacznie zmniejszało siłę przykładaną do czanek. Dobrze ujeżdżony koń husarski reagował na polecenia jeźdźca od samego dosiadu, munsztuk zaś spełniał rolę hamulca bezpieczeństwa, gdyby koń spłoszył się na przykład w czasie bitwy. W warunkach bojowych, gdy grzmiały działa, ważniejsze wszak stawało się życie jeźdźca lub utrzymanie szyku chorągwi niż to, czy munsztuk sprawi ból koniowi.

Po małej, kształtnej główce i jeleniej szyi Dydyński poznał polskiego wierzchowca — do dziś nie wiadomo, jakiej rasy były konie, na których w xvii wieku polska husaria zwyciężała pod Kircholmem, Kłuszynem i Wiedniem. Teorii na temat tego, czy istniała wówczas odrębna rasa koni polskich, powstałych prawdopodobnie ze skrzyżowania wierzchowców sprowadzanych z Turcji z końmi zachodnioeuropejskimi lub z ich miejscowymi odmianami, jest dokładnie tyle, ilu hodowców tych zwierząt mieszka w naszym kraju. A ponieważ każdy z nich w sprawach końskich jest nie tylko historykiem, ale także wieszczem, inaksze ma też argumenty, wypadałoby wspomnieć, że Jerzy Cichowski i Andrzej Szulczyński, autorzy pracy Husaria uznawanej do niedawna za fundamentalną w dziedzinie dawnej jazdy polskiej, uważali, że jednej rasy konia polskiego nie było, a towarzysze i pocztowi ze skrzydlatych chorągwi dosiadali po prostu różnego rodzaju mieszańców. Kłopot jednak w tym, że autorzy tej pracy nigdy na koniu nie siedzieli, nie wspominając już o gonitwach z kopią do pierścienia, stąd wiele postawionych przez nich tez zostało obalonych potem przez Radosława Sikorę w książce Fenomen husarii.

A jaki pogląd na tę sprawę mieli nasi przodkowie? Ano nijaki, chociaż w żadnym z dzieł dotyczących hippiki, wliczywszy w to Hippicę Dorohostajskiego, nie ma wymienionych żadnych ras końskich, a zwłaszcza koni określanych mianem polskich. Testamenty i inwentarze wymieniają wałachy, dryganty, czyli ogiery, klacze i kobyły. Osobno opisane są woźniki, a także konie natolijskie, siedmiogrodzkie sekiele, konie wołoskie, fryzy itd. Poza nimi istnieje spora grupa zwierząt określanych po prostu mianem koni, bez przydatku polski, szwedzki, anielski lub niebieski. Wierzchowca z rzędem temu, kto ustali, czy te niewymienione z określenia zwierzęta były osobną rasą koni polskich, czy też nie.

Koń jaki jest, każdy widzi — można by podsumować te rozważania. Nadmienię tylko, że dla większości badaczy i hodowców konie staropolskie zbliżone były wyglądem i osiągami do dzisiejszej rasy małopolskiej. Wierzchowce owe, z którymi miałem okazję się zetknąć, są średniego wzrostu, niższe na przykład od koni wielkopolskich, ale trochę większe od arabów, które przewyższają w wytrzymałości i wytrwałości. Niżej podpisany na takich koniach jeździł i bardzo je lubi; jest zwolennikiem tezy, że przypominają one wierzchowce staropolskie. Koniec i kropka.