Oto był sławny zwrot po koniu, niespodziewany i zaskakujący, zwłaszcza wówczas, gdy chorągiew polskiej jazdy przyskakiwała do nieprzyjaciela, wywabiając go z szyku lub spoza umocnień, a potem niespodziewanie odwracała się zadem — do dziś nie wiadomo dokładnie, jak wyglądały manewry chorągwi husarskich, bowiem z xvii wieku nie pozostały żadne regulaminy ani schematy musztry, którą zresztą odprawiano bardzo rzadko. Z nielicznych wzmianek można wywnioskować, iż rota husarska potrafiła — poza atakiem w cwale — dokonywać zwrotów zarówno całym frontem chorągwi, zataczając szeroki łuk, jak i w miejscu. Wyglądały one w taki sposób, iż każdy jeździec zataczał osobno pół wolty w lewo lub w prawo — czyli po prostu zawracał na ciasnym półkolu. W jednej chwili tylny szereg stawał się pierwszym, a dawny pierwszy — ostatnim w szyku roty. O innych manewrach wiadomo zgoła niewiele. Zapewne towarzysze husarscy umieli również samodzielnie wycofać się po nieudanym ataku i zebrać ponownie pod sztandarem chorągwi. Nic nie wskazuje jednak na to, aby znali manewry jazdy xix-wiecznej czy międzywojennej kawalerii polskiej, a więc na przykład jazdę dwójkami, czwórkami, zwroty w lewo i prawo pojedynczo, czy też płynne przechodzenie z dwójek w trójki, czwórki i na odwrót. Skąpe wzmianki napotykane w źródłach historycznych mówią nam coś przeciwnego — np. towarzysz husarski miał dokładnie zapamiętywać, kto stoi w szyku po jego prawej i lewej stronie, aby móc łatwo odtworzyć ugrupowanie bojowe. Oznaczało to, że husaria nie była w stanie wykonywać większości manewrów, które obowiązywały w regulaminie jazdy międzywojennej, bo w czasie zwrotów pojedynczo w prawo i w lewo następuje często przetasowanie kawalerzystów. Jeździec pozostający w ostatnim szeregu może nagle znaleźć się w pierwszym, i to w dodatku obok zupełnie innych towarzyszy niż na początku.
Rozdział VII
Anno Domini 1604, a 7113 od stworzenia świata… — w xvii wieku w Moskwie stosowano zupełnie inny kalendarz niż w Rzeczypospolitej. Lata liczono nie od narodzin Jezusa Chrystusa, lecz od początku świata. Sytuację komplikował fakt, iż Nowy Rok przypadał w ruskim kalendarzu nie 1 stycznia, lecz 1 września.
Płynęli na bajdakach… — bajdakami nazywano na Ukrainie szerokie i bezpokładowe łodzie, zaopatrzone w dwie kotwice, maszt i wiosła, które służyły do przewożenia towarów, a często jako promy.
Spomiędzy spłoszonych wierzchowców wypadł jabłkowity rumak, popędzany ostrogami przez jeźdźca. Zarżał, zachrapał, kwiknął, próbując zatrzymać się na krawędzi promu… — może wydawać się, że to licentia poetica, ale zdarzenie to jest prawdziwe — wspomina o nim Stanisław Borsza w swoim diariuszu: Cara moskiewskiego wyprawa naonczas do Moskwy z panem wojewodę sendomirskim i z inszym rycerstwem Anno Domini 1604.
Dymitr popłacił żołd, nędzne szesnaście złotych na koń chorągwiom husarskim, dwanaście pancernym… — w xvii wieku każdy towarzysz służący w jeździe narodowego autoramentu, w zaciężnej chorągwi, otrzymywał żołd wypłacany teoretycznie co kwartał, a w praktyce od przypadku do przypadku. Najczęściej zaś po zakończeniu działań wojennych, a i to dopiero wówczas, gdy upomniał się o niego, pustosząc dobra królewskie, terroryzując sejmiki i sejm i wysyłając na nie deputacje, które poczynały sobie w Warszawie jak w nieprzyjacielskim kraju. W roku 1601 husarz otrzymywał co kwartał 21 złotych, a towarzysz kozacki 16, z czego potrącano po 1 zł dla rotmistrza. W roku 1609 żołd podniósł się do 31 zł dla husarii i 25 zł dla kozaków, pozostał w takiej wysokości aż do 1649 roku. Potem płacono im odpowiednio — 41 i 31 zł, a od roku 1657 — 51 i 41 złotych.
Teoretycznie, porównując te dochody z cenami na przykład koni husarskich, z których najtańsze kosztowały około 200 zł, nie było to dużo. Należy pamiętać jednak, że towarzysz husarski dostawał taki żołd za każdego pocztowego, którego przyprowadził do chorągwi. A ponieważ rzadko który husarz służył na mniej niż 3 konie, dostawał co kwartał w latach 1601–1609 co najmniej 60 zł, co daje 240 rocznie. Oprócz tego otrzymywał tak zwaną hibernę, czyli stancję na zimę — a więc nie tylko kwatery w dobrach królewskich, ale także jadło i paszę dla koni. Począwszy mniej więcej od roku 1649, ustalono płacenie hiberny w gotówce, np. w 1687 roku wynosiła ona 147 złotych na konia. A zatem husarz z trzykonnym pocztem, który wedle konstytucji otrzymywał wówczas rocznie 600 zł, dostawał w sumie co roku 747 złotych.
Nie było to mało, ale nie oznaczało fortuny. Pamiętajmy, że towarzysz musiał z własnej kieszeni zapłacić za jadło dla siebie i dla całego pocztu, opłacić pocztowych, a dodatkowo utrzymać także czeladź i pachołków, którzy zajmowali się końmi, pomagali rozkładać obóz, czyścili i naprawiali broń itd. A więc dobrze było, jeśli w jego kieszeni pozostała połowa tej kwoty, czyli jakieś 350 złotych.
Tymczasem roczny dochód kmiecia, czyli bogatego gospodarza siedzącego na jednołanowym gospodarstwie (ok. 16–17 hektarów), wynosił w połowie xvii wieku, przed potopem szwedzkim, około 70-120 złotych. Dochód husarza był więc kilkakrotnie większy. Z kolei cena całego pocztu husarskiego oscylowała wokół 1000–2000 zł, o ile kupowało się go od innego towarzysza. Za 1000 złotych kupił na przykład trzykonny poczet husarski Jan Władysław Poczobut Odlanicki od swojego brata. Była to cena prawie dwuletniego dochodu towarzysza husarskiego (zarabiał około 600 zł).
Dodatkowymi dochodami husarzy i kozaków były łupy brane na nieprzyjacielu bądź przyjacielu, czyli spokojnym mieszkańcu Rzeczypospolitej, za pomocą szabli, czekana i pistoletu. Niechaj nie zmyli nas Sienkiewicz ani ogromna rzesza jego naśladowców piszących peany na cześć Rycerzy Chrystusowych spod znaku krzyża i kresowych stanic. Wojsko polskie w xvii wieku różniło się od najemnych armii zaciąganych przez inne europejskie kraje tym, iż służyło nie tylko dla pieniędzy, ale także dla spełnienia patriotycznego obowiązku. Broniło dzielnie Rzeczypospolitej, jednak gdy nie dostawało żołdu, przychodziło do poczciwych chłopów, zacnych księży i bogobojnych panów braci, a potem łupało komory, rabowało dwory, zabierało bydło i chudobę, a na dodatek krzywdziło dziewki.