— Akuratnie jak młody kuś do starej piczy — podsumował Dydyński. — Bujdy i bajania z tym zabójstwem w Ugliczu. Powiadał mi kupiec jeden moskiewski — Semen Wołkowski-Owsiany, iż od dawna wszem wobec było wiadomo, że kniaź Dymitr sam się zabił w Ugliczu, kiedy grał w pikuty. Pytał o to nawet pan Sapieha, kiedy do Moskwy posłował. I taką samą dostał od Moskali odpowiedź.
— A cóż na to Wiśniowiecki? — dopytywał się Nieborski. — Kazał Dymitra oćwiczyć czy uwierzył?
— Dał mu karocę z poszóstnym cugiem i sześciu hajduków. A potem wyprawił po znajomych dworach i zamkach, aby wieść poszła w Polskę. I wnet poczęli zjawiać się ludzie, którzy chcieli Dymitra obejrzeć. Najpierw przyjechał do Brahimia jegomość Lew Sapieha, kanclerz Wielkiego Księstwa, a co więcej, przywiózł ze sobą chłopa, co był niegdyś powinnym carewicza Dymitra. Ujrzy chłopisko carewicza i buch na kolana! Aż zaniemówił z wrażenia. A to dlatego, że kiedy w Moskwie służył, Dymitr zwał go Pietruchą, gdy zaś do naszej Rzeczypospolitej uciekł, to on już nie był Pietrucha, ale Jurij Pietrowski. Głowę dałbym, że jego synowie zwać się będą Piotrowskimi. I pewnie wiarę odmienią, a potem osiądą gdzieś w Małopolsce. Tak to każdy cham, co się śrubuje na szlachectwo w Małopolsce, pisze się z Mazowsza albo z Ukrainy, a na Mazowszu z Małej Polski.
— Rozpoznał Dymitra?
— Carewicz sam go powitał. A wtedy Pietrucha stwierdził, że poznaje swego pana i przyszłego wielkiego księcia po nierównych rękach i brodawkach.
— Też go poznałem po brodawkach — wtrącił z przekąsem Dydyński. — Co za wzrost, co za poza, co za majestat. Prawdziwy imperator rzymski! Ale, co tu dużo gadać, każda nacja ma takiego Juliusza Cezara, na jakiego zasługuje.
— Wystarczyło świadectwo jednego chłopa, aby zdobyć pańską łaskę?
— Ważniejsze niż świadectwo Pietruchy było to, że sam car Borys Godunow, skoro się o tym dowiedział, zaniepokoił się i zaczął wysyłać poselstwa. Pierwsze do Konstantego Ostrogskiego — z Atanazym Pałczykowem na czele. Drugie do Wiśniowieckiego. Co więcej, obiecał nawet, że odda książętom Przyłuki i Sniatyń na samej granicy, o który była między nimi wieczna wojna, bo tam limes[14] nie został dokładnie wyznaczony, jeśli wydadzą mu Dymitra. A te grody to prawie stolica Wiśniowiecczyzny zadnieprzańskiej.
— I co dalej?
— Kiedy Wiśniowiecki odmówił, car kazał wojewodzie czernihowskiemu zburzyć gródki, wyrżnąć ludność i kozaków. I tak dał powód do wielkiej nienawiści do siebie, bo teraz wiadomo już, że Wiśniowieccy ziemię i niebo poruszą, aby poszukać zemsty na carze.
— Trochę daleko z Brahimia do Moskwy.
— Cóż z tego, skoro Wiśniowieccy mają w ręku Dymitra, którego zaczęto zwać samozwańcem, carzykiem czy rostrygą? Albo słoneczkiem naszym, umiłowanym carewiczem, najjaśniejszym, przesławnym świętej Rusi obładitielem — zależy, której strony posłuchamy. Wnet ruszyli w Ruś i w Polskę wichrzyciele, podżegacze i dalejże agitować za Dymitrem — że biedny, nieszczęsny prawowity następca tronu. Że z rąk siepaczy cara Godunowa uszedł. Że trzeba Moskwę uwolnić od Borysa, to wtedy w sojuszu z Rzeczpospolitą rozkwitnie. A pod koniec zeszłego roku Konstanty, brat Adama, wziął sprawy w swoje ręce i najpierw przedstawił Dymitra naszemu najjaśniejszemu panu, a potem nuncjuszowi Rangoniemu. A w lutym, o, w lutym sprawy Dymitra tak wysoko stały jako wieże zamku krakowskiego na Wawelu. Pokazał bowiem Konstanty Wiśniowiecki swego carzyka Jerzemu Mniszchowi, wojewodzie sandomierskiemu w Samborze.
— I co Mniszech? Nagle został partyzantem sprawy carewicza?
— Nie tylko go poparł, ale również zgodził się dać za niego swoją córkę, Marynę. Tę młodszą, czwartą w kolejności, bo córek, proszę waszmości, u Mniszchów chowa się cały kierdel. I to zarówno w Samborze, jak i u braci pana wojewody. Policzmy zresztą — Herakliusz zginał palce: najstarsza, Anna, poszła za Piotra Szyszkowskiego, kasztelana wojnickiego. Urszula za Konstantego Wiśniowieckiego. Wesele było roku Pańskiego tysiąc sześćset trzeciego, dziewiętnastego januariusa, wesołe, aż dwóch gości umarło z przepicia — pan Apolinary Suchorzewski i Jakub Pełka z naszego powiatu. A Eufrozyna ma iść — jak słyszałem — za Jordana z Zakliczyna.
— Też niezła partia.
— A najmłodsza Maryna będzie carową moskiewską.
— Niezły frant z wojewody — mruknął Dydyński. — Zgaduję, że biorąc wzgląd na swój mizerny majątek, nie oddał córki pro publico bono[15] i z wielkiej przyjaźni do Dymitra?
— Dymitr spadł panu staroście jakoby święty wybawiciel z nieba, bo jegomość wojewoda Mniszech jest w wielkich kłopotach. Po tym jak dostał Anno 1588 ekonomię Samborską, wyproszoną u króla przez biskupa krakowskiego Maciejowskiego, nie płacił rat dzierżawnych i kwarty nie tylko z Sambora, ale i z żup ruskich. A kiedy miał z tego sprawę zdać na sejmie, dowodził, że sama tylko nędza i mizeria, że sąsiedzi źli, Tatarzy sprośni tudzież konfederaci wojskowi, szelmy i wydziercy, wniwecz wszystko obrócili. I z tego miał długów, jak powiadali, na ponad czterdzieści tysięcy złotych!
— To wszystko falsum, a wywodami jaśnie oświeconego wojewody można sobie tyłek podetrzeć — mruknął Dydyński. — Byłem ja w Samborze i widziałem, na co poszły te sumy. Na opatrzenie zamku i Luxurię[16], w której pan wojewoda kocha się mocniej niż stary dziad w młodej dziewicy. Na okna ze szkła weneckiego, na drzwi fladrem sadzone, na piece malowane i posadzki dębowe, stolarskiej roboty. Na kominy ciosowe, rzeźbione, na podniebienia sufitowe z kasetonami, na marmurowe odrzwia, na komnaty i izby obite brytami adamaszku i atłasu. Na brokatele, suknie, żupany, delie, szuby, dołomany, ferezje i szpalery! Na sześć koni u karocy i hajduków we srebrze. To wszystko kosztowało fortunę. A powiem waszmościom, że kiedy Dymitr jedną bramą do Sambora wjeżdżał, drugą przyjechała królewska komisja, bo na trybunale roku Pańskiego 1603 wzięli staroście w sekwestr całą ekonomię. Obiecywali sobie komisarze, że pana Mniszcha puszczą w samych batystowych gaciach, które sprowadzał z Gdańska. A przecież szelma wojewoda lat temu ze czterdzieści wziął z braćmi trzysta tysięcy, zagrabił po królu Zygmuncie Auguście srebra i klejnoty koronne, więc pieniędzy miał jak lodu na Wiśle. Pytanie, gdzie to wszystko poszło?!
— Od najważniejszych długów wojewoda ledwie się wykupił — wtrącił Nieborski — sprzedając majętności dziedziczne i płacąc królowi dwadzieścia osiem tysięcy złotych.