Выбрать главу

— Jaki zajazd? Jaka banicja! — zakrzyknął Przecław. — Nasze to było! Prawem odzyskane!

— Chyba lewem! — pisnął ktoś z tyłu. — Bezprawny zajazd, bez nijakiej intromisji!

— A ja panu Grochowskiemu — perorował dalej Przecław. — dam figę, a nie tysiąc pięćset złotych. Ot co! — zakrzyknął, pokazując wszystkim kciuk wetknięty między palec wskazujący i środkowy. — Bo to on pierwszy Temeszów zajechał! Nasz Temeszów!

— A ja — krzyknął pan Grochowski, który pojednawszy się z panem stolnikiem, przyjechał na pogrzeb dawnego wroga i tkwił teraz wciśnięty w ciżbę drobniejszej braci szlacheckiej — nic nie chcę! Oddajcie wioskę całą i nietkniętą, panowie Dydyńscy!

Piotr Ożga podniósł znad testamentu oczy ciężkie jak gradowa chmura i spiorunował ich wzrokiem.

— Ty — wskazał wyciągniętym paluchem Przecława — dasz! A ty — paluch powędrował ku sinej z gniewu gębie Grochowskiego — weźmiesz! I nie będzie inaczej, choćby się niebo zapaść miało. Inaczej nie dostaniecie z majątków nieboszczyka ani szeląga, jakem Ożga, starosta trembowelski! Co to za burda, waszmościowie?! Tak, dobrze mówię: burda! Zwykła karczemna zwada! Alboż to jesteśmy na sejmiku, aby sobie do gardeł skakać? Milczeć, bo na majdan wyrzucić każę! Tak, dobrze gadam: milczeć, jęzor za zębami chowając! Ja tu powagę pana stolnika reprezentuję i ja nad wszystkim będę czuwał.

Po tych słowach zapadła cisza jak makiem zasiał. Przecław ukłonił się i uśmiechnął przepraszająco, a Grochowski cofnął w tył.

— … inne me długi też jak najszybciej popłacić — podjął starosta urwany wątek z testamentu. — Albowiem od Żydów arendarzy mikulinieckich wziąłem półszóstaset złotych, doktorowi ze Lwowa winien jestem za potrzeby i strawę 170, aptekarzowi sanockiemu 12 złotych, a Dylągowi, medykowi z Rzeszowa, ani złamanego szeląga nie dawajcie, bo mnie jego dryjakwie o szybszy zgon przyprawiły, a może i o francę. Panu Seceminowi Mikołajowi złotych 800. Ponadto ojcom franciszkanom w Sanoku darowuję dukatów 500, czyniąc fundację na żołnierzy starych, którzy w bitwach i potrzebach szwanki i okaleczenia ponieśli, mizernie, z nędzy, z niedostatku, tułając się, umierają. Darowuję takoż czeladzi i powinnym, tak z Dydni, jako i z innych wiosek, Jadwini mojej 200 czerwonych złotych, a dla Miłosierdzia Bożego nie bierzcie jej nic, zaklinam was. Ponadto dwa woźniki dropiate, konia wołoskiego kar ego, kolasę i rolę w Niewistce, na której jej ojciec siedzi, w dożywocie puszczam, bez żadnych posług ani pańszczyzny.

— Jadwinia?! Co to za Jadwinia?! — syknęła do ucha Przecława jego metresa Halszka zwąca się Skotnicką, chociaż Jacek przysiągłby, że jej ojcowie zwali się po prostu Skotnikami. — Coś było między nimi, że ją tak obdarował? Dziecię może albo inny bękart, który chciałby nasze dziedzictwo rozdrapać!

— Jakie nasze? — zapytał chmurnie Przecław. — Chyba moje!

… panu ekonomowi, urodzonemu Damazemu Stockiemu, zapisuję 150 złotych, szablę paradną i konika wilczatego, sekiela. Sławetnemu Tobołce Erazmowi nic, bo podłe i śmierdzące bydlę. Sługom dawniejszym wszystkim złotych 150, sługom nowotniejszym 70. Hajdukom dworskim podwójną lafę wypłacić i dać złotych 50 na przepicie. Smoliwąsowi złotych 40. Ponadto zapisuję podczaszemu mojemu…

— Dalibóg! — złapał się za głowę Jacek. — To mi dopiero spadek! Nie tylko ojcowa gotowizna wyjdzie na te darowizny, ale i do swojego trzosa sięgnąć trzeba będzie!

… darowuję panu Andrzejowi Ligęzie konia tureckiego od Ormian, wałacha, pałaszyk mój złocisty i kałkanów dwa. Panu Wapowskiemu koncerz i terlicę srebrem przetykaną. Panu staroście trembowelskiemu dropiastego konia polskiego z nagłówkiem złocistym, szablę turecką, sajdak i czaprak adamaszkowy tudzież buławę moją. Temuż daję też trzy klacze stadne i wóz skarbny. Panu Herburtowi Janowi po starej znajomości kolasę dawną i koni cztery woźniki do niej.

Księdzu proboszczowi Fabrycemu darowuję wołów 5 i owiec 100, nadto 400 zł na dzwonnicę nową…

— Oby mu z niej było bliżej do nieba — mruknął Przecław. — Opowiadajcie wreszcie o synach, błagam!

… synowi pana Zgłobickiego — tu Jacek i Przecław popatrzyli na siebie uważnie — szablę i pancerzyk szmelcowany, tudzież konia andaluza ze stajni mojej. Ormianinowi Balcerowi ze Lwowa, co się domaga zwrotu złotych 700, nic nie dawać, opłacić Cygana Wyżgę, by mu do tańca na dudach zagrał, bo jego pretensja tyle właśnie warta. Gdyby do dworu przylazł, kijami obić i psami poszczuć. Wannę złote, w której stoi skrzydlaty gryf, na jego grzbiecie baryłka, a na baryłce Bachus, darowuję panu Nowosielskiemu ze Sturzycy, bo z jego dworu dziwnym figlem w me ręce trafiła.

— Jakim figlem? — mruknął pan Wapowski. — Chyba takim, że zajechali Dydyńscy Sturzycę…

… kończąc zaś zapisy, nie mogę nie wspomnieć o moich synach dwóch — Przecławie i Jacku, którym przykazuję ojcowskim słowem ostatnim, aby cnotliwie i pobożnie żyli, z sąsiadami zatargów nie czynili, a nade wszystko — by majętności, które ich przodkowie rycerską krwią swą okupili, nie sprzedawali, ale poczciwie i spokojnie gospodarowali. Wsie moje i pozostałą resztę gotowizny rozdzielam wedle nich w porządku jak idzie:

Przecław westchnął, a Jacek poczuł się tak, jakby go oblazły mrówki.

Synowi memu Przecławowi, jako młodszemu, zapisuję Dydnię z przyległymi rolami. Ponadto zaś Jabłonicę ze wszystkimi gruntami, stawami, browarem i poddanymi wieczystymi. Starszemu zaś Jackowi darowuję w wieczyste władanie: Niewistkę, Falejówkę, Temeszów i Krzemienną, razem z lasem, gruntem i borem, a takoż gorzelnią i budami smołowymi w lesie. Co czyniąc, dział nierówny mam na uwadze, że Dydnia, jako największa, za dwie dobre wioski stanie, w Temeszowie ziemie słabe, a w Krzemiennej lasy jeszcze niewykarczowane…