Выбрать главу

Dydyński odruchowo skłonił głowę, pochylił się nad Moskalem.

A wówczas Borys splunął śliną zmieszaną z krwią prosto na karmazynowy żupan, pokazując aż nadto wyraźnie, gdzie Jacek może wsadzić sobie cały szlachecki stan, razem z jego piórami od kołpaków, szablami i perskimi pasami.

— Poszoł w pizdu, Lach durak!

Oblicze pana Jacka pociemniało z gniewu. Uderzył Moskala zaciśniętą pięścią w gębę, raz, drugi, trzeci, czując z rozpaczą, że z równym skutkiem mógłby bić skałę. Porwał za szablę, ale opanował się. Zamiast żelazem rąbnął Borysa łokciem w żołądek, zyskując tylko przekonanie, że jego zakrzywiona i żelazna pani Dydyńska ukąsiłaby Moskala z o wiele lepszym skutkiem.

— Płocho bijesz! — wycharczał Borys. — Na kułaczym boju pokazałbym, jak pięści hartować. Jajca by w kołokoł zwonili…

— Pieski synu, moskiewski kpie końskim fiokiem chędożony! — rozdarł się pan stolnikowic. — Wieprzu diabelski, ślepia ci wydłubię! Łeb utnę, ty…

— Nawet po ciemku gardło ci przegryzę! — zripostował Borys tak wesoło, jakby właśnie prowadzili go do ślubu.

Szlachcic złapał za szablę, widząc, że biciem ani groźbą nie uczyni dużego uszczerbku Moskalowi. Na szczęście kat pociągnął za linę. Konopny sznur powlókł Borysa w górę, wyłamał mu ręce w tył. Więzień zawisł pochylony w przód, rozdygotany, nadaremnie szukający skutymi łańcuchem stopami jakiegoś punktu oparcia, całkiem jak grecki Archimedes usiłujący dźwignąć ziemię; tyle tylko, że Moskal pewnie nigdy o nim nie słyszał.

Dydyński otarł rękawem plwocinę, puścił rękojeść szabli, oklapł, cofnął się nieco.

Borys cierpiał… Szlachcic widział, jak jego wykręcone w tył ramiona powoli, ale nieubłaganie dokonują obrotu, ustawiając się równolegle do tułowia.

Zanim to nastąpiło, dał znak katu. Niemiec zwolnił linę, a Borys gruchnął na posadzkę tak mocno, że Dydyński skrzywił się, bo pomyślał, że po takim upadku ma zgruchotane wszystkie kości.

I dobrze! Po tym, co się stało, nie żywił do Moskala innych uczuć jak złość. Było w gruncie rzeczy wszystko jedno, czy mistrz Friedrich połamie mu gnaty na linie i kole aż do zgonu, czy też więzień złamany i okaleczony na postrach dla innych zamachowców zostanie powieszony za bramami Sambora. Dydyński chciał tylko wyciągnąć od niego wiadomość o tym, kto i dlaczego zlecił porwanie Dymitra. A prawdę powiedziawszy, wystarczyłby mu tylko jeden mały ślad.

Borys leżał, nie ruszał się, ale żył, bo jego pierś unosiła się spazmatycznie.

— Gdzie są jego rzeczy? — zapytał szlachcic. — Co miał na sobie, kiedy go tu przyprowadzono?

Mistrz odwrócił się do jednego z czeladników.

— Johann, komm hier![50]

Wezwany pachołek skłonił się i zbliżył, a jego gęba miała wyraz, jaki widuje się czasem u baranów prowadzonych na rzeź.

— Gdzie sakwy i moderunek Borysa? — zagrzmiał stolnikowic. — Dawajcie je zaraz!

— Nic nie miał, panie — rzucił pomocnik. — Goły był, za przeproszeniem, jako ta picza bisurmańska.

— Na pewno? — zagrzmiał Dydyński i spojrzał badawczo na mistrza. — Bo ja słyszałem, że podstarości zapisał wszystko w księdze grodzkiej. Mam pójść i sprawdzić, czy te rzeczy się znajdą?

— Pomiłujcie, panie! — jęknął czeladnik. — My nie winowaci… Było trochę moderunku, przepomniałem, żeśmy go wzięli na… na…

— Na przechowanie! — uzupełnił drugi.

— Właśnie! Żeby hajducy zamkowi nie pobrali.

— A to dobrze — roześmiał się szyderczo Jacek — bo skoro wzięliście rzeczy w depozyt, tedy rozumiem, że strzegliście ich jak skarbu i wszystko jest w absolutnym porządku!

— Wszystko, a jakże… Myśmy je dobrze ukryli…

— Ja wcale nie twierdzę, że je ukradliście. Bo przecież nie chcielibyście zamienić się — wskazał Borysa — z tym tu na miejsca, prawda?

— Oj, prawda najprawdziwsza! — zajęczał subtortor.

— Ja nie chcę ich wam zabierać — uspokoił stolnikowic pachołków. — Przechowujcie je sobie dalej, ale przynieście je do obejrzenia. Dawajcie te rzeczy. — Stuknął palcem w stół. — I to zaraz.

Pachołkowie kopnęli się do drugiej izby. I po chwili przylecieli, przynosząc sakwę, krótki terlik, to jest pikowany i wyszywany kaftan moskiewski, kaletę, opończę, bandolier, czyli pas z gotowymi ładunkami do przewieszenia przez pierś. A także skałkowy pistolet zdobiony srebrem i moskiewską szablę z rękojeścią przypominającą drapieżną głowę ptaka.

Terlik i broń nie pasowały do zwykłego moskiewskiego zbója z traktów. Albo zatem Moskal Borys obłupił kogoś możnego na gościńcu, albo też — wniosek był całkiem prosty — wcale nie był grasantem albo pospolitym zbiegiem z Moskwy.

Dydyński obejrzał pistolet. Wyciągnął pobojczyk, włożył do lufy i przekonał się, że broń była nabita, ale panewka niepodsypana prochem.

Zajrzał do kalety, lecz nie znalazł tam ani złamanego grosza. Nawet nie chciało mu się pytać o to pachołków. Sprawdził kaftan, obmacał każdy skrawek materiału, szukając zaszytego listu. Nic nie znalazł. Sięgnął po opończę, ale ta była postrzępiona, porwana i poszarpana.

— Podnieście go!

Kat i pachołkowie podeszli do ledwie dychającego Borysa. Pierwszy z nich trącił go nogą, a mistrz szarpnął za sznur idący od związanych na plecach dłoni.

I wtedy Borys zerwał się na nogi jak zraniony dzik, kiedy podejdzie doń nieostrożny myśliwy. Nie do wiary! Nie do uwierzenia!

On po prostu podskoczył, przerzucił z jękiem związane ręce pod zakrwawionymi stopami… odtrącił barkiem najbliższego czeladnika, chwycił mistrza Friedricha za szyję, zdusił go w ogromnych łapskach jak szmacianą kukłę! Kat, choć krzepki jak młody wół, zacharczał, rzucił się w uścisku Moskala, podobny musze w uściskach pająka.

— Puskaj! Do dytka! — rozdarł się drugi z czeladników.

Dydyński wyskoczył zza stołu. Jednym ruchem lewej dłoni odwiódł kurek pistoletu. Dopadł do Borysa, wbił mu lufę pod żebra.

— Puszczaj, psi synu!

— Meiiiinnnn Gottt — wycharczał kat. — Hilfeeeeeee…

вернуться

50

niem. - Janie, chodź tutaj!