Выбрать главу

— Dlaczego chcesz go uratować? Ani ci on swat, ani brat, a już na pewno nie z rodu Dydyńskich.

— Chciałbym go zabrać do Moskwy. Jako sługę. I niewolnika.

— Większy to błazen niż królewski trefniś: człowiek, który mając niedźwiedzia w skrzyni, puszcza go na swobodę. Po cóż ci Borys? To niebezpieczny człek. Łatwiej uczynisz sługę z wilka niż z tego zapiekłego Moskala.

— Myślałem, mościa panno wojewodzianko, że lubisz tajemnice.

— Powiedz lepiej, że ma to jakiś związek z misją, którą zlecił ci Dymitr.

— Jaką misją? — Dydyńskiemu nie drgnęła nawet brew, w tej chwili wyglądał jak pomnik kamiennego spokoju albo kolumna rzymskiego cesarza Trajana. — Pomiędzy mną a carewiczem nie ma żadnych sekretów. Ot, okazuje mi wdzięczność za uratowanie zdrowia, a może i życia pod Bachorzkiem.

— Pomogę ci, mości panie Dydyński — zdecydowała i potrząsnęła twierdząco kształtną główką. — Jakżebym mogła odmówić prośbie tak układnego kawalera, naszego sługi i przyjaciela. Wstawię się u Dymitra, aby darował życie Borysowi Moskalowi. Ale dopiero wtedy, mości panie stolnikowicu, kiedy okażesz się… prawdziwym mężczyzną.

Kapryśnym i wykwintnym ruchem cisnęła list na podłogę pod nogi Dydyńskiego.

— Przestańmy prawić sobie dusery i przyjemności, mości panie, i zajrzyjmy prawdzie w oczy. To pismo nie sprawi, że carewicz odsunie Waarłama. Napal nim w kominku, będzie z niego znacznie większy pożytek, niż gdybyś chciał wykorzystać list jako broń. Może ogrzeje zacne serce waszmości. Jesteś dobrym i prostym człowiekiem, całkiem jak pies świętego Bernarda; widać, żeś nie bywał ani na królewskim, ani na wielkopańskim dworze, ale arkana polityki poznawałeś w karczmach i na sejmikach.

Dydyński schylił się po list. Podniósł go i ścisnął w ręku.

— To pismo nie otworzy przede mną drogi do Dymitra — rzekła posępnie. — Nie ma tu ani podpisu, ani adresata. Nie wiemy, co to za tajemniczy ludzie, którzy wywyższyli Waarłama ponad moskiewski plebs. Nie wiem, kim był u nich ani dlaczego zdradził. Takich intryg było już całe mnóstwo i Dymitr nie dawał im posłuchu. W końcu Jaickij wyprowadził go z Moskwy, zabrał ze służby u Romanowych, był jego opiekunem i przewodnikiem. Dymitr darzy go niemal synowskim uczuciem. Zwłaszcza że swego prawdziwego ojca — cara Iwana — znał mniej niż waszmość króla Zygmunta. Bywały tu już i namowy, i plotki, a nawet doniesienia przeciwko Waarłamowi. Żadne nie spowodowały więcej niż wzruszenie ramion Jego Carskiej Wysokości. Idź z tym do Dymitra, a osiągniesz tyle, że jeno go rozzłościsz, utracisz carską łaskę, a może i zaufanie. Po co ci to?

— Jeśli, mościa panno wojewodzianko, jesteś mędrsza niż Katon i przebieglejsza niźli Messalina, poradź, co czynić. A ja wypełnię, co każesz. Przecież jestem dobry. I posłuszny jak pies świętego Bernarda.

— Idź z tym listem nie do Dymitra, ale do Waarłama. Zaszantażuj go, zastrasz, duś jak limona, dój jak krowę. Może wygada się z czymś, co warto by szepnąć mi na uszko, a ja już zadbam, aby odpowiednie słowo trafiło do carewicza.

— To podłe. I przebiegłe.

— Tu jest carski dwór, a nie koło rycerskie. Tu władza, polityka i siła splatają się w powróz, na którym obwiesimy fałszywego cara Borysa! Oto jest początek nowej władzy i siły. Od ciebie tylko zależy, czy będziesz jej częścią i z moskiewskiej wyprawy wyniesiesz zaszczyty, czy tylko guzy i ludzki śmiech. A więc, panie stolnikowicu? Co uczynisz?

Gdyby mógł, zazgrzytałby zębami z bezsilnej złości.

— Wyśledzę Waarłama na mieście — odparł beznamiętnie. — A potem wycisnę, wydoję i wystraszę tak, że pogubi pludry, uchodząc tam, gdzie rośnie pieprz.

— Wyśmienicie. A kiedy już doprowadzisz swój plan do skutku, odeślij czeladź na noc i nie zamykaj drzwi do swej komnaty.

— Jak to?

— Tak to. Po prostu zostań sam w nocy, kiedy… Panie stolnikowicu, spraw się dobrze, a wtedy dam ci znak.

Rozdział V. Gardłowa sprawa

Waarłam w karczmie Plugawe obyczaje mnicha • Rzyć w węglach, czyli rozmowa z Dydyńskim • Pościg po Samborze • Stolnikowic w opałach • Przed obliczem Dymitra • Sądny dzień • Carska łaska • Zobaczysz Moskwę • Nagroda • Ars amandi o północy • Niedźwiedzi Chrest • Bies na łańcuchu • Co przyniesie Fortuna?

Die 3 augusti, Anno Domini 1604

Sambor, karczma spiska

Godzina druga w południe

Dydyński podważył zasuwkę ostrzem kindżału wsuniętym w szczelinę drzwi. Zatrzask podniósł się w górę, a stolnikowic na duchu. Okazało się, że kulawy, kosooki karczmarz połechtany złotym talarem nie łgał, wskazując najlepszy sposób otwarcia drogi do alkierza. W dodatku oślepiony blaskiem dwóch następnych talarów obiecał przymknąć jedno oko, a drugim patrzeć przez palce, kiedy pan Jacek będzie gawędził z Jaickim. Szlachcic i mnich mieli sobie do powiedzenia równie wiele, co starzy kochankowie, a ich pogawędka mogła okazać się głośna i pełna namiętności.

Stolnikowic otworzył drzwi kopniakiem i wkroczył do alkierza dumnie niby paw. Waarłam siedział na ławie jak stary indor stroszący wyleniały ogon do zacnej perliczki. Perliczka zaś była młoda i przycupnęła na kolanach mnicha. Dydyński nie sądził, aby miała więcej niż jakieś osiem, dziewięć wiosen. Siedziała w koszuli opuszczonej do pasa, a Waarłam sapał i dyszał niby kowalski miech, gniotąc w uścisku jej ledwie zarysowane piersi.

Na widok szlachcica wpadającego do alkierza dzieweczka pisnęła cienko. Wyrwała się z objęć starego jak łania, załomotała bosymi piętami po klepisku, schroniła się za piec, podciągając wystrzępioną koszulinę.

— Czego!? — warknął Waarłam. — O co wam idzie?! Szukacie guza?!

Dydyński przymknął drzwi z trzaskiem. Zasunął skobel, który tym razem zazgrzytał nieprzyjemnie.

— Szukam prawdy o czerńcu Waarłamie, który wysługiwał się ludziom dybiącym na zdrowie carewicza Dymitra. A potem pojawił się za jego plecami, aby wydać wrogom swego pana i łaskawcę!

— Coś powiedział? — wybełkotał osłupiały Waarłam. — Ja zdradnyk? Ja na życie Dymitra miałbym nastawać? Carewicza? Sołnca prawiednowo, swietiła russkowo[53]? Takie to wielkie kłamstwo jak wieża przemyska. Kto ci tego naopowiadał, pane Lach?!

вернуться

53

rus. - słońca prawdziwego, światła ruskiego